Kiedyś z trybun śpiewali dla niego piosenki. Potem jeździli miejskim autobusem, w którym on siedział za kierownicą. 24 listopada kibice w Antwerpii zawsze pamiętają, by złożyć mu życzenia z okazji urodzin, tym razem 53. Srebrny medalista igrzysk w Barcelonie Aleksander Kłak to postać w historii polskiego futbolu nietuzinkowa, którą warto przypomnieć zwłaszcza młodszym kibicom.
Pochodzi z Nowego Sącza, ale na szerokie wody wypłynął w Dębicy, gdzie jako 20-latek bronił bramki grającego w ekstraklasie Igloopolu. Znakomite występy w tym klubie sprawiły, że trafił do prowadzonej przez Janusza Wójcika młodzieżówki i z nią wywalczył olimpijski awans. Niewiele brakowało jednak, aby do stolicy Katalonii nie poleciał. Najpierw bowiem długo leczył kontuzję barku, której doznał w marcu 1992 roku w meczu z Danią, a tuż przed igrzyskami był jednym z trzech bohaterów „afery dopingowej”, jaka rozpętała się w polskiej prasie. Zarzuty o stosowanie niedozwolonych środków oficjalnie się nie potwierdziły i Kłak wraz kolegami wziął udział w turnieju.
Na igrzyska pojechał z niezaleczoną kontuzją, jednak miał pewne miejsce w bramce od pierwszego meczu aż do wielkiego finału. W fazie grupowej skapitulował tylko w spotkaniu z USA, w ćwierćfinale też nie puścił gola, popisując się takimi m.in. paradami.
W półfinałowym starciu z Australią raz musiał sięgnąć do siatki, ale znów grał jak z nut. W pierwszej połowie kapitalnie obronił strzał Neda Zelicia.
W finale zaliczył… asystę. To po jego wybiciu z „piątki” prowadzenie dla biało-czerwonych zdobył Wojciech Kowalczyk.
Wróżono mu wielką karierę, ale właśnie po igrzyskach wszystko zaczęło się sypać. Najpierw nie doszedł do skutku jego transfer do Olympique Marsylia, bo aresztowany został właściciel klubu Bernard Tapie. Kłak przeniósł się więc z Dębicy do Poznania, do Olimpii. Potem dwa sezony grał w Górniku Zabrze, wciąż marząc o wyjeździe do zagranicznego klubu. Wreszcie, zdesperowany, w 1995 roku przyjął ofertę SV Straelen i wyjechał do Niemiec, gdzie przez półtora roku grał klubach niżej ligi.
Odbudował się dopiero w Belgii – znalazł zatrudnienie w Royalu Antwerp. To wtedy po czteroletniej przerwie znów dostał powołanie do reprezentacji. Dziennikarze dziwili się wówczas, dlaczego trener Wójcik chce dać szansę zawodnikowi, który na co dzień występuje w zespole zajmującym ostatnie miejsce w tabeli i puszcza od trzech do pięciu bramek w każdym spotkaniu. Pytali selekcjonera: „Czy nie obawia się pan, że bohater z Barcelony przyzwyczaił się do wyciągania piłki z siatki i utrata trzech goli w meczu to dla niego »normalka«?”. Selekcjoner miał na to odpowiedź: „Tam wpuszcza, tu ma zakaz!”.
Kłak zagrał w dwóch meczach towarzyskich, a potem w dwóch spotkaniach kończących nieudane dla nas eliminacje mistrzostw świata 1998. Przegrany 0:3 mecz z Gruzją był dla niego ostatnim w koszulce z orłem na piersi.
Na drodze do wielkiej kariery stanęły mu kontuzje (przeszedł jedenaście poważnych operacji), depresja i alkohol. Izie Koprowiak z „Przeglądu Sportowego” wyznał, że nałogowo pił już jako nastolatek. Niewiele brakowało, by zamiast do wielkiej piłki trafił za kratki. Krótko po debiucie w polskiej ekstraklasie ruszył z Dębicy do rodzinnego Nowego Sącza na podwójnym gazie: „W samochodzie jechało z siedem osób, ktoś nawet w bagażniku. W Gródku nad Dunajcem zjechałem z drogi, ściąłem słupy, skasowałem auto. Całe szczęście, że drzewo było spróchniałe, inaczej byśmy nie rozmawiali... To cud, że nikomu nic poważnego się nie stało. Miałem sprawę sądową, zabrano mi prawo jazdy. Niczego mnie to jednak nie nauczyło”.
Z nałogiem na poważnie zaczął walczyć dopiero wtedy, gdy zawiesił piłkarskie buty na kołku. Pomogła mu w tym nieoczekiwana oferta pracy, którą złożył mu jeden z kolegów. „Pewnego dnia przyszedł i spytał, czy nie chciałbym zostać kierowcą autobusu komunikacji miejskiej – wspominał Kłak w rozmowie Piotrem Płatkiem dla Sport.pl. – Spodobał mi się ten pomysł. Przeszedłem testy psychologiczne, sprawdzian z podstaw matematyki, jakieś dyktando, potem była rozmowa kwalifikacyjna. Dostałem etat i na kilka tygodni trafiłem do szkoły jazdy. Po końcowych egzaminach wsiadłem za kółko i jeżdżę”.
Człowiek, który piłkarski trykot zamienił na koszulę kierowcy miejskiego autobusu. Zapytany przez Piotra Płatka ze Sport.pl, jak mu się jeździ po ulicach Antwerpii, Aleksander Kłak odpowiedział: „Cóż, łatwo nie jest. Ulice są pełne dziur i nierówności. Po dwóch latach zawieszenia w autobusach są do wymiany. Ponadto jazdę utrudnia zdradliwy klimat. Są bardzo duże różnice temperatur. Gdy wyjeżdża się, jest kilka stopni na plus, a chwilę potem w innym miejscu przymrozek czy gołoledź. Miasto leży nad wodą, są mosty, wąskie uliczki. W Antwerpii naprawdę niełatwo kierować autobusem”.
Zadziwiająca droga, jaką przebył od beskidzkich serpentyn, przez uliczki, które znał w Barcelonie, aż po liczne skrzyżowania w Antwerpii, nie wiadomo, gdzie jeszcze go zawiedzie. Ale walczy i ciągle stara się robić to, co robi, najlepiej jak potrafi. Sto lat w zdrowiu, panie Olku!
► ZOBACZ NAJLEPSZE PARADY ALEKSANDRA KŁAKA W REPREZENTACJI POLSKI