Gdy w roku 1955 miałem szczęście słuchać w paryskiej „Olympii” samego Luisa Armstronga, na odwrocie biletu widniała pieczęć: „Cena podwyższona specjalnie z uwagi na Armstronga”. Podobnie i w tym wypadku można było właściwie umieścić nadruk: „Dodatek specjalny: Pelé”. Ale chyba nikt nie żałował. Oglądaliśmy aż 7 bramek, jedna bramka wypadła po 5 złotych. Często się zdarza, że reklama poprzedzająca jakiś występ znajduje następnie jedynie połowiczne potwierdzenie, bywa niekiedy i tak, że w ogóle się nie sprawdza. W wypadku piłkarzy Santosu – i Pelégo, Pelégo! – znalazła pokrycie w stu procentach. Co rzucało się najbardziej w oczy, to niewiarygodna jedność, jaką tworzył z piłką każdy zawodnik Santosu, ale przede wszystkim Pelé. Piłka kleiła się do nóg, była niewolniczo posłuszna, wędrowała „jak na sznurku”. Brazylijczycy grali w piłkę, nasi z piłką walczyli.