Takiej serii mieszkańcy wielu krajów mogli nam pozazdrościć. Polscy piłkarze po raz czwarty z rzędu zagrali w finałach mistrzostw świata, a na mundial do Meksyku polecieli jako dwukrotni medaliści z lat 1974 i 1982. Niestety, kraj Azteków nie okazał się dla nas szczęśliwy. Najpierw był wymęczony remis z Marokiem, potem dające nadzieję zwycięstwo z Portugalią i wreszcie dwie bolesne porażki: 0:3 z Anglią i 0:4 z Brazylią. Na kolejny występ w gronie najlepszych drużyn świata biało-czerwonym przyszło czekać długie szesnaście lat.
A – jak aklimatyzacja. W wypadku XIII mundialu to słowo miało kluczowe znaczenie. Plan stopniowej adaptacji zawodników do ekstremalnych warunków klimatycznych, jakie w czerwcu 1986 roku miały panować w Meksyku, powstał zanim jeszcze biało-czerwoni wywalczyli awans. Selekcji dokonano po gruntowanych badaniach wydolnościowych. Najlepiej wypadli w nich Roman Wójcicki i Ryszard Tarasiewicz.
B – jak Belgowie. Nasi rywale w eliminacjach. Polacy w rywalizacji z nimi nie zdobyli gola i sięgnęli tylko po punkt, a mimo to wygrali grupę i skazali Czerwone Diabły na grę w barażu z Holandią, której trenerem był wówczas Leo Beenhakker. Belgia zakwalifikowała się do mistrzostw i zrobiła w nich prawdziwą furorę, kończąc turniej na czwartym miejscu.
C – jak czarny koń. O ile odkryciem mundialu była reprezentacja Belgii, to w eliminacjach w „polskiej” grupie wszystkich zaskoczyli Albańczycy. Niedoceniany zespół z Bałkanów najpierw odebrał nam punkt w Mielcu, a potem sensacyjnie pokonał w Tiranie ekipę z Beneluksu. Trzecie miejsce w grupie Albania wywalczyła remisując w ostatnim meczu z Grecją.
Siedzibą polskiej kadry podczas meksykańskiego mundialu był ośrodek Bahia Escondida w Monterrey. Przy wspólnym stole siedzą Dariusz Dziekanowski (drugi od lewej), Józef Młynarczyk, Andrzej Buncol, Ryszard Tarasiewicz i Jacek Kazimierski.
D – jak Dziekanowski Dariusz. Na mistrzostwa pojechał w glorii najdroższego w historii piłkarza polskiej ligi. W 1983 roku przeszedł z Gwardii Warszawa do Widzewa Łódź za rekordowe 21 milionów złotych. W Meksyku zagrał już jako zawodnik stołecznej Legii i choć był kreowany na lidera drużyny, nie spełnił oczekiwań. Błysnął tylko w spotkaniu z Portugalią.
E – jak ekonomiczne problemy. Meksykański mundial pierwotnie miał odbyć się w… Kolumbii. Kraj z Ameryki Południowej został wytypowany na gospodarza już w czerwcu 1974 roku. Trudna sytuacja gospodarcza zmusiła jednak władze Kolumbii do rezygnacji z przeprowadzenia turnieju. Z trojga rezerwowych kandydatów – Kanady, USA i Meksyku – wybór padł na ten ostatni, choć gościł on najlepszych piłkarzy świata już wcześniej, w 1970 roku.
F – jak fala. Oczywiście meksykańska. Ten niezwykły rodzaj dopingu zobaczyli kibice z całego świata pierwszy raz właśnie w 1986 roku. Co ciekawe, pomysł na falujące trybuny wcale nie narodził się w Meksyku. Już w latach 70. w ten sposób bawili się fani na meczach NHL w Kanadzie i podczas uniwersyteckich rozgrywek baseballowych w Kalifornii.
Polscy kibice, którzy zdecydowali się na daleką i kosztowną podróż do Meksyku, nie mieli wielu powodów do radości.
G – jak Górnik Zabrze. W tamtym czasie śląski klub był absolutnym hegemonem na krajowym podwórku. W latach 1985-88 zabrzanie zdobyli mistrzostwo Polski cztery razy z rzędu. Nic więc dziwnego, że w kadrze na mundial znalazło się aż sześciu piłkarzy Górnika. Na miejsce w podstawowym składzie mogło liczyć jednak tylko dwóch z nich: Waldemar Matysik i Jan Urban.
H – jak Heysel. Na tym stadionie w Brukseli 29 maja 1985 roku doszło do tragedii, gdy przed finałem Pucharu Europy w wyniku starć między włoskimi i angielskimi kibicami zginęło 39 osób. Mimo to spotkanie się odbyło, a Juventus ze Zbigniewem Bońkiem w składzie pokonał Liverpool 1:0. Zaraz po meczu pomocnik Starej Damy wsiadł do samolotu i poleciał do Tirany, bo na 30 maja zaplanowany był mecz w eliminacjach MŚ z Albanią. Boniek strzelił w nim gola – swojego ostatniego w reprezentacji – a biało-czerwoni zwyciężyli 1:0.
W meczu z Marokiem Zbigniew Boniek był wyjątkowo pieczołowicie pilnowany przez rywali. Z kapitanem biało-czerwonych walczą Mustafa El Biyaz (4) i Noureddine Bouyahiaoui (5).
I – jak „i jeszcze jeden, i jeszcze raz”. Mundial w Meksyku był trzecim z kolei, który biało-czerwoni zaczęli od bezbramkowego remisu. W 1978 roku podzielili się punktami z RFN-em, cztery lata później z Włochami, a teraz z Marokiem. To może lepiej, że na mistrzostwach w 1990 roku nie zagrali, bo prawem serii pewnie znów trzeba byłoby im zaśpiewać tę popularną biesiadną piosenkę, a na toast nikt by nie miał ochoty.
J – jak Jalisco. Stadion piłkarski w Guadalajarze, trzeci co do wielkości w kraju Azteków. Gościł uczestników mistrzostw świata już w 1970 roku, a szesnaście lat później odbyło się na nim sześć spotkań, w tym bolesny dla nas mecz Polski z Brazylią. Canarinhos zresztą wszystkie swoje potyczki rozegrali na tym obiekcie, kończąc udział w turnieju na ćwierćfinale, gdy po karnych ulegli Francuzom.
K – jak klątwa. W telewizyjnym wywiadzie po porażce z Brazylią trener Antoni Piechniczek ogłosił dymisję i życzył swojemu następcy, by jak on też zdobył medal i co najmniej dwa razy wprowadził drużynę do finałów mistrzostw świata. Zbigniew Boniek dodał, że jeśli w kolejnych edycjach nasz zespół osiągnie podobne wyniki, to będzie sukces. No i stało się. Na kolejny udział Polaków w mundialu czekaliśmy aż szesnaście lat.
L – jak Lineker Gary. Od niego zaczyna się lista angielskich katów polskiej piłki. Po nim byli jeszcze Alan Shearer i Paul Scholes. Lineker w ostatnim meczu fazy grupowej trzy razy pokonał Józefa Młynarczyka, a potem sięgnął po tytuł króla strzelców turnieju. Co ciekawe, to trzeci z rzędu najlepszy snajper mundialu, który przynajmniej jedną trzecią dorobku uzyskał w meczach przeciwko biało-czerwonym. Wcześniej dokonali tego Argentyńczyk Mario Kempes i Włoch Paolo Rossi.
W ten sposób zaledwie po 36 minutach pierwszej połowy Gary Lineker skompletował hat-tricka w meczu z Polską. W tej sytuacji Anglika nie zdołali powstrzymać Krzysztof Pawlak (18), Józef Młynarczyk (1) i Roman Wójcicki (5).
Ł – jak łut szczęścia. Meksykański mundial był drugim, na którym zagrały aż 24 drużyny. Ponieważ przydzielono je do sześciu grup, a w fazie pucharowej miało zagrać szesnaście ekip, to awans z grup zdobywały też cztery zespoły z trzecich miejsc z najlepszym bilansem. W tym gronie znalazła się Polska, która w grupie F została sklasyfikowana za Marokiem i Anglią.
M – jak Monterrey. Miasto gór u stóp masywu Sierra Madre, gdzie reprezentacja Polski rozegrała trzy pierwsze spotkania w turnieju. Jest położone w strefie ciepłego klimatu stepowego, więc każdy występ biało-czerwoni okupili olbrzymim wysiłkiem. Niełatwo też było pomiędzy spotkaniami. Drużynę zakwaterowano w ośrodku bez stołówki. W drodze na każdy posiłek piłkarze musieli pokonać w upale 350 metrów i ponad sto schodów.
To już koniec. Po porażce z Brazylią 0:4 biało-czerwoni odpadli z meksykańskiego mundialu. Na zdjęciu od lewej: Jacek Kazimierski, Jan Furtok, Ryszard Tarasiewicz, Jan Karaś, Józef Młynarczyk i Dariusz Dziekanowski.
N – jak nokaut. Mecz 1/8 finału z Brazylią zakończony wynikiem 0:4 to najwyższa porażka w historii występów Polski na mistrzostwach świata. Niechlubny rekord wyrównała szesnaście lat później drużyna pod wodzą Jerzego Engela, przegrywając z Portugalią. Na obu mundialach biało-czerwoni stracili też w sumie najwięcej goli – siedem. Mimo zebranych batów, spotkanie z canarinhos przeszło do historii jako nasz najlepszy występ na turnieju w 1986 roku.
O – jak organizator. O problemach Kolumbii pisaliśmy wcześniej. Meksyk też był bliski rezygnacji z przeprowadzenia mistrzostw, bo we wrześniu 1985 roku krajem wstrząsnęło trzęsienie ziemi, w wyniku którego zginęło ponad 10 tysięcy ludzi, a ćwierć miliona straciło dach nad głową. Dzięki międzynarodowej pomocy, która popłynęła również z Polski, udało się odbudować zrujnowane miasta.
Prezydent Meksykańskiej Federacji Piłkarskiej Rafael del Castillo (z lewej) i prezydent Niemieckiej Federacji Piłki Nożnej Hermann Neuberger z planszą przedstawiającą oficjalne logo i maskotkę turnieju. Reprezentacje obu krajów spotkały się w ćwierćfinale mundialu. Po bezbramkowym remisie lepsi w rzutach karnych okazali się Niemcy.
P – jak Pique. Nie, wcale nie chodzi tu o dobrze znanego młodszym kibicom obrońcę z Hiszpanii, ale o papryczkę z gatunku jalapeño, maskotkę mundialu w Meksyku. Pique po hiszpańsku znaczy „pikantny” i trzeba przyznać, że strączek mocno co poniektórych palił w gardle. Jego charakterystyczne cechy – sumiasty wąs i olbrzymie sombrero – nie spodobały się wielu Meksykanom, którzy stawiali zarzuty o szerzenie etnicznych stereotypów.
R – jak rewelacja turnieju. Na to miano zasłużyli Marokańczycy, którzy jako pierwszy zespół z Afryki wyszli z grupy na mistrzostwach świata. Drużyna prowadzona przez brazylijskiego trenera José Farię najpierw bezbramkowo zremisowała z Polską i Anglią, a potem pokonała 3:1 Portugalię. W 1/8 finału nie dała rady RFN, tracąc jedynego gola w ostatnich minutach meczu.
S – jak Smolarek Włodzimierz. Jego gol w spotkaniu z Portugalią był jedynym, jakiego biało-czerwonym udało się strzelić w czterech turniejowych konfrontacjach. Na długie szesnaście lat pozostał też ostatnim dla Polski w finałach mundialu. W 2006 roku na mistrzostwach świata zadebiutował jego syn Euzebiusz. To pierwszy taki przypadek w historii naszego futbolu.
To nie był wymarzony mundial dla Antoniego Piechniczka, ale do dziś pozostaje on ostatnim selekcjonerem reprezentacji Polski, którego drużyna wyszła z grupy na mistrzostwach świata. Ta sztuka nie udała się Jerzemu Engelowi (2002), Pawłowi Janasowi (2006) i Adamowi Nawałce (2018).
T – jak trener. Antoni Piechniczek pozostaje jedynym polskim szkoleniowcem, który zdołał dwa razy wprowadzić reprezentację do finałów mistrzostw globu. Po porażce z Brazylią złożył dymisję, ale dziesięć lat później jeszcze raz dał się namówić do pracy z kadrą. Jego druga kadencja trwała nieco ponad rok, gdy bez powodzenia starał się o awans do MŚ we Francji.
U – jak upał. Zmaganiom w Meksyku towarzyszyły ogromna wilgotność powietrza i wysokie temperatury. W Monterrey sięgały one prawie 40 stopni. Między południem a godziną czternastą piłkarze mieli zakaz wychodzenia z hotelu. Podczas meczów tracili nawet pięć kilo masy ciała, a ubytek płynów był tak duży, że – jak wspomina obrońca naszej reprezentacji Krzysztof Pawlak – podczas kontroli antydopingowej nawet po wypiciu kilku piw nie byli w stanie oddać kilku kropelek moczu.
W – jak wizja. A właściwie jej brak. I wcale nie chodzi tu o dalekosiężne plany sztabu szkoleniowego. Podczas transmisji wyjazdowego meczu eliminacyjnego z Grecją polscy kibice nie zobaczyli ostatniego gola, bo zerwało sygnał telewizyjny. Tymczasem trafienie Dariusza Dziekanowskiego na 4:1 przesądziło o awansie na mundial, bo Polska wyprzedziła Belgię lepszym bilansem bramkowym.
Z – jak zmęczenie. Być może ono właśnie przesądziło o słabym występie biało-czerwonych w Meksyku. Katorżniczy obóz przygotowawczy w niemieckim Scheidegg, nieodpowiednio wybrana baza reprezentacji w Meksyku i nakładające się na to wszystko podziały w drużynie – to nie mogło dać pozytywnych rezultatów.
Ż – jak Żmuda Władysław. W całym turnieju grał tylko przez sześć minut, ale przeszedł do historii. Gdy wszedł na boisko w końcówce spotkania z Brazylią, wyrównał osiągnięcie Niemca Uwe Seelera, który na mundialach wystąpił w 21 meczach. Po tym spotkaniu ogłosił zakończenie reprezentacyjnej kariery.