W Ruchu wrócił więc na pozycję, na której grał w Siemianowiczance. Klasycznego pomocnika zrobił z niego dopiero Teodor Wieczorek, który zaczął pracę na stadionie przy Cichej w 1966 roku. Uznał, że Maszczyk – dysponujący znakomitą wydolnością, precyzyjnym podaniem, waleczny, szybki, kreatywny – marnuje się na środku defensywy, a jako rozgrywający będzie mógł w pełni rozwinąć swoje możliwości. To był strzał w dziesiątkę. Dwa lata później Zyga powiódł drużynę do tytułu mistrza Polski. A zanim świętował ten sukces, zdążył zadebiutować w reprezentacji. 24 kwietnia 1968 roku zagrał w towarzyskim spotkaniu z Turcją na Stadionie Śląskim – co ciekawe, położonym prawie w połowie drogi między stadionem Niebieskich a Siemianowicami. Polacy strzelili aż osiem goli, a połowa z nich padła po jego podaniach. On jednak nie trafił do siatki ani razu – co w drużynie narodowej stało się potem swoistym znakiem firmowym Maszczyka.
Na początku lat 70. spróbował sił na jeszcze jednej boiskowej pozycji. Był już obrońcą, napastnikiem, pomocnikiem, więc… pozostało mu zagrać na bramce. Do tej niecodziennej sytuacji doszło w końcówce ligowego meczu Ruchu z Górnikiem, gdy musiał między słupkami zastąpić kontuzjowanego Piotra Czaję. Trwało to tylko trzy minuty, ale w tym czasie obronił dwa groźne strzały. Zabrzanie nie zdołali go pokonać.