Jan CiszewskiJan Ciszewski
KronikiWielki „Cis”
Wielki „Cis”
Autor: Krzysztof Jaśniok
Data dodania: 12.11.2024
FOT. EAST NEWSFOT. EAST NEWS

Jako rasowy hazardzista wiedział, że w życiu trzeba mieć szczęście. I o ile na wyścigach rzadko stawiał na właściwego konia, a w pokerze karta często mu nie szła, to w sprawie wyboru zawodu trafił najlepiej, jak mógł. Największe sukcesy polskiej piłki już zawsze kojarzyć się będą kibicom z głosem Jana Ciszewskiego. Od występów Górnika w europejskich pucharach po medale mistrzostw świata i igrzysk. Jego śmierć 12 listopada 1982 roku symbolicznie zamknęła pewną epokę w dziejach futbolu nad Wisłą.

W dzieciństwie marzył o karierze sportowca, choć wcale nie chciał zostać piłkarzem. Jego tata był działaczem sosnowieckiego Zagłębia i szykował syna na przyszłą gwiazdę… żużla. Nic z tego nie wyszło. Dziewięcioletni Janek najpierw spadł z wozu z sianem podczas wakacji w Tymbarku i zerwał ścięgno w prawej nodze. Potem zdarzył mu się wypadek na motocyklu. Lekarze straszyli, że resztę życia spędzi na wózku. Przeszedł cztery operacje i po długiej rehabilitacji znowu mógł chodzić. Dzięki protezie, bo prawą nogę miał już o 12 centymetrów krótszą. O jeździe po torze zawsze w lewo musiał zapomnieć. Została mu rola kibica i… spikera.

Za mikrofonem – na razie tym ustawionym w stadionowej budce – zaczął pracować jako 20-latek. Już wtedy ludzie go pokochali, bo zamiast wygłaszania lakonicznych komunikatów serwował im anegdoty i ciekawostki o wszystkich uczestnikach zawodów. Kapitalnie potrafił też podkręcać emocje, gdy gospodarze odnosili zwycięstwa, i pocieszać, kiedy zdarzały im się porażki. Talent młodego spikera dostrzegł dziennikarz Tadeusz Janik, który namówił go, by wysłał taśmę z próbką głosu do radia w Katowicach. Gdy Ciszewskiego usłyszał najsłynniejszy wówczas polski sprawozdawca sportowy Witold Dobrowolski, nie wahał się ani chwili i od razu zaproponował mu współpracę. Tak w 1952 roku 22-letni chłopak, który nie skończył nawet szkoły średniej, został dziennikarzem.

Jan CiszewskiJan Ciszewski
FOT. DOMOWE ARCHIWUM JOANNY CISZEWSKIEJ, EAST NEWS

Pierwszą miłością Jana Ciszewskiego (po lewej) był żużel. Marzył o tym, by ścigać się na torze, ale zrobienie kariery sportowej uniemożliwiła mu kontuzja.

MROCZNA TAJEMNICA

 

W radiu Ciszewski pracował tylko kilka lat. Jeździł głównie na żużel, ale też robił sprawozdania z meczów piłki nożnej, hokeja oraz zawodów motocyklowych i szermierczych. Czynił szybkie postępy, zyskał uznanie słuchaczy, awansował w hierarchii, ale w 1958 roku niemal z dnia na dzień znalazł się na bruku. Wszystko przez hazard. Przegrywał w karty duże kwoty i z czasem wierzyciele zaczęli nachodzić go w redakcji. Jego mroczna tajemnica się wydała. Ponieważ zaś za grę w pokera na pieniądze można było wtedy pójść na ładnych kilka lat do więzienia, dostał ultimatum: albo poszuka sobie innego zajęcia, albo o sprawie dowie się milicja.

Poker, wyścigi, ale i... ruletka. Jan Ciszewski (stoi pierwszy z prawej) smakował się w zakazanych owocach, a z uzależnieniem od hazardu walczył do końca życia.Poker, wyścigi, ale i... ruletka. Jan Ciszewski (stoi pierwszy z prawej) smakował się w zakazanych owocach, a z uzależnieniem od hazardu walczył do końca życia.
FOT. DOMOWE ARCHIWUM JOANNY CISZEWSKIEJ, EAST NEWS

Poker, wyścigi, ale i... ruletka. Jan Ciszewski (stoi pierwszy z prawej) smakował się w zakazanych owocach, a z uzależnieniem od hazardu walczył do końca życia.

Cóż było robić… Ciszewski wrócił do roli stadionowego spikera i czekał na lepsze czasy. Te nadeszły, gdy pełną parą ruszyła w Polsce telewizja. Były radiowiec zgłosił się do regionalnego ośrodka w Katowicach i dostał drugą szansę. Tej już nie zmarnował. Na początku znów był specjalistą głównie od żużla, ale z czasem coraz więcej czasu poświęcał swojej drugiej miłości: futbolowi. W drugiej połowie lat 60. bywał już nie tylko reporterem, ale coraz częściej powierzano mu funkcję sprawozdawcy. I w tej roli zyskał ogólnopolską sławę, gdy w kwietniu 1970 roku komentował słynne trzy mecze z Górnika Zabrze z Romą w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharów. Po barażowym meczu w Strasburgu, rozstrzygniętym poprzez rzut monetą, wypowiedział swoje pierwsze zdanie, które przeszło do historii polskiego sportu.

Losowanie - sprawiedliwości stało się zadość!
SENSACJA NA WEMBLEY

 

Takich słów, które potem na długo zapadały w pamięci kibiców, miał wypowiedzieć jeszcze wiele. Po sukcesach polskich klubów przyszła bowiem pora na reprezentację, która najpierw stoczyła niesamowite boje z Bułgarią w eliminacjach olimpijskich, a potem jak burza przeszła przez turniej w Monachium. Wyczyny Orłów Górskiego komentował oczywiście Ciszewski, który po finałowym zwycięstwie nad Węgrami mógł zakrzyknąć…

Koniec, proszę państwa! Koniec meczu! Proszę państwa, no mój Boże, no co ja mam państwu powiedzieć, no? Dwadzieścia lat czekałem na taki moment. Ponad 50 lat czekało polskie piłkarstwo! Sport najbardziej lubiany przez wszystkich nas w kraju. Polska reprezentacja piłkarska kończy wspaniałą serię.

Jan Ciszewski, komentator TVP
NO CO JA MAM PAŃSTWU POWIEDZIEĆ?

Sęk w tym, że to był dopiero początek. Po zdobyciu złotego medalu igrzysk zaczęły się eliminacje mistrzostw świata 1974, w których nikt nie dawał biało-czerwonym szans na awans. Trafiliśmy bowiem do grupy z Anglią i Walią. Po porażce w pierwszym meczu legendarny komentator też chyba nie wierzył, że ta kampania skończy się zwycięsko.

Wywiad z trenerem K. Górskim - rozmawia J. Ciszewski, TVP

Wszystko zmieniło się po wygranych spotkaniach z Wyspiarzami w Chorzowie. A potem było Wembley i znów jego pamiętne słowa: „Gol! Gol! Gol! Proszę państwa, sensacja na Wembley! Cudowny wypad polskiej trójki, rozbicie ataku. Grzegorz Lato... Ucieka tutaj Gadocha... Wyłożenie piłki do Jana Domarskiego i Shilton puszcza pod brzuchem!”. Po ostatnim gwizdku komentator był w takiej ekstazie, że porównał Jana Tomaszewskiego do… miss Polonia i siarczyście go wycałował.

Wywiad z J. Tomaszewskim – rozmawia J. Ciszewski, TVP
SPRAWOZDAWCA KIBIC

 

Niezwykły tembr głosu, ekspresja, naturalność, wspaniałe anegdoty – za to pokochali go wszyscy. Nikomu nie przeszkadzało, że nie znał języków obcych i często przekręcał nazwiska, mylił piłkarzy, nieraz był stronniczy. Ludzie go uwielbiali, bo patrzył na piłkę z perspektywy kibica, był „swój”, a przede wszystkim fantastycznie budował atmosferę. Wiedział, kiedy może ponieść się emocjom, a kiedy musi zrobić pauzę. Przeżywał boiskowe wydarzenia dokładnie tak jak widzowie przed telewizorami.

I do tego urodził się pod szczęśliwą gwiazdą. Z kolejnego turnieju, na który pojechał w roli sprawozdawcy, biało-czerwoni znów przywieźli medal. W ostatnich minutach zwycięskiego meczu z Brazylią na mistrzostwach świata w RFN mówił wzruszony do mikrofonu…

Sekundy płyną… Jak usłyszycie państwo taki szalony huk, to uderzyłem zegarkiem o pulpit. Koniec, proszę państwa! Obym tylko nie stracił głosu… Polska reprezentacja trzecią drużyną świata. Na pewno wielu z państwa teraz sobie popłakuje, ileż cudownych wzruszeń zawdzięczamy tym cudownym chłopcom.

Jan Ciszewski, komentator TVP
ZEGARKIEM O PULPIT

W studiu unilateralnym wcielił się w rolę konferansjera i wypadł w niej nie gorzej od popularnego wówczas Lucjana Kydryńskiego. Być może dlatego, że dekadę wcześniej – po tym, jak został wyrzucony z radia – dorywczo pracował jako wodzirej na weselach, balach i zabawach tanecznych.

Studio unilateralne z całą drużyną. Rozmowy z K. Deyną, G. Latą i K. Górskim prowadzi J. Ciszewski, TVP
WSZYSTKO W RĘKACH KONIA

 

Jak każdemu komentatorowi, zdarzały mu się oczywiście lapsusy. To on, zapowiadając występ jeźdźca Jana Kowalczyka walczącego o złoto na igrzyskach w Moskwie, krzyknął do mikrofonu: „A teraz wszystko w rękach konia!”. Bywał też autorem zabawnych anagramów, jak w końcówce zwycięskiego meczu z Holandią w eliminacjach Euro 1976.

4:1 dla Polski! Grzegorz Lato, Robert Radocha – przepraszam za to przejęzyczenie – i dwie bramki Andrzeja Szarmacha!

Jan Ciszewski, komentator TVP
BIAŁO-CZERWONA GODZINA RADOCHY
Jan Ciszewski przekręca nazwisko Roberta Gadochy

Piłkę, zwłaszcza w polskim wydaniu, kochał tak bardzo, że nieraz zapominał o tym, że komentator powinien zachować pewien umiar w ocenie sytuacji.

W czasie meczu Ruchu z St. Etienne zdarzył się następujący wypadek. Piłkarz polski i francuski wyskoczyli w powietrze, przy czym nasz zawodnik całkiem niechcący kopnął Francuza w podbrzusze. Red. Ciszewski nie ma alibi. Tymczasem z jego ust nie wydobyło się ani jedno słowo współczucia dla cudzoziemca, który klęczał, trzymał się obiema rękami za bolesne miejsce i wręcz rył twarzą w ziemi, a potem otwierał szeroko usta jak ryba wyjęta z wody, usiłując złapać powietrze. Każdy mężczyzna wie, że ból taki zazwyczaj dość prędko ustępuje i kiedy Francuz wrócił do gry, red. Ciszewski skomentował cały incydent krótko: „Wiele hałasu o nic”. Gotów jestem umówić się z red. Ciszewskim i zrobić mu takie „nic”. (...) Skąd Jan Ciszewski wie, że kiedy kopnąć Francuza, to go nie boli, najwyżej „robi trupa”, zaś Polak cierpi naprawdę – tego nie wiem.

Fragment felietonu Daniela Passenta; „Polityka”; 10 marca 1975 r.
ZROBIĘ PANU TAKIE „NIC”

Ale zwykle był jak do rany przyłóż. Piłkarze zdradzali mu największe tajemnice, a on chętnie dzielił się tym z widzami podczas transmisji.

Lato powiedział mi przed wejściem na boisko: „Panie redaktorze, jak strzelę tę bramkę, to będzie to urodzinowa bramka dla mojej żony Zdzisławy, która właśnie dziś ma urodziny”.

Jan Ciszewski, komentator TVP, podczas meczu Polski z Tunezją (1:0) na MŚ w Argentynie
BRAMKA DLA ZDZISŁAWY
Jan Ciszewski rozmawia z Włodzimierzem Lubańskim Jan Ciszewski rozmawia z Włodzimierzem Lubańskim

Jan Ciszewski w rozmowie z Włodzimierzem Lubańskim podczas mistrzostw świata w Argentynie. Zdjęcie zrobiono w trakcie pobytu kadry w położonym w Andach ośrodku treningowym w Potrerillos.

ŻYCIOWY ZEGAR

 

Ostatni wielki turniej, który komentował, to mistrzostwa świata w Hiszpanii. Zanim tam dotarł, przeżył prawdziwy horror podczas rozpoczynającego eliminacje meczu na Malcie. Po zdobyciu drugiej bramki dla biało-czerwonych na stadionie rozpętało się istne piekło. Spotkanie zostało przerwane, a Ciszewski, siedząc obok rozwścieczonych kibiców gospodarzy, relacjonował…

Teraz jest dosyć dziwna sytuacja... Konie mamy, proszę państwa, na stadionie Malty. Trzy zmęczone już życiem rumaki, policja. Ciężka to będzie sytuacja. Kamienie w kierunku... Uciekają nasi zawodnicy rezerwowi, trenerzy. Gdybyśmy wiedzieli, uzbroilibyśmy Kuleszę i resztę towarzystwa siedzącego poza boczną linią w specjalne ochronne stroje i kaski.

Jan Ciszewski, komentator TVP
TRZY ZMĘCZONE ŻYCIEM RUMAKI

Szczęśliwie wyszedł z tego cało. Na mundial pojechał jednak już bardzo schorowany, bo od dłuższego czasu toczył nierówną walkę z cukrzycą. Mimo to komentował wszystkie mecze Polaków, od bezbramkowego remisu z Włochami, przez triumfalne 5:1 z Peru (po czwartej bramce padły słowa „Boniek do Buncola, cudowna akcja!” – przez wiele lat można je było usłyszeć w czołówce magazynu piłkarskiego „Gol” w TVP), po zwycięstwo nad Francją 3:2 w spotkaniu o trzecie miejsce. Po ostatnim z tych spotkań znów mógł zakrzyknąć…

Pan Garrido patrzy na zegarek… Koniec, proszę państwa, koniec! Siedemdziesiąty drugi rok – złoto olimpijskie, siedemdziesiąty czwarty – trzecie miejsce na świecie, zwycięstwo nad Brazylią 1:0, złota bramka Grzegorza Laty, siedemdziesiąty ósmy – czołówka, ale niezaspokojone ambicje. I osiemdziesiąty drugi – pod wodzą Antoniego Piechniczka biało-czerwoni trzecią drużyną świata!

Jan Ciszewski, komentator TVP
KONIEC, PROSZĘ PAŃSTWA, KONIEC!

Wtedy kibice mogli go już tylko usłyszeć, bo w studiu unilateralnym ostatni raz pojawił się po potyczce z Peruwiańczykami.

Studio unilateralne z udziałem selekcjonera i zawodników

Podświadomie czuł chyba, że jego czas – tu, na ziemi – się kończy. Ale nie tracił humoru. Spoglądał na wszystko z przymrużeniem oka, jak w ostatnich minutach pamiętnego meczu ze Związkiem Radzieckim, gdy cała Polska trzymała kciuki za remis, dający nam awans do półfinału.

Ciągle tylko patrzymy na zegar. Wszyscy chyba, wszyscy śledzimy tutaj. 36:54, na moim 35:12, ale wiadomo, że mój zegarek zawsze źle chodzi.

Jan Ciszewski, komentator TVP
CORAZ DŁUŻSZE OCZEKIWANIE
Polska - Francja (10.07.1982)Polska - Francja (10.07.1982)
FOT. EAST NEWS

To był ostatni mundial Jana Ciszewskiego (pierwszy z prawej). Legendarny komentator TVP miał do siebie dystans, o czym świadczy nakrycie głowy. Obok Paweł Janas (pierwszy z lewej) i rezerwowy bramkarz na dwóch mundialach (1982, 1986) – Jacek Kazimierski. Zdjęcie zrobiono na lotnisku w Madrycie, tuż przed powrotem biało-czerwonych do Polski.

Jego życiowy zegar przestał bić cztery miesiące po finale España 82. Trafił wówczas do warszawskiej kliniki Ministerstwa Obrony Narodowej, uskarżając się na silny ból brzucha. W szpitalu zapadł w śpiączkę. Okazało się, że poza cukrzycą dopadła go marskość wątroby. Zmarł 12 listopada 1982 roku. Miał wówczas zaledwie 52 lata.

NAJBARDZIEJ PAMIĘTNE KOMENTARZE JANA CISZEWSKIEGO