Mówiono o nim: facet o żelaznych płucach, człowiek od czarnej roboty, bohater z cienia. To jemu trener Antoni Piechniczek powierzał zadanie pilnowania największej gwiazdy drużyny rywali i on miał przerywać każdą akcję przeciwników, która pachniała bramką. Wspaniały występ na mundialu w Hiszpanii przypłacił zdrowiem, ale warto było, bo dziś jest jedną z legend polskiej piłki. 27 września urodziny obchodzi Waldemar Matysik. W tym roku już 63.
Futbolowy świat usłyszał o nim w 1982 roku. Miał wówczas ledwie 21 lat, a ponieważ nie zdołał się jeszcze opatrzeć kibicom i z wyglądu trochę przypominał innego już dość znanego piłkarza naszej reprezentacji, często go z nim mylono. „Wielu komentatorów wymieniało nazwisko Boniek, kiedy to ja byłem przy piłce” – wspominał po latach. „Dlaczego? Bo byliśmy strasznie do siebie podobni. Włosy, wąsy… I wychodziło, że ten Zibi robi wszystko. Odbiera, asekuruje, rozgrywa, biega, strzela. Ba, nawet czasami podawał sam do siebie!”.
Wystarczyło jednak sześć meczów, aby jego ruda czupryna i charakterystyczny zarost już nikogo nie wprowadzały w błąd. Po turnieju nazwisko Matysik to był znak firmowy. Symbol najwyższej jakości. Nikt nie miał wątpliwości, że ten pracowity, hardy i nieustępliwy defensywny pomocnik wybiegał nam drugi w historii medal mistrzostw świata.
Mistrzostwa świata w Hiszpanii okupił wielkim wysiłkiem, a w konsekwencji poważnymi kłopotami ze zdrowiem. To jednak właśnie ten turniej wyniósł Waldemara Matysika do panteonu największych gwiazd polskiego futbolu.
Urodził się w Stanicy, kilkanaście kilometrów od Zabrza. Na pierwsze treningi zapisał się do klubu Orzeł ze swojej rodzinnej miejscowości, a gdy rodzice przeprowadzili się do Gliwic, kopał piłkę w barwach Carbo. W Górniku pojawił się wiosną 1979 roku i już po kilku meczach drużyny rezerw trafił do notesu szkoleniowca reprezentacji Polski do lat 18 Henryka Apostela. Kilkanaście miesięcy później właśnie z tą ekipą osiągnął pierwszy sukces, zdobywając tytuł wicemistrza Europy. Obok Dariusza Dziekanowskiego i Piotra Skrobowskiego uznano go za jedno z największych odkryć turnieju.
W listopadzie 1980 roku, mając zaledwie 19 lat, zadebiutował w narodowej kadrze seniorów. Było to w meczu z Algierią (5:1), jeszcze za selekcjonerskiej kadencji Ryszarda Kuleszy. Na stałe w reprezentacji zadomowił się jednak dopiero w połowie eliminacji mundialu 1982, już za trenera Piechniczka. Przełomowy dla jego kariery był występ w Lipsku przeciwko NRD (3:2), gdy wybiegł na murawę w podstawowym składzie.
W tym meczu zaliczył jeszcze jedną asystę. W 62. minucie przejął piłkę zagrywaną przez Wolfganga Steinbacha i kapitalnie podał do Włodzimierza Smolarka, który po solowej akcji pokonał niemieckiego bramkarza.
Tamten występ dał mu bilet do Hiszpanii. W pamiętnym dla nas turnieju zabrakło go w składzie tylko raz – w spotkaniu z Kamerunem (0:0). Selekcjoner posadził go wtedy na trybunach, bo uznał, że w meczu z przeciętną drużyną z Afryki defensywny pomocnik mu się nie przyda. Bardzo się pomylił. Nasz ofensywnie nastawiony zespół w ataku był bezradny, a rywale okazali się na tyle groźni, że po przerwie to oni byli bliżsi zdobycia zwycięskiej bramki. Trener Piechniczek zrozumiał wówczas, że bez takiego rygla jak Matysik drużyna jest bezbronna.
W spotkaniach z Peru (5:1) i Belgią (3:0) piłkarz Górnika kapitalnie bronił, ale też fantastycznie wyprowadzał akcje ofensywne. W meczu z ZSRR (0:0) poniosła go nawet ułańska fantazja i niewiele brakowało, a zdobyłby jedyną w karierze bramkę w reprezentacji.
Ekstremalne warunki pogodowe, jakie panowały wówczas na Półwyspie Iberyjskim, najbardziej dały mu się we znaki w meczach z Włochami (0:2) i Francją (3:2). W meczu o trzecie miejsce był już tak wyczerpany, że w przerwie poprosił o zmianę.
Podczas mundialu w Hiszpanii nasz zespół mieszkał w hotelach bez klimatyzacji, a upały były potworne. Jedyne miejsce, gdzie można było się ochłodzić, stanowił basen. Sęk w tym, że Waldemar Matysik (pierwszy z lewej) w dzieciństwie omal się nie utopił i od tej pory unikał kontaktu z głęboką wodą. Jako jedyny z drużyny nie korzystał więc z możliwości kąpieli, co jeszcze bardziej osłabiło jego organizm.
Jak ciężko przeżył ten turniej organizm młodego piłkarza, okazało się dopiero po mistrzostwach. Matysik długo wracał do zdrowia. W pewnym momencie przeżył załamanie nerwowe i trafił do warszawskiego szpitala przy ulicy Sobieskiego. Na ligowych boiskach pojawił się po trwającej prawie rok przerwie, późną wiosną 1983 roku. Na powołanie do reprezentacji czekał kolejnych kilka miesięcy. Biało-czerwoni w tym czasie zdążyli przegrać walkę o występ w finałach mistrzostw Europy. Gdy jesienią 1984 roku zaczęły się eliminacje mundialu, znowu stał się ważnym ogniwem drużyny. I znów robił swoje.
Mistrzostwa świata w Meksyku zaczął w podstawowym składzie. W spotkaniach z Marokiem (0:0) i Portugalią (1:0) spisał się bez zarzutu, ale mecz z Anglią (0:3) zupełnie mu nie wyszedł. Trener zdjął go z boiska już po pierwszej połowie i więcej podczas tego turnieju nie wpuścił już na boisko.
Po mundialu 1986 zagrał w koszulce z orłem na piersi już tylko dziesięć razy. W eliminacjach Euro pojawił się na murawie w obu konfrontacjach z Grecją (2:1 i 0:1) i w zakończonym „hokejowym” wynikiem spotkaniu z Węgrami (3:5). W tym ostatnim znów był bliski zdobycia bramki.
Reprezentacyjną karierę zakończył wraz z trenerem Wojciechem Łazarkiem, przegranym meczem z Anglią (0:3) w eliminacjach mistrzostw świata 1990. Miał wówczas zaledwie 28 lat. Mimo że z powodzeniem grał jeszcze w lidze francuskiej (AJ Auxerre) i niemieckiej (HSV Hamburg), kolejnego powołania do kadry narodowej nie otrzymał.
Za selekcjonerskich czasów Wojciecha Łazarka piłkarz Górnika Zabrze, a potem AJ Auxerre często pełnił funkcję kapitana. Tak było m.in. w meczu eliminacji Euro 1988 z Grecją (0:1).
Piłkarskie buty zawiesił na kołku jesienią 1998 roku. Był wówczas zawodnikiem regionalnego klubu Germania Dattenfeld. Postanowił, że zostanie w Niemczech i kupił mieszkanie w Bonn. Mógł jak inni byli futboliści szukać pracy w roli trenera, ale dla niego to było zbyt łatwe. Spróbował więc sił w zupełnie nowych rolach.
Pracuję jako fizjoterapeuta w przychodni lekarskiej w Bonn. Wcześniej przez trzy lata pracowałem w przedszkolu z dziećmi. Bardzo mi to pasowało. Było wesoło, dzieci miały uciechę. Młodzież za dużo siedzi przed komputerami, za mało się rusza. Trzeba jej pokazywać, że ruch to samo zdrowie.
Z futbolem jednak całkiem nie zerwał. Trzy razy w tygodniu szkolił młodzież z Brüser Bergu, jednej z dzielnic Bonn. I oczywiście z uwagą śledzi to, co dzieje się na stadionach. Mimo że już od ponad ćwierć wieku mieszka w Niemczech, wciąż kibicuje Górnikowi. Trzyma też kciuki za naszą reprezentację.