Był październik 1957 roku. Cztery lata wcześniej szczęśliwie wyzionął ducha Józef Wissarionowicz, władzę w Moskwie przejął Nikita Chrzuszczow i wygłosił słynny referat, w którym potępił wszystkie zbrodnie stalinizmu. W krajach komunistycznych zaczął się czas tak zwanej odwilży, co w Polsce poskutkowało odsunięciem na boczny tor ekipy Edwarda Ochaba, którego miejsce zajął wypuszczony z więzienia Władysław Gomułka. Popularne stało się hasło: „socjalizm – tak, wypaczenia – nie”. Wszystko to jednak był pic na wodę, fotomontaż. Komuna dalej trzymała się mocno i każdy, kto próbował z nią wojować, wiedział, że może za to zapłacić najwyższą cenę.
W tych okolicznościach niezwykle wyglądała odprawa przed meczem z ZSRR w eliminacjach mistrzostw świata 1958. Do szatni biało-czerwonych wszedł przedwojenny podpułkownik Wojska Polskiego Henryk Reyman, kiedyś znakomity piłkarz krakowskiej Wisły, reprezentant Polski, teraz zaś pełniący funkcję selekcjonera, i aby zmotywować drużynę do jak najlepszej gry, przez pół godziny opowiadał piłkarzom, jak w 1920 roku bił bolszewików pod Przemyślem i Lwowem. Przemówienie było płomienne, nie brakowało w nim barwnych, szczegółowych, makabrycznych opisów, a trener zakończył je słowami:
– Chłopaki, to było nasze pierwsze zwycięstwo nad komunizmem. Mówiono o nim „cud nad Wisłą”. Dzisiaj cudu nie będzie, wszystko w waszych głowach. Idziecie na boisko i spuszczacie im manto. Jak my wtedy pod Radzyminem!
Szymkowiak słuchał ze zwieszoną głową, ale jemu akurat niczego nie trzeba było tłumaczyć. Gdy miał 8 lat, stracił ojca, a zabili go właśnie Sowieci. Żaden z kolegów z drużyny o tym nie wiedział, bo o takich sprawach lepiej było milczeć. Tata, przedwojenny policjant, najpierw trafił do obozu w Ostaszkowie, potem do Kalinina. Później słuch o nim zaginął. Stracił życie prawdopodobnie wiosną 1940 roku w Miednoje.