Na początek dwie zagadki. Co to takiego: „broń sieczna, pośrednia między mieczem a szablą, używana przez husarię”? I druga: co mówimy o człowieku, który „je ze smakiem, aż mu się uszy trzęsą”? Odpowiedź na pierwsze pytanie brzmi: pałasz. Na drugie: że pałaszuje. 22 lipca urodziny obchodzi Andrzej Pałasz. Człowiek, który wjeżdżał w szranki rywali jak husarz i miał wielki apetyt na bramki.
Jako dziecko mieszkał niespełna pół kilometra od stadionu zabrzańskiego Górnika, ale do klubu został przyjęty dopiero, gdy skończył 10 lat. Wcześniej kilka razy próbował szansy w naborach. Trenerzy uważali jednak, że na piłkarza się nie nadaje. „W porównaniu z rówieśnikami byłem za niski i za chudy” – wspominał po latach. Wszystko się zmieniło, gdy syn znajomej jego mamy, grający w drugim zespole, zabrał go na trening swojej drużyny. Starsi koledzy dla zabawy zaprosili go do gry w dziadka i szybko przekonali się, że dzieciak ma smykałkę do piłki. Był zwinny, szybki i dryblował jak mały diabeł. „Taki talent nie może się zmarnować” – usłyszał. I tak trafił do klubu. Na siedemnaście lat.
Początek jego przygody z futbolem przypadł na czas wielkich sukcesów ekipy z Roosevelta i reprezentacji Polski. Miał okazję z bliska oglądać, jak przygotowują się do meczów Włodzimierz Lubański, Jan Banaś, Zygfryd Szołtysik i Stanisław Oślizło. Uczył się od najlepszych, czasem podczas treningów podawał im piłki. Jako młody Górnik cieszył się jeszcze jednym przywilejem – mógł na własnej skórze poczuć, jak to jest, gdy wchodzisz na murawę i patrzy na ciebie kilkadziesiąt tysięcy oczu.
W ekstraklasie zadebiutował, gdy miał zaledwie 17 lat. Z początku furory nie zrobił, zagrał w siedmiu meczach, gola nie strzelił i spadł z klubem do drugiej ligi. Kubeł zimnej wody na głowę mu pomógł, bo po powrocie do najwyższej klasy rozgrywkowej stał się jednym z motorów napędowych Górnika. Wiosną 1979 roku spisywał się tak dobrze, że dostał powołanie na młodzieżowe mistrzostwa świata.
W Japonii biało-czerwoni byli o włos od sukcesu – zajęli czwarte miejsce, przegrywając z Urugwajem dopiero w dogrywce. Pałasz za to – z dorobkiem pięciu bramek – był trzeci w klasyfikacji na najlepszego strzelca turnieju. Wyprzedzili go tylko dwaj Argentyńczycy: Ramón Díaz i słynny Diego Armando Maradona. Po powrocie drużyny do kraju media ochrzciły go mianem następcy Lubańskiego. Wkrótce też został laureatem prestiżowego plebiscytu tygodnika „Piłka Nożna”.
W pełni zasłużył na przyznany mu tytuł Odkrycia Roku 1979. W ogóle wcześniej nieznany, nie występujący w żadnej z reprezentacyjnych drużyn juniorów, pojawił się nagle na ligowych boiskach i zrobił prawdziwą furorę. Delikatnie zbudowany chłopiec wyróżniał się wyszkoleniem technicznym i niesłychaną pasją w walce o piłkę.
Nie miał jeszcze 20 lat, gdy Ryszard Kulesza dał mu szansę debiutu w dorosłej reprezentacji Polski. Marokańczykom gola nie strzelił, ale dziesięć dni później trafił do siatki w spotkaniu z Irakiem (1:1). Selekcjoner dostrzegł w nim potencjał i wystawiał w podstawowym składzie w kolejnych meczach towarzyskich z już dużo mocniejszymi rywalami: Węgrami (1:2), Belgią (1:2) i Włochami (2:2). W maju nastolatek z Zabrza zagrał na środku ataku w spotkaniu z drużyną RFN (1:3), która miesiąc później zdobyła tytuł mistrza Europy.
W grudniu Pałasz zwycięsko rozpoczął z biało-czerwonymi marsz na mundial w Hiszpanii. W wyjazdowym meczu z Maltą (2:0) został ustawiony na skrzydle i nawet trafił do siatki, ale sędzia nie uznał tej bramki, dopatrując się spalonego.
Po tym spotkaniu nastąpiła zmiana na stanowisku selekcjonera. Antoni Piechniczek, który zastąpił trenera Kuleszę, pierwsze powołanie wysłał mu dopiero jesienią 1981 roku. Pałasza zabrakło więc w kluczowych spotkaniach eliminacji mundialu z NRD. Miał jednak okazję zagrać (choć tylko przez ostatnie 10 minut) w wygranym 2:1 wyjazdowym towarzyskim meczu z mistrzami świata Argentyńczykami i kończącej kwalifikacje potyczce z Maltą (6:0). Do siatki nie trafił. Trzy dni później dostał jeszcze jedną szansę. Znowu wszedł z ławki i tym razem strzelił gola w przegranym 2:3 starciu z Hiszpanią w Łodzi.
Z Hiszpanią Andrzej Pałasz (pierwszy z lewej) miał wyłącznie miłe skojarzenia. To tej reprezentacji strzelił swojego ostatniego gola przed mundialem 1982 i właśnie w tym kraju świętował największy sukces w karierze – zdobycie trzeciego miejsca na mistrzostwach świata. Zdjęcie wykonano na początku lipca podczas spaceru po Barcelonie. Z prawej Paweł Janas.
Na mistrzostwa pojechał w roli rezerwowego, ale trener Piechniczek niespodziewanie wstawił go do podstawowego składu już w meczu z Kamerunem (0:0). Liczył na to, że zwinny i świetny technicznie napastnik łatwiej będzie sobie radzić z silnymi fizycznie, ale mało zwrotnymi piłkarzami z Afryki. Pałasz walczył jak lew, zarobił nawet żółtą kartkę, ale nie sprostał oczekiwaniom i zszedł z boiska, zmieniony przez Marka Kustę. Mimo że to on był w tym spotkaniu najbliżej pokonania Thomasa N’Kono.
Kolejną szansę dostał dopiero w półfinale z Włochami (0:2). Pojawił się na murawie po przerwie, zmieniając Włodzimierza Ciołka.
Trening polskich piłkarzy w Coll Bato koło Barcelony przed meczem z ZSRR. Od lewej: Paweł Janas, trener Antoni Piechniczek, Andrzej Szarmach, Roman Wójcicki, Andrzej Pałasz i Marek Kusto.
Do trenera Piechniczka Pałasz nie miał szczęścia. Na kolejne powołanie znów czekał ponad rok, a gdy już przyszło, to większość spotkania oglądał z perspektywy ławki rezerwowych. W eliminacjach Euro 1984 zagrał tylko w meczu z Portugalią (0:1), zaledwie przez 23 minuty. Selekcjoner przekonał się do niego dopiero w walce o mundial w Meksyku. Wyszedł w podstawowym składzie w inaugurującym kwalifikacje starciu z Grecją (3:1), a potem uratował biało-czerwonych przed kompromitującą porażką w Mielcu z Albanią (2:2).
Mimo to szybko wrócił na ławkę. W rewanżowych spotkaniach z Albanią i Grecją nie zagrał, a w obu potyczkach z Belgią (0:2, 0:0) pojawił się na murawie dopiero w drugiej połowie. W trakcie przygotowań do mistrzostw świata biało-czerwoni rozegrali sześć meczów towarzyskich, ale Pałasz znalazł się na boisku tylko raz – wszedł na ostatni kwadrans konfrontacji z Tunezją (0:1). A jednak pojechał na mundial! Niestety, głównie po to, by przyglądać się grze kolegów zza bocznej linii.
Mecz z Tunezją okazał się dla niego ostatnim w koszulce z orłem na piersi. Reprezentacyjną karierę zakończył więc wcześnie, w wieku 25 lat. Niepowodzenia w narodowej kadrze zrekompensował sobie w barwach Górnika, zdobywając trzy z rzędu tytuł mistrza Polski. W 1987 roku dostał zgodę na zagraniczny transfer i wyjechał do Niemiec. Przez dwa lata grał w Hannoverze 96, potem jeszcze przez taki sam okres w Bursasporze. Po powrocie z Turcji zamieszkał za naszą zachodnią granicą. Przyjął niemieckie obywatelstwo i zmienił nazwisko na Andreas Pallasch.
Trzej piłkarze, którzy w latach 80. stanowili o sile zabrzańskiego Górnika. Od lewej: Andrzej Zgutczyński, Jan Urban i Andrzej Pałasz.
Piłkarskie buty zawiesił na kołku, gdy miał 32 lata i zajął się szkoleniem młodzieży. Głównie w lokalnych klubach, ale przez pewien czas pracował w Chinach, gdzie był koordynatorem jednej ze szkółek piłkarskich. Imał się też innych zajęć. Był współwłaścicielem zakładu lakierniczego, zajmował się sprzedażą materiałów dla zawodowych fotografów. Czasami zaglądał do Zabrza, gdzie zawsze przyjmowano go z otwartymi ramionami. W 2018 roku przejechał ciurkiem tysiąc kilometrów, aby zdążyć na inaugurację wystawy z okazji 70-lecia klubu.
Teraz czas na rewanż, bo tym razem to on świętuje okrągłą rocznicę. Właśnie stuknęła mu sześćdziesiątka. Ciekawe, jaki prezent szykują z tej okazji działacze Górnika. A może, tak dla żartu, sprawić mu tym razem pamiątkowy staropolski… pałasz?