Absolwent dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. W przeszłości dziennikarz „Przeglądu Sportowego” i redakcji sportowej Telewizji Polsat, redaktor pism edukacyjnych i poradnikowych. W Bibliotece zajmuje się opracowywaniem stron meczowych, pisaniem artykułów i montażem materiałów wideo.
Trzeba mieć wyjątkowego pecha, by uchodząc za wielki talent i grając w reprezentacji w czasie największej prosperity polskiego futbolu, zaistnieć na turnieju rangi mistrzowskiej przez ledwie… 21 minut. Taki los spotkał Romana Ogazę. Znakomity snajper śląskich klubów miał trzy razy szansę pojechać na mundial i dwa razy stanąć w nim na podium, ale każdy z turniejów oglądał w telewizji. Medal, srebrny, dostał tylko za epizodyczny występ na igrzyskach w Montrealu.
Jako rasowy hazardzista wiedział, że w życiu trzeba mieć szczęście. I o ile na wyścigach rzadko stawiał na właściwego konia, a w pokerze karta często mu nie szła, to w sprawie wyboru zawodu trafił najlepiej, jak mógł. Największe sukcesy polskiej piłki już zawsze kojarzyć się będą kibicom z głosem Jana Ciszewskiego. Od występów Górnika w europejskich pucharach po medale mistrzostw świata i igrzysk. Jego śmierć 12 listopada 1982 roku symbolicznie zamknęła pewną epokę w dziejach futbolu nad Wisłą.
Podobno w każdej drużynie najwięksi wariaci to bramkarz i lewoskrzydłowy. On zdecydowanie nie pasował do tego obrazka. Owszem, wzdłuż linii bocznej biegał jak szalony, dogrywał piłki tak, że napastnik mógł strzelać z zamkniętymi oczami, a i sam potrafił uderzyć na bramkę z najbardziej nieprawdopodobnej pozycji. Poza boiskiem był jednak nieśmiały, bardzo spokojny, wręcz wycofany. Na celebrytę się nie nadawał, a mimo to stał się ikoną polskiego futbolu przed wojną. Taki był Gerard Wodarz.
Nie wiadomo, ile diabłów zmieści się na ostrzu szpilki, ale w historii polskiego futbolu jest miejsce tylko dla dwóch. Ten bardziej znany to oczywiście Andrzej Szarmach, który nie wahał się wciskać głowę tam, gdzie inni bali się włożyć nogę. Nie mniej odważny był szatan z Poznania – członek słynnego tercetu ABC. 4 listopada 1925 roku urodził się Teodor Anioła. Diabeł Anioła – to brzmi intrygująco, nieprawdaż?
Każda piłkarska epoka ma swojego bohatera. W naszych czasach wszyscy mali chłopcy chcą grać w koszulce z nazwiskiem Lewandowski, przed nim idolem młodzieży był Zbigniew Boniek, a jeszcze wcześniej Włodzimierz Lubański. Ich popisy śledziły miliony ludzi przed telewizorami, zdobyli więc wielką popularność. A jak było wtedy, gdy nie istniały jeszcze TV ani Internet? Żeby stać się gwiazdą, trzeba było zrobić coś naprawdę spektakularnego. Na przykład dać łupnia Wielkiemu Bratu ze wschodu. Jak Gerard Cieślik – najlepszy polski piłkarz w pierwszych latach po wojnie.
Znaleźć się we właściwym czasie, we właściwym miejscu i w tej najważniejszej akcji. Jemu się to udało. Z zaledwie dwóch goli, które strzelił, grając w koszulce z orłem na piersi, ten jeden przeszedł do historii i nic go już z niej nie wymaże. Jan Domarski, bohater meczu na Wembley, świętuje 78. urodziny.
Na jego nazwisku łamali sobie języki zagraniczni komentatorzy meczów Górnika Zabrze i reprezentacji Polski. Utrapienie z nim mieli wysocy obrońcy, których mijał jak slalomowe tyczki, a nieraz założył przy tym „siatkę”. Szybki, zwrotny, błyskotliwy biegał po ligowych boiskach jeszcze jako czterdziestolatek, ale reprezentacyjną karierę zakończył przed trzydziestką. 24 października urodziny świętuje Zygfryd Szołtysik – mały wielki człowiek polskiego futbolu.
Był trochę jak doktor Jekyll i mister Hyde. Na co dzień nieśmiały, małomówny, trzymający się z boku. Gdy jednak wbiegał na murawę, zupełnie zmieniała mu się osobowość: rósł w oczach, wszędzie go było pełno, natychmiast stawał się liderem, duszą zespołu. Bez niego Orły Górskiego pewnie nie świętowałby ani sensacyjnego sukcesu na mistrzostwach świata w RFN, ani olimpijskich medali w Monachium i Montrealu. O jednym z najlepszych piłkarzy w dziejach polskiego futbolu nakręcono parę filmów, napisano kilka książek i tysiące artykułów. My opowiemy o nim krótko, za to treściwie: od A do Ż.
Jeśli myślą Państwo, że ten efektowny epitet wymyśliła pewna posłanka, lubiąca wsuwać na sali sejmowej sałatki, by obrazić inną posłankę, która – choć niewielka wzrostem – głos miała raczej donośny: jesteście w błędzie. Blisko wiek temu po polskich boiskach biegał piłkarz niewinnie zwany „Myszką”, a znany z tego, że lubił wyższym od siebie skoczyć do gardła. 22 października mija 49. rocznica śmierci Michała Matyasa: 18-krotnego reprezentanta kraju, olimpijczyka z Berlina, a potem cenionego trenera.
Mówiono o nim: facet o żelaznych płucach, człowiek od czarnej roboty, bohater z cienia. To jemu trener Antoni Piechniczek powierzał zadanie pilnowania największej gwiazdy drużyny rywali i on miał przerywać każdą akcję przeciwników, która pachniała bramką. Wspaniały występ na mundialu w Hiszpanii przypłacił zdrowiem, ale warto było, bo dziś jest jedną z legend polskiej piłki. 27 września urodziny obchodzi Waldemar Matysik. W tym roku już 63.
Jeśli ktoś widział w akcji grupę Monty Python, śpiewającą „Lumberjack song”, spojrzy na ten wywiad inaczej. Jednak niemal pół wieku temu walijscy drwale – a o nich jest ta piosenka – budzili przerażenie. Wielcy, brodaci, o łapach jak grabie, gotowi dać łupnia każdemu, kto krzywo spojrzy. Z taką oto brygadą musiała się zmierzyć w eliminacjach mistrzostw świata w RFN drużyna Kazimierza Górskiego. I zabiła ich śmiechem. A ściślej: czystą ironią. O tym, jak wyprowadzić z równowagi walijskiego drwala, opowiada jeden z bohaterów tamtych spotkań Lesław Ćmikiewicz.
Dziennikarze mówili o nim „żywe srebro”, bo był jak dziecko – na boisku wszędzie go było pełno. Koledzy ze śląskich drużyn wołali na niego „Krupniok”, co po śląsku oznacza kaszankę – tej ksywki nie lubił, zresztą sam nie wie, skąd się wzięła. Kibicom zaś, choć nigdy nie miał wąsika, najbardziej kojarzył się z pułkownikiem Wołodyjowskim. Andrzej Buncol, który właśnie kończy 65 lat, był jak postać z sienkiewiczowskiej trylogii: choć nie wyglądał na wielkoluda, serce do walki miał olbrzymie i takąż wyróżniał się odwagą. Posłuchajcie więc pieśni o Małym Rycerzu.
Kiedyś to byli sportowcy! Nie zarabiali może wielkich sum, nie było o nich głośno w mediach, nie wywoływali wielkich skandali. Za to umieli dosłownie wszystko. Bo wyobrażacie sobie Państwo, że na ten przykład Robert Lewandowski jedzie na zimowe igrzyska do Pekinu, by reprezentować Polskę jako panczenista? Tymczasem sto lat temu znalazłby się ktoś, kto podjąłby to wyzwanie. Nazywał się Kuchar. Wacław Kuchar. Człowiek wielu talentów.
Na czarnego bohatera nadawał się idealnie. Był mikrego wzrostu, włosy miał rude, uszy odstające, urodę niewyględną. Do tego sam opowiadał, że u prawej stopy ma sześć palców, a to przecie musiała być diabelska sprawka. Z pewnością było w nim coś demonicznego, bo w końcu kto normalny w meczu mistrzostw świata umiałby strzelić cztery gole Brazylijczykom? 30 sierpnia przypada 27. rocznica śmierci Ernesta Wilimowskiego.
Jak pisał Konstanty Ildefons Gałczyński „lato było piękne tego roku”. Z nieba lał się żar, na niebie ani chmurki, ziemia skomlała o deszcz Każdy spośród 25 tysięcy ludzi, którzy 27 sierpnia 1939 roku zasiedli na stadionie Legii, aby obejrzeć mecz z wicemistrzami świata Węgrami, czuł w powietrzu nieznośny niepokój. Biało-czerwoni niespodziewanie wygrali 4:2. Kilka dni później wybuchła wojna.
W reprezentacji rozegrał tylko 15 spotkań, ale zyskał miano specjalisty od występów przeciw mistrzom świata, tym aktualnym i przyszłym. W 1966 roku na słynnej Maracanie nie potrafił go pokonać sam Pelé, a po meczu na Goodison Park zyskał uznanie Gordona Banksa i Alana Balla, którzy kilka miesięcy później sięgnęli po tytuł najlepszej drużyny globu. Nie przechytrzył go nawet niemiecki supersnajper Gerd Müller. Wspominamy Mariana Szeję bramkarza, który się królom futbolu nie kłaniał.
Najlepsi nie tylko w klubie, ale także w drużynie narodowej. Dziś nikt nie wyobraża sobie sytuacji, w której dwóch topowych golkiperów w kraju walczy o miejsce między słupkami również na co dzień. Na przełomie lat 60. i 70. zdarzyła się właśnie taka historia. W kadrze Górnika Zabrze było dwóch najlepszych wówczas golkiperów w Polsce – Hubert Kostka i Jan Gomola.
Edmund, Mundek, mundial – niestety, w wypadku tego piłkarza taki ciąg skojarzeń prowadzi na manowce. Mimo że przez wiele lat był jedną z kluczowych postaci reprezentacji Polski, Edmund Zientara nigdy nie zagrał w finałach mistrzostw świata. Wystąpił za to w turnieju olimpijskim i jako pierwszy w historii zdobył z warszawską Legią tytuł najlepszej drużyny w kraju najpierw jako zawodnik, a potem jako trener.
Kibice śmiali się, że jak się nosi takie nazwisko i gra w piłkę za komuny, to nie ma bata – trzeba zrobić karierę. On jednak nie trafił do reprezentacji Polski z polecenia partyjnych dygnitarzy. Na sukces pracował sam, mozolnie idąc drogą, która doprowadziła go na olimpijskie podium i do tytułu wicemistrza Francji. 31 sierpnia 80. urodziny świętuje Joachim Marx – znakomity napastnik, legenda chorzowskiego Ruchu i jeden z Orłów trenera Górskiego.
Piłkarski język pełen jest militarnej frazeologii. Snajper, flanka, starcie, strzał, kontratak – można wymieniać bez końca. W jego wypadku w tych słowach nie było cienia przesady, bo kopaniu szmacianej kuli oddawał się z taką samą pasją, jak służbie, którą pełnił na co dzień. Henryk Reyman – legenda krakowskiej Wisły, olimpijczyk, świetny piłkarz i trener, lecz przede wszystkim żołnierz, bohater, obrońca ojczyzny w chwilach największej próby.
Na początek dwie zagadki. Co to takiego: „broń sieczna, pośrednia między mieczem a szablą, używana przez husarię”? I druga: co mówimy o człowieku, który „je ze smakiem, aż mu się uszy trzęsą”? Odpowiedź na pierwsze pytanie brzmi: pałasz. Na drugie: że pałaszuje. 22 lipca urodziny obchodzi Andrzej Pałasz. Człowiek, który wjeżdżał w szranki rywali jak husarz i miał wielki apetyt na bramki.
„Lepiej jest podróżować z nadzieją niż przybyć do celu” – tak twierdził Robert Louis Stevenson. Szkocki pisarz, autor między innymi „Wyspy skarbów”, wiedział, co mówi, często bowiem czas spędzony w trasie okazuje się przyjemniejszy od samego pobytu. Parę razy przekonali się o tym nasi piłkarze, których los rzucał do odległych krajów. Oto dziesięć meczów rozegranych przez reprezentację Polski tam, gdzie nie dotarł niejeden obieżyświat.
Nikt tak jak on nie potrafił zatańczyć walca w narożniku boiska ani pognać z piłką na bramkę mijając rywali jak slalomowe tyczki. Mówiono o nim „waleczne serce”, bo do każdego meczu podchodził jak do bitwy na śmierć i życie. Z wykształcenia cukiernik, z przymusu stajenny, z zamiłowania kawalarz. Włodzimierz Smolarek – człowiek, bez którego w dziewiątej dekadzie XX wieku nie byłoby sukcesów reprezentacji Polski i łódzkiego Widzewa.
Jeden z trzech Polaków, który na piłkarskie mistrzostwa świata pojechał najpierw jako piłkarz, potem jako trener. W odróżnieniu od Pawła Janasa i Adama Nawałki reprezentował jednak dwie różne federacje, bo selekcjonerem biało-czerwonych nie został nigdy, mimo że wiele razy był na to stanowisko typowany. 10 lipca urodziny obchodzi Henryk Kasperczak – medalista mundialu i igrzysk olimpijskich, świetny szkoleniowiec. W tym roku już siedemdziesiąte ósme.
W pierwszej połowie meczu ze Związkiem Radzieckim na mundialu w Hiszpanii za obiema bramkami można zobaczyć wielkie biało-czerwone flagi z napisem „Solidarność”. Kibice, którzy w 4 lipca 1982 roku oglądali wydarzenie w polskiej telewizji, mieli małe szanse, aby je dostrzec.
Wiemy, wiemy... Miało być jasno, krótko i na temat, a tu znów zanosi się na lanie wody. Tym razem jednak nie da się inaczej. W historii polskiego futbolu były bowiem takie mecze, w których, to własnie deszcz „rozdawał karty”. Było lane, choć wcale nie w poniedziałek. Przypominamy te najsłynniejsze „kąpiele”.
Zagrał na czterech z rzędu mundialach, z których przywiózł dwa medale. Na pierwszy pojechał w roli rezerwowego, ale trener Kazimierz Górski już na początku turnieju właśnie jemu – najmłodszemu w drużynie – powierzył newralgiczną rolę środkowego obrońcy. Milczący, skupiony, człowiek o żelaznych nerwach – tak go postrzegano przez całe lata. 6 czerwca 70. urodziny obchodzi Władysław Żmuda.
Śpiewał Kazik: „Polscy piłkarze nie strzelili od kilkuset minut gola. To stan na kwiecień 2000 i zakończona moja rola”. Sprawa poważna, ale kiedyś bywało gorzej. Gdyby lider Kultu urodził się przed wojną (pierwszą światową!) i popełnił jakiś tekst o naszych futbolistach, musiałby napisać o 956 latach (licząc od Chrztu Polski) lub ponad pięciu miesiącach (od premierowego meczu). Tyle bowiem czekaliśmy nad Wisłą na pierwszą w historii bramkę dla biało-czerwonych. Strzelił ją, z rzutu karnego, Józef Klotz.
Najpierw wyjazd do Sztokholmu na sparing ze Szwecją, potem prom do Rostocku, tam przesiadka i początek długiej, trwającej 52 godziny podróży koleją przez Berlin i Kolonię do Paryża, dwa dni odpoczynku i na koniec konfrontacja z rywalem, który wyjątkowo nam nie leżał. Historyczny pierwszy występ polskich piłkarzy na igrzyskach to była droga przez mękę i skończył się spektakularną klapą. 26 maja 1924 roku nasz zespół przegrał z Węgrami aż 0:5.
Czy poznajecie tego uśmiechniętego, niewysokiego chłopca o bardzo odstających uszach, który stoi pierwszy z lewej? Pręży dumnie pierś do zdjęcia jako junior Robotniczego Klubu Sportowego Lwów. Choć smykałkę do piłki miał wielką, na boisku dużej kariery nie zrobił. Za to cztery dekady później przeszedł do historii jako pierwszy polski szkoleniowiec, który zdobył medale mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich.
Na nic się zdały czary peruwiańskich brujos. Przed meczem, który miał zdecydować o awansie do drugiej rundy mundialu 1982, na murawę stadionu Riazor weszli indiańscy szamani i zaczęli odprawiać rytuał w intencji sukcesu swoich rodaków. Na szczęście dla nas swoje zaklęcia rzucali tylko pod jedną z bramek, która w pierwszej połowie rzeczywiście była jak zaczarowana. Po przerwie biało-czerwonym udało się rozwiązać worek z golami. To było jedno z najbardziej imponujących zwycięstw w historii polskiej piłki, które zapoczątkowało triumfalny marsz po medal mistrzostw świata.
Nieczęsto się zdarza, że sędzia piłkarski zostaje prezesem sportowego związku. A jeszcze rzadziej, gdy w tych dwóch życiowych rolach sprawdza się człowiek, który za młodu studiował nie wychowanie fizyczne, tylko… hungarystykę. W tym sensie to więc prawdziwy ewenement. 20 maja tego roku 71. urodziny świętuje Michał Listkiewicz: z wykształcenia filolog, z zawodu dziennikarz. Przede wszystkim jednak pierwszy Polak, który jako arbiter wziął udział w finale mundialu. W 2022 roku jego wyczyn powtórzyli: Szymon Marciniak (sędzia główny), Tomasz Listkiewicz i Paweł Sokolnicki (asystenci), którzy poprowadzili finał Argentyna – Francja na mundialu w Katarze.
„Ja jestem kobieta pracująca, żadnej pracy się nie boję” – mógłby o sobie powiedzieć, gdyby nie to, że jest mężczyzną z krwi i kości. Kwestia wypowiadana przez Irenę Kwiatkowską w „Czterdziestolatku” pasuje jednak do niego idealnie. W historii polskiej piłki nie było bowiem zawodnika bardziej uniwersalnego i zdolnego do większego poświęcenia na boisku. 3 maja urodziny świętuje Zygmunt Maszczyk – filar Orłów Górskiego, medalista mistrzostw świata i igrzysk.
Jako pierwszy polski trener dwa razy z rzędu wprowadził reprezentację do finałów mundialu. Jako drugi w historii sięgnął z nią po medal mistrzostw świata. Selekcjonerem biało-czerwonych został 5 stycznia 1981 roku, a gdy świętował sukces w Hiszpanii, miał zaledwie czterdzieści lat. Dziś jest ponad dwa razy starszy (urodził się 3 maja 1942 roku), ale wciąż imponuje energią i witalnością. Antoni Piechniczek to człowiek-encyklopedia futbolu. Poznajmy więc go od A do Zet.
Urodził się na wiosnę, jednak był specjalistą raczej od jesiennych klimatów. Jego popisowy numer nazywano „spadającym liściem dębu – tak uderzał piłkę z dystansu, by bramkarzom zdawało się, że na pewno przeleci nad poprzeczką, ale zwykle spadała za kołnierz. Chcąc nie chcąc, kojarzy się też z jesienią polskiego futbolu, bo to jego pokolenie symbolicznie zamknęło trwający od początku lat 70. okres prosperity. 27 kwietnia urodziny obchodzi Ryszard Tarasiewicz. Już sześćdziesiąte drugie.
Zawsze ktoś z nich jest pierwszy. Zwykle tylko o kilka minut, ale jednak. Ten drugi od razu ma więc powód, aby zazdrościć bratu szczęścia. Ale też motywację, by szybko nadrobić stracony czas. Nawet jeśli to było tylko kilkadziesiąt sekund. Jak wiemy, w sporcie to ocean czasu. Przekonali się o tym też Paweł i Piotr Brożkowie oraz Michał i Marcin Żewłakowowie. Te wyjątkowe w polskim futbolu bliźniacze duety obchodzą urodziny dzień po dniu w trzeciej dekadzie kwietnia.
Uśmiechnięty, miły, dobrze wychowany. Raczej milczek niż gaduła. Uważa, że zawsze lepiej dobrze się ustawić niż rozpychać łokciami. Nie pije, nie pali, za to cierpi na lekki kompleks człowieka z cienia. Jeśli ktoś z państwa pomyślał, że czyta właśnie anons z agencji matrymonialnej, to warto wyprowadzić go z błędu. Ten doskonały kandydat na męża to Łukasz Fabiański, który meczem z San Marino zakończył długą, trwającą ponad 15 lat reprezentacyjną karierę. Wszystkie zainteresowane panie musimy rozczarować – ten przystojniak od liceum jest w szczęśliwym związku.
W reprezentacji rozegrał zaledwie jedenaście spotkań, ale to wystarczyło, aby sięgnął po olimpijskie złoto i pierwszy w historii polskiego futbolu medal mistrzostw świata. Był bocznym obrońcą zupełnie nowego typu. W czasach, gdy jego koledzy z defensywy karnie trzymali się własnego pola karnego, on chętnie zapuszczał się pod bramkę rywali. A trudno go było dogonić, bo setkę pokonywał w 11 sekund. 17 kwietnia 1949 roku urodził się Zbigniew Gut.
Nie ma domu bez fundamentów i nie ma drzewa bez silnych korzeni. A wielkich sukcesów, jakie nasz futbol świętował w latach 70. i 80. XX wieku, nie byłoby bez pewnego lwowiaka, którego przyjaciele zwali filuternie Fają. Ryszard Koncewicz - człowiek, który wyszkolił całą plejadę najlepszych polskich piłkarzy i trenerów.
Trzy razy zagrał na mistrzostwach świata i przywiózł z nich dwa medale. Dwukrotnie stanął na olimpijskim podium, najpierw na jego najwyższym stopniu, potem o schodek niżej. Jako pierwszy Polak został królem strzelców mundialu, a później jako pierwszy wśród wielkich piłkarzy znad Wisły – prezesem PZPN. Poznajcie Grzegorza Latę. Człowieka, który ścigał się z wiatrem.
Pięć i pół godziny dramatycznej walki, osiem bramek, trzy karne i wreszcie pamiętne słowa Jana Ciszewskiego „Sprawiedliwości stało się zadość!”. 22 kwietnia 2023 roku minęły 53 lata od pierwszego historycznego awansu polskiej drużyny do finału jednego z europejskich pucharów. Górnik Zabrze wyeliminował AS Roma, a o sukcesie Ślązaków zdecydował… rzut monetą.
Niewalaszka, Kolebok, Wańka-wstańka. Tak mówili na niego koledzy, choć on wolał, gdy wołali go „Szymek”. Za tym, co rosyjskie, nie przepadał, więc trochę drażniła go ksywka nadana od popularnej na wschodzie zabawki. Paradoksalnie jednak największą sławę przyniósł mu występ właśnie przeciwko ZSRR. Wspominamy Edwarda Szymkowiaka – bramkarza samouka z Dąbrówki Małej.
Niewysoki, ale silny jak tur. Waleczny jak lew. Pracowity jak mrówka. W reprezentacji rozegrał tylko siedem spotkań, jednak ten, kto go widział w akcji, musi przyznać, że nie ustępował umiejętnościami żadnemu z Orłów Górskiego. To jemu w dużym stopniu biało-czerwoni zawdzięczali awans na igrzyska w Monachium. A jednak zabrało go w składzie na olimpijski turniej. 6 kwietnia mija pięć lat od śmierci Jana Wrażego.
„Kaziu, jak się denerwujesz, to daj, ja strzelę” – powiedział Zbigniew Boniek do Kazimierza Deyny przed rzutem karnym w spotkaniu z Argentyną na mundialu 1978. Młokos, który mleko miał jeszcze, a nie wąsa pod nosem, w kluczowej dla Polaków chwili podczas mistrzostw świata podszedł do kapitana drużyny, mistrza, legendy, rozgrywającego (jak się wszystkim wtedy zdawało) setny mecz w kadrze, by rzucić takie wyzwanie! Deyna zmarnował karnego, a po turnieju zakończył reprezentacyjną karierę. Czupurny Boniek wkrótce został nowym liderem zespołu. Miał wówczas zaledwie 22 lata. Teraz świętuje 68. urodziny.
Matt Busby, legendarny menedżer Manchesteru United, ocenił go tak: „Piłkarz, który umie wszystko. Chciałbym, aby grał u boku Besta i Charltona”. Real Madryt oferował za niego okrągły milion dolarów, co było kwotą niewyobrażalną dla mieszkańców Polski Ludowej. Niestety, nigdy nie został piłkarzem ani Czerwonych Diabłów, ani Królewskich, choć miał wszystko, czego potrzeba gwieździe światowego formatu: talent, luz i urodę filmowego amanta. 28 lutego urodziny świętuje Włodzimierz Lubański. Trudno uwierzyć, ale już siedemdziesiąte siódme!
Los bywa przewrotny. Krzysztof Piątek urodził się w sobotę, Waldemar Sobota we wtorek, a Andrzej Niedzielan? Tak, on też przyszedł na świat w inny dzień tygodnia niż wskazywałoby jego nazwisko. Ale to może i lepiej, bo „niedzielne dzieci” podobno nie są zbyt pracowite. Te „poweekendowe” zaś słyną z tego, że nie znoszą nudy i mają w sobie wielkie pokłady energii. Czterdzieści pięć lat temu 27 lutego przypadał we wtorek, a wtedy w szpitalu w Żarach pierwszy okrzyk wydał z siebie przyszły reprezentant Polski.
Znają go wszyscy. Starzy i młodzi, duzi i mali, ci, którzy piłką się pasjonują, i tacy, co mają ją w głębokim poważaniu. Bo chyba nie ma w Polsce stacji telewizyjnej, rozgłośni radiowej, portalu czy gazety, w jakiej by się nie pokazał i nie udzielił wywiadu. A zawsze ma wiele ciekawego do powiedzenia. Obecnie futbolowy ekspert, wcześniej znakomity trener – Andrzej Strejlau świętuje właśnie 84. urodziny.
Gdyby los chciał inaczej, dziś jego nazwisko byłoby wymieniane jednym tchem obok Jerzego Klempela, Zygfryda Kuchty czy Andrzeja Szymczaka. To ludzie, którzy blisko pół wieku temu sięgnęli po brązowy medal olimpijski w Montrealu. Legendarne postacie polskiej piłki… ręcznej. Piotr Czaja, świętujący właśnie 80. urodziny, zapowiadał się na świetnego szczypiornistę, ale wybrał futbol. Nawyki jednak pozostały. Piłkę znacznie częściej łapał i rzucał, niż odbijał nogami.
Mawiali o nim, że piłka słucha się go jak namiętna kochanka. A podobno potrafił z nią zrobić wszystko. Choć nie był typem kinowego amanta, ten niewielki wzrostem (166 cm) ciemny blondyn przed wojną rozkochał w sobie prawie całą Polskę, najpierw jako świetny futbolista, potem jako selekcjoner. 11 lutego mija 128. rocznica urodzin Józefa Kałuży.
„Omne trinum perfectum” – mawiali starożytni Rzymianie. Czyli „wszystko, co potrójne, jest doskonałe”. A cóż w futbolu może być piękniejsze od zdobycia trzech lub więcej bramek w meczu przez jednego piłkarza? Zwłaszcza gdy trafia on do siatki, grając w koszulce z orłem na piersi. Do tej pory taka sytuacja zdarzyła się – uwaga! liczba znacząca, bo jak z Mickiewiczowskich „Dziadów” – razy czterdzieści i cztery. My dla Państwa wybraliśmy te, o których nie da się zapomnieć. Oto dziesięć pamiętnych hat tricków, jakie ustrzelili nasi reprezentanci.
6 lutego 2020 roku po długiej i ciężkiej chorobie zmarł Jan Liberda – filar reprezentacji Polski w pierwszej połowie lat 60. XX wieku. Dwukrotny mistrz kraju i dwukrotny król strzelców ekstraklasy przez niemal całą karierę grał w barwach bytomskiej Polonii.
W latach 90. wielką popularnością cieszył się film „Futbolowe jaja”, który w czysto dokumentalny sposób przedstawiał komiczną stronę piłki. Zamiast efektownych akcji i pięknych bramek pokazano w nim wyłącznie kiksy, samobóje, bezmyślne faule, głupie podania i niezbyt mądre miny autorów tych wszystkich zagrań. No cóż… Nikt nie jest doskonały. Oto dziesięć najbardziej niezwykłych bramek, jakie padły w spotkaniach z udziałem biało-czerwonych.
Nigdy nie było mu dane zadebiutować w pierwszej reprezentacji Polski, ale w dorobku ma medal z imprezy najwyższej rangi. Był bowiem w drużynie, która na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie (1992) sięgnęła po srebro. Dziś bardziej kojarzą go kibice w Belgii niż w Polsce, bo zagranicą spędził już prawie 30 lat, zdobywając popularność zresztą nie tylko jako piłkarz, lecz także jako… radny. 4 lutego urodziny obchodzi Mirosław Waligóra. W tym roku z tortu zdmuchnie 54 świeczki.
W połowie lat 80. rekordy popularności w polskich kinach biła komedia „Och, Karol!”. Jej przystojny bohater, dodajmy – młody żonkoś – ma taki dar przyciągania płci pięknej, że raz po raz wplątuje się w kolejny romans, z coraz większym trudem realizując potrzeby każdej z kobiet, co ostatecznie kończy się dla niego katastrofą. Nie wiemy, czy piłkarz Torino dostał imię na cześć filmowego amanta, ale jedno jest pewne: potrafił rozkochać swoją grą kibiców wielu drużyn. Za to wierność klubowym barwom i nie tylko to jego znak firmowy. 2 lutego urodziny obchodzi Karol Linetty. Mąż, ojciec i wizytówka piłkarskiej Akademii poznańskiego Lecha.
Beatlesi, a za nimi Joe Cocker, śpiewali kiedyś taką piosenkę „With a Little Help from My Friends”. Wiadomo, że bez pomocy przyjaciół niewiele byłoby możliwe, ale szczególnie dobrze zdają sobie z tego sprawę piłkarze. Futbol to gra zespołowa, więc w pojedynkę dużo się nie zdziała. Przyjrzyjmy się więc tym, którzy potrafili mistrzowsko dograć piłkę strzelcowi gola. Oto najbardziej efektowne asysty, jakimi popisali się zawodnicy z orłem na piersi.
Najlepsze lata zabrała mu wojna. Gdyby nie ona, to może zagrałby na igrzyskach w Helsinkach (1940) i Londynie (1944), do których nie doszło w zaplanowanym terminie, a także na mistrzostwach świata, jakie miały się odbyć w 1942 roku. Mimo to zdążył stać się legendą, zarówno krakowskiej Wisły, jak i reprezentacji Polski. Fenomenalny drybler, boiskowy spryciarz, a przy okazji świetny kompan i żartowniś. Taki był Mieczysław Gracz.
Polska myśl szkoleniowa na obczyźnie jakoś nie ma wzięcia. Jeśli policzyć trenerów, którzy osiągnęli sukcesy w zagranicznych klubach, to zmieszczą się na palcach jednej ręki: Jacek Gmoch, Henryk Kasperczak, Kazimierz Górski. To nazwiska znane każdemu kibicowi nad Wisłą. Był jednak jeszcze Antoni Brzeżańczyk. W połowie lat 70. prosto z drugoligowej Wisłoki Dębica trafił on do wielkiego Feyenoordu Rotterdam i rok później zdobył wicemistrzostwo Holandii. Ten niezwykły człowiek urodził się 19 stycznia 1919 roku.
Zadziorny, nieustępliwy, gdy walczył o piłkę, nie odpuszczał żadnemu z rywali. Kibice go uwielbiali: zarówno w Polsce, gdzie bronił barw GKS-u Katowice, jak i potem w Niemczech i Austrii, kiedy przez dekadę z powodzeniem biegał po boiskach Bundesligi. Gdyby Adam Ledwoń żył, 15 stycznia skończyłby 50 lat. Niestety, odszedł przedwcześnie, a jego tragiczna śmierć dzień przed meczem biało-czerwonych na Euro 2008 wstrząsnęła piłkarskim środowiskiem.
Zapowiadał się na wielki talent, ale choć powoli zbliża się do zakończenia piłkarskiej kariery, lista jego trofeów jest krótka. Na koncie ma Puchar Danii zdobyty z Brøndby IF, mistrzostwo tego kraju wywalczone z FC København (choć opuścił wówczas zespół po rundzie jesiennej) i tytuł króla strzelców polskiej ekstraklasy, po który sięgnął jako zawodnik Piasta Gliwice. W reprezentacji Polski było mu dane rozegrać tylko trzy mecze. 14 stycznia urodziny świętuje Kamil Wilczek. W tym roku będzie zdmuchiwał z tortu 36 świeczek.
Jednych zachwyca, innych irytuje, ale wszyscy mają do niego dziwną słabość. A on, jak gdyby nigdy nic, świętuje właśnie 85. urodziny. Nestor, inżynier futbolu, gaduła. Kto nie kocha Jacka Gmocha?
Takich osobowości na ligowych polskich boiskach ze świecą szukać. Charakterystyczna łysa głowa, czupurny charakter, waleczne serce, a do tego jeszcze te niesamowite cieszynki, które na zawsze zostaną w pamięci kibiców. Taki był Piotr Rocki.
„Wiesz, pan, jak się urodzi chłopiec, dam mu na imię Kazik. A jak dziewczynka – Gadocha”. Ten tekst, zaczerpnięty ponoć z autentycznej rozmowy dwóch ojców w jednym ze szpitali w Warszawie jesienią 1972 roku, krążył po kraju długie lata. Podobnie jak wypowiedziane trzy lata później słowa Jana Ciszewskiego. Pod koniec meczu z Holandią komentator w zabawny sposób przekręcił nazwisko strzelca jednego z goli: „4:1 dla Polski! Grzegorz Lato, Robert Radocha – przepraszam za to przejęzyczenie – i dwie bramki Andrzeja Szarmacha!”. Iście freudowska pomyłka! 10 stycznia urodziny obchodzi piłkarz, który każdemu kibicowi kojarzy się z największymi sukcesami polskiego futbolu.
Gdyby grał we Francji, to wołano by na niego pewnie d’Artagnan, bo z wyglądu bardzo przypominał bohatera z powieści płaszcza i szpady. Ale przyszedł na świat na Śląsku, więc został Ecikiem. W Radzionkowie, gdzie spędził większość kariery, jest legendą, choć nigdy nie zabiegał o popularność. 6 stycznia tego roku sześćdziesiąte trzecie urodziny obchodzi Marian Janoszka.
„Kto nie z Mieciem, tego zmieciem” – mawiał legendarny fotoreporter „Przeglądu Sportowego” Mieczysław Świderski. Jego imiennik, ceniony trener młodzieży i specjalista od ratowania klubów przed spadkiem z ekstraklasy, nigdy nie dał się poznać jako człowiek aż tak przebojowy ani tym bardziej radykalny. Przeciwnie: bardzo cenił sobie dialog i dobrą współpracę. Dzień przed sylwestrem urodziny świętuje Mieczysław Broniszewski. W Nowy Rok wejdzie jako 75-latek.
Takich twardzieli w historii polskiego futbolu ze świecą szukać. Rywale się go bali, bo nigdy nie odstawiał nogi, a jeśli było trzeba, potrafił mocno dać się we znaki każdemu, kto próbował go minąć po lewej stronie boiska. Sławę przyniosły mu mistrzostwa świata w RFN, na których zdobył trzecie miejsce, ale też liczne pozasportowe ekscesy, wśród których była i afera piwna, i poważny wypadek samochodowy. Taki był Adam Musiał. Wybitny piłkarz, a potem trener.
Ten pierwszy raz… Trudno w to uwierzyć, ale właśnie mijają 102 lata, odkąd nasza piłkarska reprezentacja rozegrała swój pierwszy oficjalny mecz międzypaństwowy. Stało się to 18 grudnia 1921 roku w Budapeszcie – trzy lata po odzyskaniu przez Polskę niepodległości i dwa lata po powstaniu PZPN. Dlaczego tak późno? Wszystkiemu jak zwykle winna była wielka polityka.
Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Jeśli twoi rodzice poznają się w klubie, ale nie nocnym, tylko sportowym, a potem razem osiągają taką formę, że gdy przychodzisz na świat, oni właśnie debiutują w reprezentacji Polski – nie masz wyboru, musisz pójść w ich ślady. Henryk Wieczorek, który właśnie świętuje 74. urodziny, to dziecko przeznaczenia. Futbol po prostu był mu pisany. Podobnie jak medale mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich.
Dziennikarzy i kibiców przyzwyczaił do tego, że podczas meczów reprezentacji najciekawsze wydarzenia miały miejsce nie na murawie, a w trakcie konferencji prasowych. Paradoksalnie: im gorzej grała jego drużyna, tym on prezentował wyższą formę, jak z rogu obfitości sypiąc anegdotami, bon motami i zaskakującymi ripostami. Te dwa słowa mówią wszystko: Wojciech Łazarek. Były selekcjoner reprezentacji Polski (w latach 1986-89) zmarł 13 grudnia 2023 roku w wieku 86 lat.
Na taką gwiazdę polski futbol czekał długie lata. Przez całe dekady bowiem, gdy ktoś pytał młodzież o piłkarskich idoli, padały nazwiska: Lubański, Deyna, Boniek, Lewandowski. Sami faceci! Jej udało się przełamać męską hegemonię. Coraz więcej dziewczyn, które marzą o wielkiej karierze, mówi: chcę grać i strzelać gole jak Ewa Pajor! 3 grudnia napastniczka Wolfsburga świętuje 27. urodziny. A jak gra i strzela? Oto dziesięć najpiękniejszych bramek, jakie zdobyła w meczach reprezentacji.
Grudzień 1970 roku w polskiej historii nie kojarzy się najlepiej. Właśnie wtedy w Gdyni, Gdańsku, Szczecinie i Elblągu doszło do protestów, które zostały brutalnie stłumione przez milicję i wojsko. W cieniu tych tragedii wydarzyło się jednak coś, co na lata odmieniło oblicze naszego futbolu. 53 lata temu rolę selekcjonera reprezentacji powierzono Kazimierzowi Górskiemu.
Zwycięski remis z Anglią na Wembley (1973), fantastyczny rajd Grzegorza Laty w starciu z Brazylią, zakończony bramką i zdobyciem trzeciego miejsca na mundialu w RFN (1974), kapitalne mecze kadry Antoniego Piechniczka na mundialu w Hiszpanii (1982), awans drużyny Adama Nawałki do ćwierćfinału Euro 2016 – to znają i widzieli już wszyscy. W Bibliotece PZPN poza takimi hitami można jednak obejrzeć i usłyszeć również nieoczywiste przeboje polskiej piłki. Kilka z nich przypominamy specjalnie z okazji świąt Bożego Narodzenia.
Kiedyś z trybun śpiewali dla niego piosenki. Potem jeździli miejskim autobusem, w którym on siedział za kierownicą. 24 listopada kibice w Antwerpii zawsze pamiętają, by złożyć mu życzenia z okazji urodzin, tym razem 53. Srebrny medalista igrzysk w Barcelonie Aleksander Kłak to postać w historii polskiego futbolu nietuzinkowa, którą warto przypomnieć zwłaszcza młodszym kibicom.
Jeśli będziecie Państwo w Chorzowie, warto wybrać się na cmentarz przy ul. Granicznej i zapalić świeczkę na grobie Gerarda Cieślika. Najlepszy polski piłkarz lat 50. odszedł od nas dziesięć lat temu, dzień po Zaduszkach, w wieku 86 lat.
Przejął kadrę po Gmochu, oddał Piechniczkowi. W niezwykle trudnych eliminacjach Euro 1980 był o włos od awansu – rywalizację z wicemistrzami świata Holendrami przegrał tylko o punkt. Stanowisko selekcjonera stracił po słynnej „aferze na Okęciu”, choć w całej sprawie był Bogu ducha winien. To on wreszcie wpadł na pomysł założenia Szkoły Trenerów PZPN. 28 września 1929 roku urodził się Ryszard Kulesza, jeden z najwybitniejszych polskich szkoleniowców.
Prawie sto tysięcy ludzi na słynnym Camp Nou i trzecia w historii polskiej piłki gra o olimpijskie złoto. Kto by nie chciał mieć w życiorysie tak spektakularnego wydarzenia? Doświadczyło go ostatecznie dwunastu wspaniałych, którzy z orłem na piersi pojawili się na boisku w finale igrzysk w Barcelonie. Biało-czerwoni grali znakomicie. Prowadzili do przerwy, a po stracie dwóch bramek pokazali charakter i strzelili wyrównującego gola. Niestety, gdy wszyscy czekali już na dogrywkę, Hiszpanie jeszcze raz wpakowali piłkę do naszej siatki. Srebrni medaliści byli w kraju witani jak bohaterowie, a warszawska FSO osłodziła im gorycz porażki w ostatnim meczu, wręczając każdemu z piłkarzy kluczyki do... złotego poloneza caro.
„Ciemność! Widzę ciemność!” – mógł zakrzyknąć Stanisław Fołtyn w końcówce towarzyskiej potyczki z Francją, gdyby nie fakt, że spotkanie odbyło się blisko ćwierć wieku przed premierą „Seksmisji”, z której pochodzi ten cytat. Był taki mecz, który reprezentacja Polski kończyła w niemal całkowitym mroku, a jego bohaterem, niestety negatywnym, został nasz bramkarz.
Spośród polskich piłkarzy, którzy robili karierę w XXI wieku, niewielu może się poszczycić takim dorobkiem. 66 występów w reprezentacji, udział w mundialu i trzech z rzędu mistrzostwach Europy, w których na ostatnich dotarł z drużyną do ćwierćfinału. Do tego dwa tytuły mistrza Bundesligi i trzykrotny triumf w Pucharze Niemiec z Borussią Dortmund. Tych sukcesów mogło być więcej, gdyby zdrowie zawsze dopisywało. Ale i tak ich liczba robi wrażenie. 3 czerwca urodziny świętuje Łukasz Piszczek. W tym roku zdmuchnie z tortu ogień z 39 świeczek.
Edson Arantes do Nascimento – te słowa znaczą w historii futbolu więcej niż cokolwiek kiedykolwiek o piłce napisano. Trzykrotny mistrz świata (1958, 1962, 1970), który w reprezentacji Brazylii rozegrał 92 mecze i strzelił 77 goli. Genialny napastnik od wielu lat zmagał się z chorobą nowotworową. Niestety, 29 grudnia 2022 roku przegrał tę walkę. Zmarł w wieku 82 lat. W Bibliotece PZPN wspominamy, jak w słoneczne popołudnie 25 maja 1960 roku 20-letni Pelé, już wtedy mistrz globu i wielka gwiazda światowego formatu, po raz pierwszy i jak się potem okazało ostatni w czasie czynnej kariery zagrał na polskiej ziemi.
Mówiono o nim Napoleon. Wprawdzie spał dłużej niż trzy godziny na dobę, nie romansował z Marią Walewską, na głowie nie nosił piroga, nigdy nie był na Wyspie Świętej Heleny, ba – nie miał nawet swojego Waterloo, a jednak to skojarzenie z francuskim cesarzem jest wyjątkowo trafne. I wcale nie dlatego, że był dość mikrego wzrostu. Wspominamy Leszka Jezierskiego – człowieka wielu talentów. Lecz przede wszystkim świetnego szkoleniowca, genialnego stratega, któremu nigdy nie było dane zostać selekcjonerem reprezentacji Polski.
Tę opowieść zaczniemy od końca, bo scena, która rozegrała się w jednym z hoteli u podnóża Srednej Gory, mrozi krew w żyłach nie mniej niż boiskowe wydarzenia. Jej bohaterami byli trzej sędziowie i kilku zawodników, którzy tego dnia wzięli udział w pamiętnym meczu eliminacji igrzysk 1972 roku. Bułgarzy pokonali w nim naszą reprezentację 3:1.
Gdyby w historii polskiego futbolu nie było takiego piłkarza, trzeba by go wymyślić. Szybki jak wiatr, niesamowicie pracowity, diabelnie skuteczny pod bramką rywali, a do tego potrafiący poderwać zespół do walki w najtrudniejszych momentach. Na szczęście był i to jemu biało-czerwoni zawdzięczają swoje największe sukcesy. 8 kwietnia to dzień urodzin Grzegorza Laty.
Na jego oczach i przy jego udziale narodziła się UEFA. Mistrzostwa Europy, klubowe rozgrywki międzynarodowe na Starym Kontynencie – te pomysły także właśnie on wcielał w życie. 1 kwietnia 2015 roku zmarł Leszek Rylski – człowiek, który wśród futbolowych działaczy w Polsce osiągnął taki status, jak Włodzimierz Lubański wśród piłkarzy czy Kazimierz Górski wśród trenerów.
Wśród gwiazd srebrnego ekranu jest ich całkiem sporo. Któż nie zna bowiem Rambo, czyli Sylvestra Stallone, albo reżysera znakomitych komedii Sylwestra Chęcińskiego czy wreszcie kota Sylwestra, goniącego w kreskówkach za ptaszkiem Tweetym? Wśród piłkarskiej braci w Polsce ludzi o tym imieniu ze świecą szukać. Ale to może i lepiej, bo kto im złoży życzenia, gdy w klubowej szatni właśnie zieje pustką, a na trybunach nie ma żywej duszy? Zrobimy to my. Na przekór hucznym balom, fajerwerkom i strzelającym korkom od szampana. Oto krótka historia pięciu Sylwestrów, którzy mniej lub bardziej zaistnieli w historii futbolu nad Wisłą.
Jako pierwszy w historii Polak sędziował mecze na piłkarskich mistrzostwach świata. Zdobył dzięki temu taką sławę, że w latach 70. i 80. XX wieku był bardziej rozpoznawalny niż wielu ligowych piłkarzy – i zdarzało się, że to jego, a nie zawodników, kibice prosili po meczu o autograf. Alojzy Jarguz, czyli arbiter elegancji wśród wszystkich panów z gwizdkiem.
Z reprezentacją tego kraju wygraliśmy nasz jedyny mecz otwarcia na mistrzostwach świata. Od zwycięstwa 3:2 w Stuttgarcie zaczął się wspaniały marsz drużyny Kazimierza Górskiego po medal w 1974 roku. Cztery lata później nie było już tak miło. Albiceleste zrewanżowali się nam za tamtą klęskę, wygrywając 2:0. Ten wynik odebrał ekipie Jacka Gmocha nadzieje na awans do wielkiego finału. Jak będzie w środę, gdy na mundialu zmierzymy się z Argentyńczykami po raz trzeci?
Sensacyjnie pokonali Argentyńczyków z Leo Messim w składzie, ale my do tej pory byliśmy dla nich nie do przejścia. Z trzech potyczek, jakie stoczyliśmy przeciw Arabii Saudyjskiej, wygraliśmy wszystkie – i choć miały one charakter tylko towarzyski, zapisały się w historii. W pierwszej z nich okiełznaliśmy bowiem „czarnego konia” mundialu w USA. W ostatniej, która odbyła się 16 lat temu, w reprezentacji Polski zadebiutowali młodzi, zdolni Jakub Błaszczykowski i Łukasz Fabiański.
W sumie było ich trzydzieści cztery przeciwko dwudziestu czterem rywalom. Jedne przyniosły nam wielką chwałę i medale, jak zwycięstwo nad Brazylią (1:0) w 1974 roku czy pokonanie Francuzów (3:2) osiem lat później, inne dały powód do wstydu, jak porażka z Portugalią (0:4) w 2002 roku. Mecze Polaków na ośmiu mundialach w latach 1938-2018. Wsiądźmy więc w wehikuł czasu i przypomnijmy sobie te, które najmocniej zapisały się w pamięci kibiców znad Wisły.
Sombrero, ponczo i wąsy, tortilla, tacos i pląsy – oto, z czym kojarzy się nasz pierwszy rywal na mistrzostwach świata w Katarze. Wspomnienia piłkarskich kibiców związane z potomkami Azteków też są miłe. Na mundialu zmierzyliśmy się z nimi dotychczas tylko raz i odnieśliśmy zwycięstwo. W 1978 roku w Rosario drużyna pod wodzą Jacka Gmocha pokonała reprezentację Meksyku 3:1.
Różniło ich wszystko. Wiek – a dokładnie dwadzieścia jeden lat różnicy, pochodzenie – jeden był Ślązakiem z krwi i kości, drugi urodził się we Lwowie, lecz przede wszystkim podejście do małych życiowych, niekoniecznie zdrowych przyjemności. Ryszard Koncewicz (na zdjęciu po lewej obok Zygfryda Szołtysika) był koneserem alkoholi mocnych i miłośnikiem benta, czyli klasycznej angielskiej fajki. Ernest Pohl (pierwszy z prawej) zdecydowanie wolał piwo i papierosy. To się nie mogło dobrze skończyć.
Janusz Kupcewicz, Erwin Wilczek, Jan Pieszko, Jan Gomola, Jerzy Kopa, Ryszard Grzegorczyk, Piotr Drzewiecki, Andrzej Zygmunt – lista wybitnych postaci polskiego futbolu, które odeszły od nas w minionych miesiącach, jest długa. W drugi dzień listopada będziemy jednak wspominać i tych, których nie ma z nami od dawna, a zmarli nieraz w tragicznych okolicznościach. Jak Henryk Bałuszyński (na zdjęciu po lewej), Adam Ledwoń (po prawej) i Krzysztof Nowak (w środku). Każdy z nich przyszedł na świat w pierwszej połowie lat 70., połączyła ich gra w eliminacjach mistrzostw świata 1998. Wszyscy odeszli przedwcześnie, w kwiecie wieku.
Czy za wejściówkę na mecz, który odbył się dawno temu, można zapłacić więcej niż ona wówczas kosztowała? Oczywiście. Ale winna temu jest nie tylko galopująca inflacja. Archiwalne bilety wstępu na spotkania reprezentacji Polski to wśród kolekcjonerów prawdziwy rarytas i niekiedy osiągają one zawrotną cenę. U nas można je zobaczyć za darmo. Oto najpiękniejsze okazy, nadesłane przez Czytelników Biblioteki PZPN.
Oczywiście, nie szata zdobi człowieka. Czasami jednak nawet sportowiec musi dobrze się ubrać. Piłkarska moda przez ponad wiek bardzo się zmieniła, więc warto się przyjrzeć strojom, w jakich biało-czerwoni biegali kiedyś po zielonej murawie. Niektóre z nich mogą Was bardzo zaskoczyć. Oto TOP 10 koszulek, zaprezentowanych w 2019 roku w Muzeum Sportu i Turystyki na wystawie z okazji stulecia PZPN.
„Entliczek, pentliczek, co zrobi Piechniczek, tego nie wie nikt” – śpiewał w popularnej piosence Bohdan Łazuka. I faktycznie, przed mundialem España’82 nikt nie miał pojęcia, na co stać zespół prowadzony przez szkoleniowca, który pracował z drużyną ledwie od półtora roku. Jedni wróżyli, że odpadniemy już po trzech meczach, inni dawali nam szanse najwyżej na awans do drugiej rundy. Jednak to, co pokazali Polacy na hiszpańskich boiskach, przeszło najśmielsze oczekiwania. Biało-czerwoni – jak osiem lat wcześniej w RFN – okazali się rewelacją turnieju i zakończyli go na trzecim miejscu. A dokonali tego w czasie wyjątkowym, bo w naszym kraju panował wtedy stan wojenny.
Dziś trudno sobie coś takiego wyobrazić. Miesiące ciężkich przygotowań, potem wielki wysiłek włożony w każdy mecz, trzy zwycięstwa i wreszcie olimpijski medal, o którym przecież każdy sportowiec marzy. A jednak występ polskich piłkarzy na igrzyskach w Montrealu przyjęto z rozczarowaniem. Byli zdecydowanymi faworytami do złota, lecz w finale dali się pokonać niżej notowanym rywalom. To właśnie po tym turnieju Kazimierz Górski przestał być selekcjonerem naszej narodowej kadry.
Czternaście tytułów mistrza, sześć zdobytych pucharów, czwarte miejsce w tabeli wszech czasów ekstraklasy. To osiągnięcia piłkarzy ze stadionu przy Roosevelta na krajowym podwórku. Na arenie międzynarodowej ich dorobek jest dużo skromniejszy, ale Górnik pozostaje jedynym polskim klubem, który dotarł do finału w rozgrywkach pod egidą UEFA. Jest co wspominać… Wspaniałe mecze z Manchesterem City, rzut monetą po trzech nierozstrzygniętych potyczkach z Romą, heroiczne boje z Realem… Oto dziesięć najbardziej pamiętnych występów zabrzan w europejskich pucharach.
W latach 80. i przez połowę kolejnej dekady był jednym z najmocniejszych klubów w Polsce. Jego piłkarze trzy razy sięgnęli po krajowy puchar i czterokrotnie kończyli ligowe rozgrywki na drugim miejscu w tabeli. Te sukcesy katowicki GKS zawdzięczał w dużej mierze charyzmatycznemu Marianowi Dziurowiczowi, późniejszemu prezesowi PZPN, który szefował przy Bukowej w czasach największej prosperity. Tamten okres wiąże się także z występami GieKSy w europejskich pucharach. Oto dziesięć najważniejszych z nich.
Do tej pory odbyło się ich siedemdziesiąt siedem. Pierwszy miał miejsce w 1926 roku, ostatni 96 lat później. Większość z nich kończyła się w regulaminowym czasie, inne po dogrywce albo rzutach karnych. Były wśród nich takie, które dostarczyły niesamowitych emocji, i takie, o jakich nikt już nie pamięta. Finałowe mecze rozgrywek o Puchar Polski. Oto dziesięć najbardziej niezwykłych potyczek o to trofeum.
Wśród ludzi, którzy nie przepadają za magią wielkich liczb, krąży tak żarcik: „Co to jest statystyka? To nauka, która ci udowodni, że pies wraz ze swoją panią mają statystycznie średnio po trzy nogi”. No dobra… Można się z niej śmiać, można jej nie lubić, ale historię futbolu trudno byłoby opisać bez informacji o tym, kto rozegrał najwięcej meczów, strzelił najwięcej goli, osiągnął najwięcej sukcesów. Oto dziesięć najważniejszych danych o występach polskich klubów i piłkarzy w rozgrywkach międzynarodowych.
Kazimierz Górski widział w nim większy talent niż u Jana Tomaszewskiego. A jednak nigdy nie dane mu było wystąpić na wielkim turnieju, a w reprezentacji rozegrał tylko cztery spotkania. Karierę złamała mu afera przemytnicza, po której na dwa lata trafił do więzienia. Za bardzo lubił też zakrapiane imprezki do rana. Władysław Grotyński zmarł przedwcześnie, na zawał serca, dwa tygodnie po ostatnim meczu Polaków na azjatyckim mundialu.
2845 dni. W większości strasznych, wypełnionych bólem, cierpieniem i gniewem. Dokładnie tyle czasu dzieliło dwa kolejne występy reprezentacji Polski, które na liście PZPN noszą numer odpowiednio 83 i 84. Tuż przed wybuchem II wojny światowej biało-czerwoni zwyciężyli w Warszawie 4:2 wicemistrzów świata Węgrów. Kolejny mecz było dane im zagrać dopiero 11 czerwca 1947 roku. W Oslo przegrali z Norwegią 1:3.
Już od blisko pięciu dekad 10 września, w rocznicę zdobycia złotego medalu na igrzyskach w Monachium, obchodzimy Dzień Polskiego Piłkarza. Nie byłoby tego święta bez Kazimierza Górskiego, który właśnie od olimpijskiego triumfu zaczął podbój światowych stadionów. O Trenerze Tysiąclecia napisano już wszystko, nie będziemy więc po raz kolejny powtarzać tych historii. Mamy za to dla Państwa tekst, który dla Mistrza Futbolu ułożył Mistrz Słowa – również już nieżyjący Wojciech Młynarski. Wiersz ukazał się na początku lat 90. w tygodniku „Piłka Nożna”.
Nieco pucułowaty, lekko przygarbiony, w charakterystycznym kaszkiecie lub bez. Przez blisko piętnaście przedwojennych lat bronił bramki poznańskiej Warty, stając się jedną z klubowych legend. Osiem razy zagrał też w koszulce z orłem na piersi. Mimo lichego wzrostu (172 cm) nie miał sobie równych w walce o górne piłki. 20 listopada przypadła 33. rocznica śmierci Mariana Fontowicza – niedoszłego olimpijczyka z Berlina.
Znamy się jak łyse konie, bo z wszystkich rywali częściej graliśmy tylko z Rumunią. Mecz z Węgrami w eliminacjach mistrzostw świata 2022 będzie dla nas już 34. starciem z tą reprezentacją, a historia rywalizacji obu narodów ma równo sto lat i sięga samych początków futbolu nad Wisłą. To z Madziarami bowiem biało-czerwoni rozegrali swój pierwszy oficjalny mecz międzypaństwowy.
Swój kraj nazywają Shqipëria, co znaczy „ojczyzna ludzi, którzy mówią otwarcie, krótko i jasno”. No to powiedzmy to najszczerzej i najzwięźlej: każdy mecz z Albańczykami był dla nas drogą przez mękę. Zarówno wtedy, gdy jako ubodzy krewni państw Układu Warszawskiego uczyli się dopiero gry w piłkę, jak i potem, kiedy wyzwolili się spod krwawej dyktatury Envera Hoxhy i wstąpili na drogę demokratycznych przemian. Hardzi, twardzi, walczący do upadłego – tacy są najbliżsi rywale biało-czerwonych w eliminacjach mundialu 2022.
Pamiętacie to? „Ole, Olek, wygraj!, Ole, Olek, na prezydenta tylko ty!” – skandowała grupa Top One, by w połowie lat 90. pomóc pewnemu politykowi lewicy zwyciężyć w wyborach głowy państwa. W historii polskiego futbolu też był człowiek, o którym śpiewano piosenki. I to ze znacznie lepszym tekstem i melodią. Choć refren brzmiał podobnie, bo ten piłkarz nazywał się Alfred… Olek. Właśnie mija 81 lat od dnia jego narodzin.
W przyrodzie często współistnieje z chlorem. Działa uspokajająco i nasennie, łagodzi napięcie nerwowe, niepokój i stres. Gdy jednak jego stężenie niespodziewanie wzrośnie, może być silnie toksyczny i wywołać wiele przykrych konsekwencji. Taki jest brom. Pierwiastek brom. I taki był Walter Brom – cudowny dzieciak polskiej piłki, który przedwcześnie się zestarzał.
Pamiętają to państwo? Gremialny okrzyk „Huh!”, a po nim głośne klaśnięcie na kilka tysięcy dłoni? I jeszcze raz, i znowu. To był znak firmowy islandzkich kibiców podczas Euro 2016. Zaszokowali wówczas świat nie mniej niż ich piłkarze, którzy sensacyjnie dotarli do ćwierćfinału turnieju. Na taki sukces drużyna z Kraju Gejzerów czekała całe dekady – wcześniej bowiem należała do najsłabszych na Starym Kontynencie. My też zwykle dawaliśmy jej lanie.
Jeśli przychodzisz na świat w dniu narodowego święta, kiedy twoja ojczyzna jest pod butem obcego mocarstwa, to jesteś w jakimś sensie naznaczony. I z czasem zdajesz sobie sprawę, że musisz dla swojego kraju zrobić coś wielkiego. Nie wiemy, czy Antoni Piechniczek miał poczucie takiej misji. Faktem jest jednak, że urodzony podczas II wojny światowej w Dzień Konstytucji trener jako jedyny dwa razy wprowadził biało-czerwonych do finałów mistrzostw świata. Z jednego z tych turniejów wrócił z medalem.
Niespotykanie spokojny człowiek – tak o nim mówiono. To właśnie ta cecha charakteru pomogła mu jakoś ułożyć sobie relacje z Ryszardem Trzcionką i Marianem Dziurowiczem – dwoma kontrowersyjnymi działaczami, którzy byli patronami jego kariery: najpierw piłkarskiej, potem trenerskiej. 22 marca 2021 roku zmarł Alojzy Łysko – twórca sukcesów katowickiego GKS-u. Trzy tygodnie później miał świętować 86. urodziny.
Podpisał kontrakt w ostatnim dniu okienka transferowego, tuż przez mistrzostwami świata, a potem zaledwie przez trzy lata przywdziewał koszulkę w czarno-białe pasy. To jednak wystarczyło, by stał się jedną z legend klubu. W tym czasie sięgnął po Puchar Europy, Puchar Zdobywców Pucharów, Superpuchar Europy oraz mistrzostwo i Puchar Włoch. Z okazji 65. urodzin Zbigniewa Bońka przypominamy gole, jakie strzelał dla Juventusu Turyn.
Świat muzyczny zna takie skandale. W 1986 roku na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu wkurzony na obrażających go uczestników koncertu Jan Borysewicz, gitarzysta Lady Pank, zdjął spodnie i pokazał im siusiaka. Trzynaście lat później Krzysztof Skiba z Big Cyca w katowickim Spodku wypiął gołe pośladki w stronę premiera Jerzego Buzka. Sportowe areny widać przyciągają ekscentryków, bo i wśród piłkarzy znalazł się taki artysta. Nazywał się Kazimierz Trampisz (na zdjęciu drugi od lewej).
Masz w domu stare bilety, proporczyki, programy meczowe, breloczki, plakaty ulubionych drużyn, mundialowe maskotki? A może wybierając się na mecze klubów lub reprezentacji robiłaś/robiłeś zdjęcia albo nagrywałaś/nagrywałeś filmy? Dołącz do wielkiego projektu portalu Łączy Nas Piłka i podziel się w cyfrowej formie wspomnieniami z piłkarskich stadionów. W Bibliotece PZPN, która właśnie zyskała nową, bardziej nowoczesną oprawę, każdy może zostawić jakąś pamiątkę.
Nieczęsto dziennikarz ma decydujący wpływ na wynik jakiegoś sportowego wydarzenia. Jemu się to zdarzyło, i to dosłownie. 14 grudnia, równo dziesięć lat temu, zmarł Roman Hurkowski – wybitny znawca futbolu, świetny publicysta i piłkarski analityk, a także człowiek, który wygrał dla Polski… przegrany mecz w eliminacjach olimpijskich.
Jest nowa szata graficzna Biblioteki PZPN, będą w niej także nowe działy. Dla miłośników komentarzy, analiz, ale także świetnych reportaży pokazujących kulisy futbolu uruchamiamy właśnie nową zakładkę Programy TV. Będzie tu można znaleźć zarówno archiwalne materiały największych polskich stacji telewizyjnych, jak również filmy, reportaże i programy z kanału Łączy Nas Piłka.
Łącznik, pomocnik, wreszcie bramkarz. Potem sędzia piłkarski, selekcjoner i działacz. Z zawodu prawnik, z zamiłowania dziennikarz. W Dniu Wszystkich Świętych, ponad sto trzydzieści lat temu, przyszedł na świat Józef Lustgarten. Legenda Cracovii. Prawdziwy człowiek renesansu.
To on strzelił pierwszego historycznego gola dla Polski w finałach mistrzostw świata. Wcześniej był o włos od zdobycia olimpijskiego medalu na igrzyskach w Berlinie. W książkach i gazetach z czasów PRL-u próżno jednak szukać opowieści, jakich byłby bohaterem – jego nazwisko pojawia się tylko w statystykach. Sto czternaście lat temu na świat przyszedł Fryderyk Scherfke. Piłkarz, który po wojnie został uznany za zdrajcę.
Mecz Polski z Finlandią (1:1) w eliminacjach mistrzostw Europy 1984 zamknął piękną, choć niezbyt długą, bo trwającą raptem trzy dekady historię Stadionu Dziesięciolecia. Po upadku komuny obiekt został wydzierżawiony firmie Damis, która przekształciła go w największe w Europie i cieszące się złą sławą targowisko. I właśnie wówczas, gdy nikomu jeszcze się nie śniło, że na miejscu „Jarmarku Europa” powstanie nowy piękny Stadion Narodowy, pewien młody redaktor (który nawet nie mógł przypuszczać, że kiedyś będzie opisywać historię polskiego futbolu dla Biblioteki PZPN), wybrał się zobaczyć, co zostało ze stutysięcznika. I taka oto przydarzyła mu się historia…
Kto z kibiców ze średniego i starszego pokolenia nie pamięta bramki na 1:1, strzelonej na Santiago Bernabéu wielkiemu Realowi? Albo relacji z meczów zabrzańskiego Górnika na stadionie przy Roosevelta, gdy miejscowi kibice po każdym faulu w okolicach pola karnego skandowali jego nazwisko? Rzuty wolne, atomowe uderzenia z dystansu – to był znak firmowy blondwłosego obrońcy. 17 marca 2020 roku, w wieku zaledwie 51 lat, zmarł Piotr Jegor.
Obaj przyszli na świat w pierwszej dekadzie znaku Ryb – jeden na początku wojny, drugi półtora roku przed wprowadzeniem stanu wojennego. Dzieli ich wiele. Nie tylko wiek, wykształcenie, ale też sposób bycia i role, jakie przyjęli w swojej przygodzie z futbolem. Łączy jednak o wiele więcej. Każdy z nich zasmakował piłkarskiego chleba w reprezentacji Polski i warszawskiej Legii, obaj brali udział w wielkich turniejach. Każdy z nich jest też do bólu szczery i lubi być na świeczniku. 19 lutego urodziny obchodził znakomity trener Andrzej Strejlau, dzień później świetny bramkarz Artur Boruc. Tym razem okrągłe – odpowiednio osiemdziesiąte i czterdzieste.
Wembley, mecz na wodzie, pięć bramek w meczu z Peru, historyczne pierwsze zwycięstwo nad Niemcami na Narodowym – to znają i widzieli wszyscy. Zasoby Biblioteki PZPN kryją jednak prawdziwe skarby, które warto odkryć, bo długo leżały głęboko schowane w telewizyjnych archiwach. Z okazji świąt mamy dla Państwa wyjątkowy prezent. Dziesięć nieoczywistych przebojów polskiej piłki, do których słowa napisali znakomici komentatorzy, a muzykę – życie.
Wyjaśniło się, kim był gość mundialowego studia, w którym Bohdan Łazuka śpiewał o „Tajemnicach mundialu”. Dzięki pomocy internautów ustaliliśmy, że to Henryk Steuer – były arbiter piłkarski, który pełnił funkcję przewodniczącego Kolegium Sędziów PZPN.
W ostatnich dniach na półkach naszej multimedialnej Biblioteki znalazła się nowa pozycja. Na specjalne życzenie internautów można już obejrzeć komplet meczów z eliminacji mistrzostw Europy 2000, w tym dwie pamiętne konfrontacje z Anglią. Na Wembley zespół Janusza Wójcika przegrał 1:3, w rewanżu w Warszawie padł bezbramkowy remis. W obu spotkaniach polską defensywą dowodził Adam Matysek, ale na linii bramkowej miał znakomitego asystenta – Rafała Siadaczkę.
„Polak, Węgier dwa bratanki, ale my strzelamy bramki” – takim hasłem przywitali kibice naszą złotą reprezentację wracającą z igrzysk olimpijskich. Madziarzy byli pierwszymi rywalami biało-czerwonych w meczu międzypaństwowym, a później surowymi i wymagającymi nauczycielami. Ale 10 września 1972 roku uczeń przerósł mistrza. Na zapłakanym deszczem stadionie w Monachium dwa gole Kazimierza Deyny rozpoczęły dekadę największych sukcesów polskiego futbolu. A Deyna, z 9 golami, został królem strzelców turnieju olimpijskiego.
Niewiele brakowało, by mecz Polski ze Związkiem Radzieckim na igrzyskach olimpijskich w Monachium w ogóle się nie odbył lub by doszło do niego w innym terminie. Zaplanowano go bowiem na 5 września 1972 roku o godzinie 16:30 w Augsburgu, a właśnie tego dnia o poranku doszło do zamachu terrorystycznego w wiosce olimpijskiej. Palestyńczycy z organizacji Czarny Wrzesień porwali jedenastu izraelskich sportowców i trenerów, żądając uwolnienia czterystu swoich rodaków więzionych przez władze Izraela.
Około 10 minuty po pierwszym gwizdku meczu RFN - Polska na mundialu 1974 miało miejsce dość nietypowe w tej fazie spotkania wydarzenie. Gdy Uli Hoeness szykował się do wyrzutu piłki z autu, sędzia przerwał spotkanie i zarządził minutę ciszy dla zmarłego dwa dni wcześniej prezydenta Argentyny Juana Peróna (na zdjęciu pierwszy z lewej).
Przed meczem z Iranem, na igrzyskach olimpijskich w Montrealu, drużyna Kazimierza Górskiego miała dodatkowe dwa dni przerwy. Na 20 lipca 1976 roku zaplanowany był bowiem mecz z Nigerią, który nie doszedł do skutku ze względu na bojkot igrzysk przez grupę państw z Afryki, Azji i Ameryki Południowej.
Po meczu z Argentyną w finałach MŚ'78 polscy piłkarze mieli w szatni nieoczekiwanego gościa. Był nim generał Jorge Videla (na zdjęciu na trybunach stadionu w Rosario, czwarty od lewej przy barierce). Dyktator postanowił złożyć naszym zawodnikom gratulacje za rozegranie świetnego spotkania, które przed chwilą oglądał.
Trudno w to dzisiaj uwierzyć, ale przez siedem miesięcy przed mundialem w Hiszpanii nasza reprezentacja nie rozegrała ani jednego oficjalnego meczu towarzyskiego. Wszystko przez stan wojenny, wprowadzony 13 grudnia 1981 roku.
Takiej serii mieszkańcy wielu krajów mogli nam pozazdrościć. Polscy piłkarze po raz czwarty z rzędu zagrali w finałach mistrzostw świata, a na mundial do Meksyku polecieli jako dwukrotni medaliści z lat 1974 i 1982. Niestety, kraj Azteków nie okazał się dla nas szczęśliwy. Najpierw był wymęczony remis z Marokiem, potem dające nadzieję zwycięstwo z Portugalią i wreszcie dwie bolesne porażki: 0:3 z Anglią i 0:4 z Brazylią. Na kolejny występ w gronie najlepszych drużyn świata biało-czerwonym przyszło czekać długie szesnaście lat.
Igrzyska w Barcelonie były pierwszymi, na których zagrały drużyny do lat 23, uzupełnione maksymalnie trzema seniorami. Wcześniej zasady uczestnictwa w olimpijskim turnieju piłkarskim były dość zagmatwane i sprawiały, że nie każde państwo miało równe szanse na sukces.
Jesienią 2009 roku po raz ostatni doszło do sytuacji, gdy selekcjoner polskiej kadry został zwolniony przed końcem eliminacji mistrzowskiego turnieju. Leo Beenhakker stracił pracę po ósmym z dziesięciu spotkań. Zastąpił go Stefan Majewski, który obejmując funkcję nie wiedział jeszcze, że poprowadzi drużynę tylko w dwóch meczach.