W połowie lat 80. rekordy popularności w polskich kinach biła komedia „Och, Karol!”. Jej przystojny bohater, dodajmy – młody żonkoś – ma taki dar przyciągania płci pięknej, że raz po raz wplątuje się w kolejny romans, z coraz większym trudem realizując potrzeby każdej z kobiet, co ostatecznie kończy się dla niego katastrofą. Nie wiemy, czy piłkarz Torino dostał imię na cześć filmowego amanta, ale jedno jest pewne: potrafił rozkochać swoją grą kibiców wielu drużyn. Za to wierność klubowym barwom i nie tylko to jego znak firmowy. 2 lutego urodziny obchodzi Karol Linetty. Mąż, ojciec i wizytówka piłkarskiej Akademii poznańskiego Lecha.
A – jak Akademia. No właśnie, od niej zacznijmy. Karol urodził się w Żninie, To 14-tysięczne miasteczko w województwie kujawko-pomorskim, położone między dwoma pięknymi jeziorami. Taka lokalizacja oczywiście jak magnes przyciąga turystów, którzy mogą skorzystać m. in. z Centrum Sportów Wodnych oddanym do użytku w 2021 roku. Ale dla Linettego liczył się tylko futbol. Pierwsze piłkarskie kroki stawiał jednak w Sokole Damasławek, a do na treningi do Poznania rodzice zaczęli go dowozić, gdy miał 12 lat. Od początku nie wyglądał na chłopaka, który będzie imponował warunkami fizycznymi, ale miał „to coś”, co dostrzegli trenerzy Kolejorza. W Akademii przeszedł wszystkie szczeble futbolowego wtajemniczenia. Z niej trafiał też do młodzieżowych reprezentacji Polski w kolejnych kategoriach: od U15 do U21.
B – jak bezpieczeństwo. Jak wiadomo, jego podstawą jest rodzina. A jak za żonę ma się absolwentkę wydziału Bezpieczeństwa Narodowego na Wyższej Szkole Handlu i Usług, to można być już całkiem pewnym, że nic złego ci nie grozi. Takie studia skończyła Wioletta Kanafa, życiowa partnera Karola. Poznali się w 2014 roku w... windzie kliniki rehabilitacyjnej. „Zaproponował mi wodę aloesową. Nie chciałam, więc przekazał mi ją przez pielęgniarkę, zostawiając na etykiecie numer telefonu. Spotkaliśmy się kilka dni później i tak to trwa do dzisiaj” – tak ich pierwszy raz wspominała żona piłkarza w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”.
C – jak charakter. Zawsze był uparty, twardo walczył o swoje i nie bał się wyzwań. Gdy kilka miesięcy przed mundialem przestał się mieścić w podstawowej jedenastce Torino i reporter TVP Sport zapytał go, jak widzi swoje szanse na wyjazd do Kataru, odparł szczerze: „Trener jasno powiedział: ci, co nie będą grali, nie pojadą, więc teraz są wakacje, trochę odpoczynku, ale jak wrócę, na pewno będę walczyć o miejsce w składzie. Zaciskam zęby”. Wtedy się nie udało. Czesław Michniewicz nie zabrał go na mistrzostwa.
D – jak Damasławek. Niewielka miejscowość w powiecie wągrowieckim, na ziemi pałuckiej. Od 1994 roku działa tam klub Sokół, którego Karol jest wychowankiem. Przyszły reprezentant Polski zapisał się na treningi, gdy miał 9 lat. W świat futbolu wprowadził go znakomity trener młodzieży Kazimierz Kaźmierczak.
E – jak Empoli. W meczu przeciwko drużynie z tego miasta zadebiutował w Serie A. Miał wówczas 21 lat i był piłkarzem Sampdorii, z którą niespełna miesiąc wcześniej podpisał pięcioletni kontrakt. Ekipa z Genui wygrała wyjazdowe spotkanie 1:0 po strzale Kolumbijczyka Luisa Muriela. Karol wyszedł na murawę w podstawowym składzie i grał do końca. Ostro, bo w 61. minucie zobaczył żółtą kartkę.
F – jak feeling. Czyli w języku piłkarskim – zdolność przewidywania. W grze cechuje go duża intuicja, zarówno pod bramką rywali, jak i we własnym polu karnym. Zdarza się więc, że wyręcza w trudnych sytuacjach swoich kolegów z obrony albo ratuje ich od strzelenia… samobójczego gola. Tak było w starciu o Superpuchar Polski w 2015 roku, gdy zdążył wybić piłkę lecącą do siatki po niefortunnym zagraniu Kaspera Hämäläinena.
G – jak gastronomia. Nie mamy pojęcia, czy dobrze sobie radzi jako kucharz, ale faktem jest, że jakiś czas temu postanowił zainwestować w ten biznes. W 2022 roku w miejscowości Recco nieopodal Genui wraz z Bartoszem Bereszyńskim otworzył restaurację o nazwie „Mamma Mia Recco”. Jej hasło reklamowe to „Amore e tradizione”, czyli „Miłość i tradycja”. Mamy nadzieję, że wszystkie dania gościom będą smakować wybornie i obędzie się bez „Kuchennych Rewolucji” Magdy Gessler.
H – jak hipokamp. Czyli część mózgu odpowiedzialna za zapamiętywanie, pamięć długotrwałą, myślenie abstrakcyjne oraz emocje. Tych ostatnich w jego życiu ostatnio było wiele, bo dwa razy powiększyła mu się rodzina. Najpierw na świat przyszła Sofia, a później urodziła się Ines. Dziewczynki na razie są malutkie, ale jak zaczną dorastać, tata nie raz jeszcze będzie mógł zrobić użytek ze swego hipokampu, włączając abstrakcyjne myślenie.
I – jak intencje. Oczywiście, zawsze ma dobre, ale czasami różnie wychodzi. Tak było w finałowym meczu o Puchar Polski w 2016 roku, gdy zaliczył asystę przy golu… piłkarza Legii, Aleksandara Prijovicia. Próbując wybić piłkę spod nóg Brazylijczyka Guilherme, trafił w nią tak nieszczęśliwie, że zawędrowała tuż przed bramkę, gdzie dopadł jej serbski napastnik. Pechowo dla Karola, to był jedyny gol w tym spotkaniu.
J – jak język giętki. Nasz bohater ma taki urok osobisty, że rozmawiając z nim piękne reporterki sportowe czasem tracą głowę. Zdarzyło się to Sonii Śledź z Canal+, która pomeczowy wywiad z piłkarzem Lecha zaczęła od potyczki z wymową jego imienia, kilka razy powtarzając na przemian: „Karol, Kalor, Kalor, Karol”. Zadając kolejne pytanie, na dłużej się zawiesiła: „A to, że... Przepraszam państwa najmocniej, jestem kompletnie zakręcona dzisiaj” – przyznała speszona. Co on potrafi zrobić z kobietami!
K – jak Kolejorz. Na ekstraklasowy debiut w barwach Lecha nie musiał długo czekać. Miał wówczas nieco ponad 17 lat i wybiegł na murawę w wyjazdowym spotkaniu z Wisłą Kraków, wygranym 1:0. Pierwszego gola na ligowych boiskach strzelił dużo później, bo dopiero w marcu 2014 roku. Poznaniacy rozbili wówczas 4:0 Piasta Gliwice. W sumie w koszulce Kolejorza wystąpił w 93 meczach, zdobywając sześć bramek.
L – jak Lublin. Miasto, które – choć bardzo urokliwe i o pięknych tradycjach – nie kojarzy mu się najlepiej. Tam bowiem biało-czerwoni rozegrali dwa pierwsze mecze podczas nieudanych dla nich mistrzostw Europy do lat 21 w 2017 roku. Celem minimum było wyjście z grupy, tymczasem zaczęło się od porażki ze Słowacją (1:2), a potem był tylko remis ze Szwecją (2:2). Na koniec w Kielcach łupnia dali nam Anglicy (0:3). Linetty, jako jeden z liderów drużyny, wystąpił w każdym z tych spotkań.
Ł – jak łowca bramek. Raczej trudno tak go nazwać, aczkolwiek w swojej karierze kilka goli strzelił. W sumie na koncie ma ich 31, z czego najwięcej trafień – po jedenaście – zaliczył dla Sampdorii i Lecha. Pięć razy cieszył się z bramek jako zawodnik pierwszej reprezentacji Polski, dwukrotnie jako piłkarz Torino i naszych narodowych drużyn młodzieżowych. Co ciekawe, najskuteczniejszy był na boiskach Serie A. Choć zdarzało mu się także pokonywać bramkarzy w europejskich pucharach – jak w 2015 roku w meczu kwalifikacji Ligi Europy z Videotonem Székesfehérvár (3:0).
M – jak mistrzostwo. Do tej pory tylko raz cieszył się ze zdobycia tytułu najlepszej drużyny w kraju. W sezonie 2014/15 sięgnął po niego z Lechem, który na finiszu rozgrywek wyprzedził warszawską Legię i Jagiellonię Białystok. Linetty, choć był wówczas 20-latkiem, miał w tym spory udział. Na boisko wybiegł w 23 meczach i strzelił dwa gole. W tamtym roku cieszył się jeszcze z kolejnego trofeum: z Kolejorzem zdobył Superpuchar Polski. Poznaniacy pokonali u siebie Legię 3:1.
N – jak Norwegia. Zadebiutować w dorosłej reprezentacji Polski i od razu zdobyć dla niej bramkę? To wygląda jak piękny sen, ale zdarzyło się naprawdę. 18 stycznia 2014 roku na stadionie w Abu Zabi, gdzie na zimowe zgrupowanie wybrała się kadra Adama Nawałki, młody lechita miał szansę stojąc na murawie posłuchać hymnu, a potem ustalić wynik towarzyskiego meczu z Norwegią na 3:0. „Zachował się w tej sytuacji jak wytrawny zawodnik. Przyjął, popatrzył, umieścił piłkę tam, gdzie chciał” – ocenił komentujący to spotkanie Marcin Żewłakow.
O – jak Odkrycie Roku. Ten tytuł redakcja „Piłki Nożnej” przyznała mu za Anno Domini 2014, a więc w czasie, gdy był już zawodnikiem dość rozpoznawalnym. Wybór wzbudził zatem sporo kontrowersji. „Jak w ogóle porównywać Linetty’ego do Drągowskiego, Kownackiego czy nawet Bielika, o których zeszłej zimy praktycznie nikt nie słyszał? To właśnie ci piłkarze objawili się w 2014 roku, natomiast pomocnik Lecha po prostu się rozwinął. (…) Skoro liczy się wyłącznie zeszłoroczny postęp, dlaczego nagroda nie trafiła w ręce Sebastiana Mili?” – pytali ironicznie dziennikarze weszlo.com.
P – jak półfinał. Na turnieju najwyższej rangi dotarł na taki szczebel tylko raz. Zanim w 2012 roku w Polsce i Ukrainie odbyły się pamiętne dla nas mistrzostwa Europy, w maju w Słowenii rozegrano Euro drużyn do lat 17. Biało-czerwoni pokonali wówczas 1:0 Belgów oraz zremisowali 1:1 z gospodarzami i 0:0 z Holandią, co dało im drugie miejsce w tabeli grupy B. W walce o finał musieli uznać wyższość Niemców (0:1). Linetty i tu wystąpił we wszystkich spotkaniach o pierwszego do ostatniego gwizdka.
R – jak Robert. W latach 90. wielką popularnością cieszył telewizyjny talk-show „MdM, czyli Mann do Materny, Materna do Manna”. Mrużąc oko, można powiedzieć, że po ponad dwóch dekadach dwójkę popularnych satyryków zastąpił duet LdL, czyli Linetty do Lewandowskiego, Lewandowski do Linettego. I to całkiem na poważnie. Obaj piłkarze świetnie współpracowali ze sobą w wygranym aż 7:1 wyjazdowym meczu z San Marino w eliminacjach mistrzostw świata 2022. Zresztą, proszę spojrzeć. Ręce same składają się do oklasków!
S – jak Sampdoria. Pierwszy przystanek na drodze zagranicznej kariery. Linetty podpisał kontrakt z klubem z Genui 29 lipca 2016 roku. Już dwa tygodnie później zadebiutował w jego barwach w wygranym 3:0 meczu trzeciej rundy Pucharu Włoch przeciwko Bassano. Od razu błysnął, zaliczając asystę przy bramce Ante Budimira. Pierwszego gola dla Blucerchiatich w Serie A strzelił 7 maja 2017 roku. Nie było to miłe popołudnie, bo jego drużyna przegrała w Rzymie z Lazio aż 3:7.
T – jak Torino. Do Turynu przeprowadził się po czterech latach pobytu we Włoszech. Il Toro zapłacili za niego podobno 10 milionów euro, gwarantując mu czteroletni kontrakt i roczne zarobki na poziomie niemal 1,5 miliona euro. Na pozyskaniu Polaka bardzo zależało trenerowi Marco Giampaolo, który pracował z nim jeszcze w Sampdorii. Niestety, szkoleniowiec wkrótce został zwolniony, a jego następcy już nie tak chętnie widzieli Linettego w składzie. Właśnie dlatego, że nie grał regularnie w lidze, nie pojechał na mundial w Katarze.
U – jak utrzymanie równowagi. Z tym Karol na ogół nie ma problemów – mocno trzyma się na nogach. Inaczej bywa z rywalami, którzy toczą z nim pojedynki. Przekonał się o tym Teun Koopmeiners w meczu Ligi Narodów w sezonie 2022/23. Holender tak dotkliwie odczuł starcie z Polakiem, że musiał bezpowrotnie opuścić murawę już w 6. minucie. Wcześniej na chwilę stracił orientację w przestrzeni. A Linetty? Nic. Poleżał trochę, wstał, otrzepał się i grał dalej.
W – jak wreszcie. Tak mógł sobie powiedzieć 14 czerwca 2021 roku, gdy Paulo Sousa ogłosił skład reprezentacji Polski na inaugurujący nasze występy na Euro mecz ze Słowacją (1:2). To był już trzeci wielki międzynarodowy turniej, na który pojechał, ale wszystkie dotychczasowe obejrzał z perspektywy ławki rezerwowych. Tak było podczas mistrzostw Europy we Francji i w czasie mundialu 2018. Wieczny rezerwowy wreszcie dostał swoją szansę.
Ż – jak Żnin. Położone między dwoma jeziorami urokliwe miasto, w którym przyszedł na świat. W rodzicach, Elżbiecie i Rafale, zawsze miał wielkie wsparcie, a także najwierniejszych kibiców. A przy tym bardzo oryginalnych. Gdy w październiku 2016 roku biało-czerwoni grali z Armenią (2:1) w eliminacjach mistrzostw świata, państwo Linetty pojawili się na trybunach Narodowego w specjalnych koszulkach. Tata miał na niej wypisane nazwisko syna, swoje i żony, a mama takie oto zdanie: „Niektórzy ludzie muszą przeżyć całe swoje życie, żeby poznać swojego ulubionego piłkarza... Ja swojego urodziłam”. Trudno o większy dowód miłości, która zrodziła się w miasteczku na ostatnią literę polskiego alfabetu.