Andrzej StrejlauAndrzej Strejlau
KronikiOn, Strejlau – od A do Żet
On, Strejlau – od A do Żet
Autor: Krzysztof Jaśniok
Data dodania: 19.02.2024
FOT. CYFRASPORTFOT. CYFRASPORT

Znają go wszyscy. Starzy i młodzi, duzi i mali, ci, którzy piłką się pasjonują, i tacy, co mają ją w głębokim poważaniu. Bo chyba nie ma w Polsce stacji telewizyjnej, rozgłośni radiowej, portalu czy gazety, w jakiej by się nie pokazał i nie udzielił wywiadu. A zawsze ma wiele ciekawego do powiedzenia. Obecnie futbolowy ekspert, wcześniej znakomity trener – Andrzej Strejlau świętuje właśnie 84. urodziny.

A – jak AWF. Od czego zacząć Alfabet Jubilata, jeśli nie od jego macierzystej uczelni? Na stołecznej Akademii Wychowania Fizycznego najpierw studiował, a potem podjął pracę naukową. Tam też próbował sił jako sportowiec, uprawiając jednocześnie dwie dyscypliny: piłkę ręczną i futbol. I to na poziomie ligowym! Zdarzało się, że o jedenastej grał mecz szczypiorniaka, potem brał taksówkę i stawiał się na piłkarskim boisku. Ten to miał zdrowie!


B – jak bard. Bohater tego artykułu pochodzi z usportowionej rodziny. Jego mama była lekkoatletką, a tata – pięściarzem warszawskiej Skry. Z kolei szwagier Strejlaua, Ignacy Ordon, trenował m.in. bydgoskiego Zawiszę i to jemu zawdzięcza debiut w ekstraklasie Zbigniew Boniek. W tej familii były jednak też artystyczne dusze, wśród nich nieżyjący już bard „Solidarności” Jacek Kaczmarski, spokrewniony z panem Andrzejem po mieczu.


C – jak choroba. To z jej powodu, mając ledwie 26 lat, przestał uganiać się za piłką. Zdiagnozowano u niego kifozę młodzieńczą, prowadzącą do skrzywienia kręgosłupa, a nawet całkowitego paraliżu. W futbolowej ekstraklasie zdążył rozegrać tylko dwa mecze, w barwach stołecznej Gwardii. Dużo więcej osiągnął jako szczypiornista. Jako zawodnik Warszawianki dostawał powołania do reprezentacji Polski.


D – jak diagonalne. Oczywiście podanie. To on wprowadził to słowo do komentatorskiego słownika i do dziś nikt nie wie, co ono właściwie znaczy. Bo jeśli rozumieć je wprost, „diagonalny” to po prostu ukośny, a „diagonalizm” w sztukach plastycznych to zasada takiego komponowania obrazu, by jego oś znajdowała się na kilku przekątnych. Ten trik stosowali głównie malarze barokowi. Taki bywa też język, którym czasem posługuje się nasz bohater.

Andrzej StrejlauAndrzej Strejlau
FOT. CYFRASPORT

W 2020 roku przed ligowym meczem warszawskiej Legii z Jagiellonią Białystok odbyła się krótka, acz miła uroczystość. Dariusz Szpakowski w imieniu kibiców złożył Andrzejowi Strejlauowi życzenia z okazji 80. urodzin i wręczył mu niezwykły tort w kształcie piłkarskiego boiska.

E – jak egzekutywa. Kolejny trudny wyraz. W czasach PRL tak nazywano gremium, zwykle partyjne, które wydawało różne mniej lub bardziej niemądre postanowienia. Gdy zabierało się za sport, wiązało się to zawsze z kłopotami. Najłatwiej było sobie z nim poradzić, wstępując do tego grona i decydując za nie, ale Strejlau wolał iść pod prąd. Nigdy nie przyjął legitymacji PZPR. „Groziło mi nawet zwolnienie z pracy, ale moja młodzieżówka za dobrze grała, więc machnięto na to ręką” – wspominał w wywiadzie dla Onetu.


F – jak Furtok. Jan Furtok. To właśnie ten piłkarz za selekcjonerskiej kadencji Andrzeja Strejlaua zdobył bramkę, o której piłkarscy kibice w Polsce woleliby zapomnieć. Biało-czerwoni podejmowali w Łodzi w eliminacjach mistrzostw świata 1994 drużynę San Marino i choć przed meczem wszyscy byli pewni, że strzelą rekordową liczbę goli, długo nie potrafili trafić do siatki. Wreszcie dokonał tego Furtok – tyle, że… ręką, czego nie zauważył sędzia. Skończyło się na skromnym 1:0. Było się czego wstydzić.


G – jak gadane. „To mój ukochany gość w studiu. Wystarczy powiedzieć »proszę« i tylko wsłuchiwać się w historie, anegdoty, taktyczne zawiłości. Nie sposób się nie zachwycić. Wiedza, niebywała pamięć, lekkość opowiadania i ten charakterystyczny głos” – tak swoje spotkania z trenerem wspomina znana dziennikarka Paulina Chylewska. To prawda, mistrz Strejlau ma gadane. Jak zacznie, trudno mu przerwać.


H – jak Hutnik. Klub, w którym po raz pierwszy i ostatni w życiu podjął się roli grającego trenera. Drużyna z warszawskich Bielan występowała wówczas w klasie A, ale już rok później – dzięki bramkom zdobywanym przez Strejlaua (był napastnikiem) i jego trafnym decyzjom szkoleniowym – awansowała do ligi okręgowej. Jednak, jak mówił jeden z bohaterów filmu „Rejs”, nie można być jednocześnie twórcą i tworzywem. Pan Andrzej poświęcił się więc wyłącznie pracy szkoleniowej.

Andrzej StrejlauAndrzej Strejlau
FOT. CYFRASPORT

Andrzej Strejlau wita się z trenerem Jagiellonii Białystok, Ireneuszem Mamrotem. Niezwykłe nakrycie na głowie trenera nie oznacza, że szykował się wtedy do powrotu do zimnych krajów – po prostu zbliżały się święta Bożego Narodzenia.

I – jak Islandia. Kraj, w którym spędził ponury czas stanu wojennego. Stało się to trochę przypadkiem, bo oferta od działaczy Framu Reykjavik wpłynęła już w połowie 1981 roku, ale sprawę udało się sfinalizować dopiero kilka miesięcy późnej. Strejlau dostał zgodę na wyjazd i spędził na Wyspie Gejzerów prawie dwa lata. Co ciekawe, poza piłkarzami szkolił tam także… szczypiornistów, pomagając w pracy olimpijczykowi z Monachium, Bogdanowi Kowalczykowi.


J – jak Jezus. A właściwie Jesús Gil. Strejlau, gdy był selekcjonerem, darł z nim koty, bo legendarny prezydent Atlético Madryt parę razy nie chciał puścić na mecz reprezentacji grającego w tym klubie Romana Koseckiego. Upór polskiego trenera zrobił na Hiszpanie takie wrażenie, że później podobno chciał go zatrudnić u siebie. Ostatecznie jednak zdecydował się na słynnego Serba, Radomira Anticia.


K – jak krawaty. To jego znak firmowy. Zawsze są oryginalne, eleganckie i idealnie dobrane do marynarki, a w ich wyborze pomaga mu żona Maria. Podobno zgromadził taką kolekcję, że mógłby nią obdarować kilka piłkarskich drużyn, włączając rezerwowych, sztab szkoleniowy, lekarzy i masażystów. A kilka z nich, nabytych w pociesznych czasach PRL-u, ma jeszcze metkę z napisem „zwis męski ozdobny”.


L – jak Legia. Marzył o tym, żeby kiedyś wybiec w jej składzie na ligowy mecz, ale ostatecznie był tylko piłkarzem rezerw stołecznego klubu. To niepowodzenie zrekompensował sobie w połowie lat 70., gdy na Łazienkowską przyszedł jako trener. Pracował tam przez cztery sezony, jednak bez większych sukcesów. Te osiągnął dopiero za drugim podejściem. W 1989 roku zdobył z Legią Puchar Polski, po efektownym zwycięstwie w finale nad Jagiellonią 5:2.

Andrzej StrejlauAndrzej Strejlau
FOT. EAST NEWS

Andrzej Strejlau w czasach, gdy był trenerem Legii. Pozuje do zdjęcia jak zwykle elegancki, w nienagannie dobranym „zwisie męskim ozdobnym” – a jak wiadomo klienci pod krawatem są mniej awanturujący się.

Ł – jak łut szczęścia. Miał go wiele, gdy pod koniec lat 80. cudem przeżył wypadek samochodowy pod Szczebrzeszynem. I prawie trzy dekady później, kiedy wracał z Gdańska z Michałem Listkiewiczem, a samochód wpadł w poślizg na zakręcie. Zabrakło mu go w losowaniu eliminacji Euro 1992 i mistrzostw świata 1994, gdy jego zespół dwa razy z rzędu trafił na Anglików. Z tego starcia nie wyszedł cało.


M – jak młodzieżówka. To właśnie praca z kadrą narodową do lat 23 okazała się dla niego przepustką do wielkiego świata. Drużyna, którą prowadził, dotarła do półfinału mistrzostw Europy 1974, a grały w niej takie tuzy, jak Grzegorz Lato, Andrzej Szarmach, Władysław Żmuda, Lesław Ćmikiewicz czy Antoni Szymanowski. Co ciekawe, jako trener młodzieżówki zadebiutował w roli… selekcjonera. Po latach uznano bowiem, że dwa rozegrane przez jego zespół mecze z Haiti (1:2 i 3:1) oraz starcie z Kanadą (2:0) z 1974 roku były oficjalnymi spotkaniami kadry A.


N – jak narzeczeństwo. „Praca selekcjonera i trenera to dwie różne rzeczy. Praca w klubie jest jak małżeństwo. Wymaga kompromisu, jest pełna radości i smutku. Natomiast reprezentacja jest narzeczeństwem. Jest randka, bo piłkarze przyjeżdżają na zgrupowanie, potem buźka, kwiaty, kino czy teatr, taksówka, pocałunek i do domu” – tłumaczył w rozmowie z Tomaszem Bilińskim dla portalu sportowy24.pl. Na randki przestał się umawiać w 1993 roku, po przegranych eliminacjach mundialu w USA.


O – jak obieżyświat. Poza Islandią trener Strejlau pracował jeszcze w dwóch krajach, na dwóch różnych kontynentach. W połowie lat 80. wyjechał do Grecji, gdzie został szkoleniowcem Larisy, z którą wkrótce zdobył pierwsze w historii klubu trofeum – krajowy puchar, a rok później awansował do ćwierćfinału PZP. W uznaniu zasług przyznano mu potem honorowe obywatelstwo miasta. Dekadę później wylądował w Chinach. Tam szkolił piłkarzy klubu Shanghai Shenhua, sięgając po wicemistrzostwo.


P – jak Polska: była, jest i będzie. „To nie jest drużyna moja. To jest reprezentacja Polski, reprezentacja wszystkich Polaków. Zawodnicy będą się zmieniali, my trenerzy będziemy się zmieniali, a Polska jak była, jest i będzie” – mówił w wywiadzie dla TVP, którego udzielił po meczu z Anglią (1:1) w maju 1993 roku. Czuł pismo nosem. Jesienią odwołano go z funkcji selekcjonera. Z kadrą narodową pozostał jednak na dobre i na złe.

Wywiad z A. Strejlauem – rozmawiają J. Laskowski i W. Frączek, TVP

R – jak Ryba. Pod tym znakiem zodiaku przyszedł na świat, a stało się to 19 lutego 1940 roku. Cechuje go więc zdolność do rzeczowej oceny sytuacji, duży samokrytycyzm i wielka intuicja. Jeśli jednak przyjrzymy się, jak astrologiczne Ryby przedstawiane są w ikonografii, zauważymy, że płyną one zawsze w przeciwnych kierunkach. Nie przypadkiem: ludzie urodzeni w tym okresie roku są pełni sprzeczności. Z pewnością dodaje im to uroku.


S – jak salto mortale. Ulubiona figura akrobatyczna, którą trener Strejlau – w czasach, kiedy był asystentem Kazimierza Górskiego – wykonywał z zawodnikami kadry. Oczywiście, nie osobiście. W roli kręcących obroty, zwisających głową w dół, niebezpiecznie zawieszonych między niebem a ziemią występowali głównie bramkarze. Jak na tym zdjęciu, gdzie salto ćwiczy Piotr Mowlik, a poza szkoleniowcem asekuruje go Jan Tomaszewski.

Takie cuda wyprawiał Andrzej Strejlau z zawodnikami na zgrupowaniach kadry. Rok 1974, przed wyjazdowym meczem z Finlandią w eliminacjach mistrzostw Europy. Salto robi Piotr Mowlik, asekuruje go Jan Tomaszewski.Takie cuda wyprawiał Andrzej Strejlau z zawodnikami na zgrupowaniach kadry. Rok 1974, przed wyjazdowym meczem z Finlandią w eliminacjach mistrzostw Europy. Salto robi Piotr Mowlik, asekuruje go Jan Tomaszewski.
FOT. EAST NEWS

T – jak telewizja. W świetle kamer pan Andrzej czuje się – nomen omen – jak ryba w wodzie. Nie tylko jako ekspert, również jako aktor. Zagrał epizod w filmie „Poranek kojota”, wystąpił w serialu „Usta, usta”. Najlepiej jednak zawsze sprawdzał się w roli komentatora, choć czasem słowotok prowadził go w ślepy zaułek. W ten sposób stał się autorem kilku przezabawnych cytatów – jak ten, z ligowego meczu Wisły Płock z Lechią Gdańsk: „Sentyment w tym momencie zostawiamy zdecydowanie w tylnej części naszego, powiedzmy sobie, aparatu, który decyduje, że będziemy z sentymentem czy bez sentymentu patrzyli na to spotkanie”.


U – jak używki.  Przez lata był nałogowym palaczem. Do tego stopnia, że nie potrafił rozstać się z papierosem nawet siedząc na ławce podczas meczu. Pewnego dnia jednak powiedział sobie „dość” i trzyma się w tym postanowieniu. Do alkoholu za to nigdy go nie ciągnęło, przez co zresztą niektórzy ludzie długo traktowali go z rezerwą. „Taki to pewnie ma coś do ukrycia. Nie pije, żeby przypadkiem nie powiedział, co myśli” – słyszał bez przerwy. Przekonali się, że jest inaczej, dopiero, jak im wygarnął. Zupełnie na trzeźwo.


W – jak współlokator.  Idealny, bo taki, którego nie słychać. Dziennikarz TVP Wojciech Frączek wspomina, jak dzielił z trenerem pokój podczas Euro 1992 w Szwecji: „Były wtedy dwa mecze dziennie. Po pierwszym, który komentował, wracaliśmy do hotelu i oglądaliśmy następny. Ale Andrzej nie wyłączał telewizora, tylko całą noc, do rana, oglądał powtórki. Robił Holandia – Niemcy z Darkiem (Szpakowskim – przyp. red.), a potem przez noc oglądał jeszcze ten mecz ze dwa razy. To bywało trochę męczące, ale on w tym był na tyle kulturalny, że wyłączał dźwięk. Bo bardziej interesowała go taktyka”.


Z – jak zasługi. Niepodważalne. Bez niego nie byłoby sukcesów polskiej piłki w latach 70. Miał wielki posłuch i szacunek u piłkarzy, jego warsztat wysoko cenił też Kazimierz Górski. Jedynym, który próbował podważać jego wkład w budowaniu tamtej drużyny, był drugi z asystentów Trenera Tysiąclecia – Jacek Gmoch. Nie od dziś wiadomo, że obaj panowie za sobą nie przepadają. W książce „On, Strejlau”, znakomitym wywiadzie-rzece przeprowadzonym przez Jerzego Chromika, sam zainteresowany tak odniósł się do tej sprawy: „Jacek zaczął mówić, że jego rola była najważniejsza. Najważniejszy to był jednak Pan Kazimierz”. Lepiej tego ująć nie można.

Polski sztab szkoleniowy podczas meczu z Jugosławią. Od lewej: Jacek Gmoch, Kazimierz Górski i Andrzej Strejlau.Polski sztab szkoleniowy podczas meczu z Jugosławią. Od lewej: Jacek Gmoch, Kazimierz Górski i Andrzej Strejlau.
FOT. PAP

Wielka trójca na ławce trenerskiej podczas meczu z Jugosławią na mistrzostwach świata w RFN. Od prawej: Andrzej Strejlau, Kazimierz Górski, Jacek Gmoch.

Ż – jak żona. Z Marią poznali się na AWF-ie. On był tam wykładowcą, ona studentką. Stanowili już parę, gdy przyszło do egzaminów i wtedy pojawił się problem. „Martwiłem się, jak to rozegrać, żeby nie być posądzonym o protekcję. Oprócz niej egzamin zdawały jej koleżanki, które poznałem, gdy przychodziłem do akademika na pogaduchy albo zagrać w brydża. Nie chciałem, żeby ktoś zarzucił mi, że moja żona znała wcześniej pytania” – tak to wspominał po latach. Jak więc wybrnął z sytuacji? Najpierw postawił jej dwóję, a potem wziął ślub! To było iście diagonalne rozwiązanie, typowe dla zodiakalnej Ryby. Ale skończmy już te złośliwości… Sto lat, panie trenerze!

Andrzej Strejlau - piłkarz, trener, komentator