Alojzy JarguzAlojzy Jarguz
KronikiArbiter elegancji
Arbiter elegancji
Autor: Krzysztof Jaśniok
Data dodania: 16.12.2022
FOT. PAPFOT. PAP

Jako pierwszy w historii Polak sędziował mecze na piłkarskich mistrzostwach świata. Zdobył dzięki temu taką sławę, że w latach 70. i 80. XX wieku był bardziej rozpoznawalny niż wielu ligowych piłkarzy – i zdarzało się, że to jego, a nie zawodników, kibice prosili po meczu o autograf. Alojzy Jarguz, czyli arbiter elegancji wśród wszystkich panów z gwizdkiem.

Na początek rozprawmy się z pewnym mitem. Każdy, kto oglądał film „Piłkarski poker” w reżyserii Janusza Zaorskiego, zwrócił pewnie uwagę na zadziwiające podobieństwo fizyczne głównego bohatera, którego grał Janusz Gajos, do pana widniejącego na powyższej fotografii. Do dziś wielu uważa, że osławiony sędzia Laguna to właśnie Alojzy Jarguz, a pokazana na ekranie historia jego wielkiej przemiany ze znanego w futbolowym środowisku łapówkarza w sprawiedliwego, który wystrychnął wszystkich na dudka, to sfabularyzowany życiorys jednego z najbardziej znanych arbitrów w Polsce.

W tej tezie zgadza się tylko jedno. Kompletując obsadę, reżyser faktycznie szukał aktora, który z twarzy i sylwetki przypominać będzie naszego eksportowego sędziego. Cała reszta to już jednak – jak to w filmach bywa – prawdziwy mix postaw i zachowań typowych dla całego środowiska. Lagunę i Jarguza różni niemal wszystko: od sposobu bycia po sportową przeszłość (fikcyjny bohater był wcześniej znanym piłkarzem, postacią wzorowaną na Gerardzie Cieśliku, który strzelił dwa gole w starciu z ZSRR; jego odpowiednik nie miał takich doświadczeń), od słabości, z którymi się zmagał (Laguna był alkoholikiem; Jarguz zaś nałogowym palaczem), po stosunek do działaczy, próbujących namówić go do „życzliwego” prowadzenia meczu.

A ten świetnie obrazuje historia, jaką kiedyś opowiedział Przemysławowi Pawlakowi z tygodnika „Piłka Nożna”. Jarguz wybrał się wtedy do Chorzowa, aby sędziować spotkanie między Ruchem a Widzewem, które w razie zwycięstwa gości mogło zdecydować o tytule mistrza Polski dla łodzian. Jechał gierkówką i nagle na wysokości Będzina zauważył, że podąża za nim czarna wołga. Myślał, że to tajniacy, więc zatrzymał się na poboczu. Tamten samochód też stanął. I nagle wysiadł z niego… Ludwik Sobolewski. Prezes Widzewa poprosił, by arbiter opuścił szybę, i tonem nie znoszącym sprzeciwu zakomunikował:

– My ten mecz musimy wygrać.

– A kto wam, k..., przeszkadza? – zapytał niezbyt grzecznie pan Alojzy. – Tacy jesteście mocni, a Ruchu się boicie?

Przekręcił kluczyk w stacyjce i zanim prezes zdążył coś powiedzieć ruszył w dalszą drogę. Potem przez cały wieczór w jego hotelowym pokoju dzwonił telefon. Nie odbierał, wreszcie poprosił recepcję, żeby nie łączono żadnych rozmów. Dzień później, już mocno poirytowany, zaprosił do szatni sędziowskiej Sobolewskiego i prezesa Ruchu. Przywitał się uprzejmie i wyraźnie dając do zrozumienia, że wie, co tu może być grane, powiedział:

– Panowie, wychodzimy na boisko i g… mnie obchodzi, kto wygra. Ja mam swoją robotę, wy swoją, a piłkarze swoją. Mam nadzieję, że wszyscy wykonamy ją uczciwie.

Widzew przegrał 0:1. Gdy po meczu Jarguz wszedł do klubowej kawiarni, zastał tam mocno przygnębionych działaczy z Łodzi.

– Są jakieś pretensje? – zapytał.

Pokręcili przecząco głowami.

– To dziękuję. Bardzo nie lubię, gdy ktoś ma mi coś za złe.

Alojzy JarguzAlojzy Jarguz
FOT. EAST NEWS

Takie prezenty to i owszem. Alojzy Jarguz po zakończeniu kariery wielokrotnie był honorowany przez różne instytucje paterami, medalami i pucharami. To w końcu pierwszy polski sędzia, który zrobił wielką międzynarodową karierę.

STOMIL – SPOKOJNA PRZYSTAŃ

Sędzią piłkarskim został trochę z przypadku. Urodził się pięć lat przed wybuchem wojny, więc dzieciństwo miał niełatwe. W czasie okupacji, będąc jeszcze dzieckiem, musiał pracować jako pastuch u niemieckiej osadniczki. Po wyzwoleniu, aby pomóc w utrzymaniu pięciorga swoich sióstr i braci, zatrudnił się w rozlewni oranżady w rodzinnym Rogoźnie. Wtedy też zainteresował się sportem. Wstąpił do miejscowego klubu Wełna, gdzie najpierw grał w piłkę, ale potem zaczął trenować lekkoatletykę. Kariery jednak nie zrobił, bo upomniało się o niego wojsko. Trafił do jednostki w Bartoszycach, gdzie wkrótce mianowano go oficerem wychowania fizycznego. Właśnie wtedy zapisał się na kurs sędziowski.

Pierwszy mecz w życiu poprowadził w 1958 roku, było to starcie w lidze regionalnej pomiędzy Cresovią Górowo Iławieckie a Polonią Lidzbark. Pięć lat później zdał egzaminy na arbitra drugiej ligi. Futbolowi poświęcał każdą wolną chwilę, próbując godzić swą pasję ze służbą wojskową. W domu bywał coraz rzadziej, co w rezultacie poskutkowało… rozwodem. Pewnego dnia żona postawiła mu ultimatum.

Zaczęła mnie podejrzewać o jakieś zdrady i przy kolejnej scysji stwierdziła, żebym wybierał między nią a piłką. Odpowiedziałem jej, że już wybrałem: piłka! I na tym się skończyło. Rozeszliśmy się bardzo kulturalnie. Umówiliśmy się, że skoro rozstajemy się dobrowolnie, to nie będziemy prać brudów. Już nie żyje, niech jej ziemia lekką będzie.

Alojzy Jarguz w rozmowie z Dariuszem Dobkiem; sport.onet.pl; 22 kwietnia 2020 r.
ALBO ŻONA, ALBO PIŁKA

Burzliwie było w życiu prywatnym, gorąco bywało też na boisku. Od połowy lat 60. Jarguz zaczął prowadzić mecze ekstraklasy i Pucharu Polski, które z natury rzeczy miały już większy ciężar gatunkowy. Nieraz zdarzyło mu się, że drogę z boiska do szatni musiał przebyć w towarzystwie żandarmów. Tak było kiedyś w Koszalinie, gdzie miejscowa Gwardia walczyła w Pucharze Tysiąca Drużyn z MZKS-em Gdynia.

Bramkarz gospodarzy uderzył przeciwnika na swoim przedpolu, więc Jarguz przerwał grę i zarządził przeciw Gwardii rzut karny, a winowajcy polecił opuścić boisko. Nie podobało to się widzom, więc bardzo głośno protestowali i zachowywali się agresywnie do końca gry. Szczególnie bojowo po jej zakończeniu, zapowiadając sędziemu dobry wycisk. Na szczęście, mając ochronę milicji obywatelskiej, do szatni dostał się bez uszczerbku.

Grzegorz Aleksandrowicz „Moja przygoda z piłką i gwizdkiem”; Wydawnictwo Sport i Turystyka, Warszawa 1984
DAMY PANU NIEZŁY WYCISK

W 1969 roku odszedł z wojska, przeniósł się z Bartoszyc do Olsztyna i zatrudnił w tamtejszych zakładach OZOS, dziś znanych jako Stomil. Nie pracował jednak przy produkcji opon samochodowych, tylko jako kierownik… przystani należącej do przedsiębiorstwa. Wypożyczał łódki, kajaki i rowery wodne, organizował konkursy i zawody. Spisał się w tej roli tak dobrze, że niedługo potem mianowano go szefem zakładowego ośrodka wczasowo-wypoczynkowego w Mikołajkach.

Alojzy JarguzAlojzy Jarguz
FOT. EAST NEWS

Pracownik rozlewni oranżady, wojskowy, kierownik przystani, szef ośrodka wczasowego – lista zawodów, które wykonywał Alojzy Jarguz jest naprawdę długa. Przede wszystkim był jednak znakomitym sędzią piłkarskim.

WŚRÓD 28 SZCZĘŚLIWCÓW

W tygodniu pracował jako kierownik ośrodka, a w weekendy i czasem w środku tygodnia jeździł na mecze. Jako sędzia był bardzo ceniony, ale nie na tyle, by PZPN wpisał go na listę siedmiu arbitrów z licencją FIFA – czyli takich, którzy mają prawo prowadzić mecze międzypaństwowe. Wszystko zmieniło się, gdy na wczasy do Mikołajek wybrał się pewien ważny dygnitarz.

Wiosną 1975 roku zjechał na wędkowanie sekretarz KC PZPR Zdzisław Żandarowski z małżonką i zamieszkał w kierowanym przeze mnie ośrodku „Stomil”. Przy bogato zastawionej kolacji rybnej zainteresowała go moja kariera sędziowska. Zapytał, jak to się dzieje, że sędziuję ważne mecze ligowe, a nie jestem sędzią FIFA. Ja na to, że pytanie należy skierować do prezydium PZPN. Interweniował chyba w resorcie sportu, w każdym razie w lipcu tego samego roku Eksztajn [Stanisław, ówczesny szef polskich sędziów – przyp. red.] przywiózł mi do Mikołajek upragnioną nominację.

Alojzy Jarguz w rozmowie z Januszem Atlasem; „Piłka Nożna Plus”, nr 3, marzec 2007 r.
ROZMOWA PRZY KOLACJI

Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Jako sędzia międzynarodowy zadebiutował w towarzyskim meczu Bułgarii z NRD (0:4), a już rok później poprowadził dwa spotkania w eliminacjach mundialu w Argentynie. Na wiosnę 1978 roku gruchnęła sensacyjna wiadomość: na mistrzostwa świata po raz pierwszy w historii pojedzie arbiter z Polski! Jarguz znalazł się wśród 28 szczęśliwców, którzy dostali nominację. W odróżnieniu od naszych piłkarzy wrócił z turnieju z tarczą. Działacze FIFA docenili jego umiejętności.

W Argentynie nie było łatwych meczów. Sądzę, że nieźle się tam spisałem, jeżeli zakwalifikowano mnie do grupy sędziów prowadzących mecze puli finałowej. Pozornie mogłoby się wydawać, że zawaliłem pojedynek Peru – Iran, bowiem podyktowałem w nim dwa rzuty karne przeciwko Irańczykom. Nic podobnego! Obie moje decyzje przedstawiciel FIFA, doktor Barde z Francji, uznał za prawidłowe. Potwierdziły to oklaski, jakie po meczu posypały się z loży honorowej.

Alojzy Jarguz; wypowiedź pochodzi z książki Stefana Grzegorczyka, Jerzego Lechowskiego i Mieczysława Szymkowiaka „Piłka Nożna. Ludzie, drużyny, mecze”; Młodzieżowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1981
DWA KARNE PRZECIW PERSOM

Poza wspomnianym spotkaniem, które prowadził jako sędzia główny, Jarguz wziął udział jeszcze w dwóch meczach: Szwecji z Brazylią (1:1) i Austrii z RFN (3:2) – już jako liniowy. Nie popełnił poważniejszych błędów, nie przyniósł nam wstydu. Cztery lata później miał więc okazję jeszcze raz przeżyć mundialową przygodę.

Pierwszy polski sędzia w finałach MŚ - Alojzy Jarguz Pierwszy polski sędzia w finałach MŚ - Alojzy Jarguz
FOT. PAP

Były prezes PZPN Michał Listkiewicz (z lewej) odznacza Alojzego Jarguza z okazji 85-lecia Polskiego Związku Piłki Nożnej.

UKORONOWANIE KARIERY

W Hiszpanii został szczególnie wyróżniony, bo znalazł się w trójce sędziów, którzy mieli  poprowadzić mecz otwarcia turnieju pomiędzy Argentyną a Belgią (0:1). Tak się złożyło, że wszyscy oni pochodzili z państw Układu Warszawskiego: głównym był Vojtěch Christov, a drugim liniowym – Károly Palotai. Wydawało się, że Czechosłowak, Polak i Węgier będą rozumieć się bez słów, a jednak coś poszło nie tak.

Miałem małą scysję z Vojtěchem. Podejrzewano, że bramka dla Belgii padła ze spalonego. Zaczęliśmy się napieprzać, bo on sądził, że był ofsajd, a ja byłem w 100 procentach pewny, że nie. Było ostro. Gdyby nie Károly, to mogłoby być bardzo gorąco. Wreszcie poszedłem do toalety, a w tym czasie do szatni wkroczył ówczesny sekretarz generalny FIFA Sepp Blatter wraz z delegatem i od razu o mnie pytają. Blatter złożył mi gratulacje, uznał moją decyzję przy golu za majstersztyk. Później ta sytuacja była prezentowana na szkoleniach jako wzór.

Alojzy Jarguz w rozmowie z Dariuszem Dobkiem; sport.onet.pl; 22 kwietnia 2020 r.
KONTROWERSYJNY MAJSTERSZTYK

Na tamtym mundialu Jarguz wystąpił jeszcze trzy razy. Z chorągiewką w ręku sędziował spotkania Belgii z Salwadorem (1:0) i ZSRR ze Szkocją (2:2), a jako główny – decydujące o awansie do półfinału starcie Francji z Irlandią Północną (4:1). To było ukoronowanie jego kariery w roli arbitra, choć oficjalnie zakończył ją dopiero dwa lata później. Przed meczem eliminacji mistrzostw świata z Grecją (3:1) w Zabrzu odbyła się specjalna uroczystość, podczas której wręczono mu Kryształowy Gwizdek. Przypomniał wówczas kolegom po fachu bardzo proste przesłanie, któremu wierny był przez całe życie.

Na boisku trzeba być tam, gdzie sędzia być powinien; pozwalać grać zawodnikom, bo nie sędzia jest najważniejszy, lecz obie drużyny, a przede wszystkim mylić się jak najrzadziej w wydawanych decyzjach. Bo sędzia, który się nie myli, jeszcze się nie narodził.

Alojzy Jarguz; wypowiedź pochodzi z książki Grzegorza Aleksandrowicza „Moja przygoda z piłką i gwizdkiem”; Wydawnictwo Sport i Turystyka, Warszawa 1984
JAK NAJRZADZIEJ SIĘ MYLIĆ

Przez kolejne lata nadal był jednak aktywny. Przez pewien czas pełnił funkcję dyrektora sekcji piłkarskiej w Zagłębiu Lubin, pracował też w PZPN jako obserwator i kwalifikator sędziowski. Gdy na początku XXI wieku w upadłość ogłosił Stomil Olsztyn, włączył się w ratowanie tradycji klubu. Założył, a potem został prezesem OKS-u 1945, który przejściowo kontynuował tradycje Dumy Warmii. Szefował też Mazurskiemu Klubowi Żeglarskiemu w Mikołajkach, gdzie mieszkał i czuł się najbardziej szczęśliwy.

Niestety, zgubił go nikotynowy nałóg. W 1996 roku zachorował na nowotwór złośliwy krtani. Z chorobą zmagał się przez wiele lat, przechodząc ponad dwadzieścia operacji. Wygrał, ale rak mocno spustoszył jego organizm. Zmarł 22 kwietnia 2019 roku w wieku 85 lat.