Finał olimpijski w Barcelonie.Finał olimpijski w Barcelonie.
KronikiIgrzyska olimpijskie w Barcelonie
Igrzyska olimpijskie w Barcelonie
Autor: Krzysztof Jaśniok
Data dodania: 8.08.2023

Prawie sto tysięcy ludzi na słynnym Camp Nou i trzecia w historii polskiej piłki gra o olimpijskie złoto. Kto by nie chciał mieć w życiorysie tak spektakularnego wydarzenia? Doświadczyło go ostatecznie dwunastu wspaniałych, którzy z orłem na piersi pojawili się na boisku w finale igrzysk w Barcelonie. Biało-czerwoni grali znakomicie. Prowadzili do przerwy, a po stracie dwóch bramek pokazali charakter i strzelili wyrównującego gola. Niestety, gdy wszyscy czekali już na dogrywkę, Hiszpanie jeszcze raz wpakowali piłkę do naszej siatki. Srebrni medaliści byli w kraju witani jak bohaterowie, a warszawska FSO osłodziła im gorycz porażki w ostatnim meczu, wręczając każdemu z piłkarzy kluczyki do... złotego poloneza caro.

A – jak Anglicy. Na igrzyskach nie mogli wystawić reprezentacji, ale to mecze z nimi zbudowały drużynę, która potem sięgnęła po srebro w Barcelonie. Droga do turnieju olimpijskiego wiodła bowiem przez eliminacje młodzieżowych mistrzostw Europy. Biało-czerwoni trafili do mocnej grupy z Irlandią, Turcją i właśnie Anglikami. Wygrali ją bez straty punktu, a Synów Albionu pokonali 1:0 w Londynie i 2:1 w Pile.


B – jak bogacze. Traf chciał, że drużyna Janusza Wójcika trafiła w turnieju na rywali z państw, w których PKB na mieszkańca przekraczało wówczas dziesięciokrotnie dochód przeciętego Polaka. Na szczęście nie były to futbolowe potęgi. Zarówno szejków z Kuwejtu, jak i tych z Kataru pokonaliśmy 2:0, a z rządzącymi na światowych giełdach Amerykanami uzyskaliśmy remis 2:2, co dało nam awans do ćwierćfinału.


C – jak czerwień. Włosi byli głównym faworytem do złota w Barcelonie. Dino Baggio, Demetrio Albertini czy Renato Buso to nazwiska już wówczas dobrze znane kibicom na całym świecie. W meczu z Polską jednak zupełnie puściły im nerwy. Szybko stracili gola, a potem seryjnie „łapali” kartki. Przed przerwą zobaczyli pięć żółtych, a gdy po wznowieniu gry Ryszard Staniek podwyższył na 2:0, wpadli w furię i zrobiło się czerwono. Mecz skończyli w dziewiątkę. 


D – jak demolka. W półfinale biało-czerwoni zmierzyli się z Australią. Socceroos w grupie pokonali Duńczyków, czyli naszych pogromców w ćwierćfinale MME, a potem sensacyjnie uporali się ze Szwedami. Z Polakami nie mieli szans. Andrzej Juskowiak i Wojciech Kowalczyk strzelili im w sumie pięć goli, Shaun Murphy zaliczył samobója i skończyło się wynikiem 6:1. „Polonia demoledor” – pisała potem hiszpańska prasa.

ZOBACZ STRONĘ MECZU


E – jak española furia. Kolejny trudny termin z Półwyspu Iberyjskiego. Wymyślono go już wiek temu, gdy Hiszpanie po raz pierwszy stanęli na podium mistrzowskiej imprezy. Na igrzyskach w Antwerpii w 1920 roku grali ambitnie, atakowali wściekle i zdobyli srebro. Tak samo nazwano drużynę, która szła od zwycięstwa do zwycięstwa na olimpiadzie 72 lata później. Do meczu z Polakami „furia española” w Barcelonie nie straciła nawet jednej bramki!

Radość Polaków po bramce Ryszarda Stańka.Radość Polaków po bramce Ryszarda Stańka.
FOT. PAP

Kwadrans przed końcem wielkiego finału Ryszard Staniek doprowadził do wyrównania. Camp Nou na chwilę oniemiał i na stadionie było słychać tylko okrzyki szalejących z radości polskich piłkarzy i kibiców.

F – jak finał. Dla biało-czerwonych już trzeci w ciągu 20 lat. Pierwszy, który z trybun oglądało prawie sto tysięcy ludzi, i niestety też – drugi przegrany. Zaczęło się pięknie, bo do przerwy prowadziliśmy po strzale Wojciecha Kowalczyka. Potem były dwa gole Hiszpanów i znów wielki zryw polskiej drużyny, zakończony trafieniem Ryszarda Stańka po kapitalnym podaniu Jerzego Brzęczka. Niestety, nadeszła fatalna dla nas ostatnia minuta…

ZOBACZ STRONĘ MECZU


G – jak goleador. Jeśli polska kadra wracała z igrzysk z medalem, to zawsze także z tytułem króla strzelców. W Monachium sięgnął po niego Kazimierz Deyna, w Montrealu – Andrzej Szarmach, a w Barcelonie – Andrzej Juskowiak. Piłkarz poznańskiego Lecha przed olimpiadą podpisał kontrakt ze Sportingiem Lizbona i portugalscy dziennikarze nadali mu ksywkę „Żusko”. Hiszpanie mówili o nim raczej goleador.


H – jak Hutnik. Ten dziś już trochę zapomniany klub z krakowskiej Nowej Huty wysłał do Barcelony dwóch piłkarzy: Mirosława Waligórę i Marka Koźmińskiego. Król strzelców ekstraklasy furory na igrzyskach nie zrobił, za to lewy obrońca lub pomocnik zachwycił skautów w meczach z Włochami i USA. Po olimpiadzie na pniu został kupiony przez włoskie Udinese Calcio.


I – jak innowacja. W latach 70. i 80. w piłce dominowały dwa systemy gry: 4-3-3 i 4-4-2. Na igrzyskach w Barcelonie modne stało się ustawienie z trójką obrońców, które preferowało już wówczas kilka klubów włoskich. Lubiący taktyczne nowinki Janusz Wójcik też podjął ryzyko, stawiając w defensywie na Tomaszów Wałdocha i Łapińskiego oraz Marka Koźmińskiego. Nierozłączne trio rozbijało akcje rywali od meczu z Kuwejtem do wielkiego finału.


J – jak Juan Carlos. Honorowy gość, którego polscy kibice woleliby nie widzieć na trybunach Camp Nou podczas potyczki o złoto. Wiadomo było, że kiedy król zaszczyca swoją obecnością mecz reprezentacji Hiszpanii, ta zawsze wygrywa. I tak się stało. Monarcha wprawdzie zasiadł w loży honorowej mocno spóźniony, ale – można rzec – w samą porę. Jego poddani przegrywali wówczas 0:1, ale ostatecznie doprowadzili do zwycięstwa.

K – jak kiełbasa. W czasach rodzącego się kapitalizmu w Polsce towar bardzo deficytowy. W słowniku Janusza Wójcika mięso i wędliny miały za to wyjątkową podaż. Przed wyjściem na boisko motywował drużynę słynnym okrzykiem: „No, chłopaki, kiełbasy w górę!”. Przepadał też, pewnie nieprzypadkowo, za językiem fryzjerskiej braci. Starsi kibice znają przecież jego powiedzenie o „goleniu frajerów”.


L – jak limit wiekowy. Na igrzyskach w Barcelonie na wniosek UEFA wprowadzono zasadę, że w turnieju mogą zagrać tylko zawodnicy, którzy nie ukończyli jeszcze 23. roku życia. Stało się tak, by piłka na olimpiadzie nie konkurowała z rozgrywanymi w tych samych latach mistrzostwami Europy. Cztery lata później w Atlancie wprowadzono możliwość powołania do składu trzech starszych zawodników.


Ł – jak łamańce językowe. Trzeba przyznać, że zagraniczni dziennikarze komentujący mecze Polaków nie mieli łatwej roboty. Takie nazwiska, jak Brzęczek, Kowalczyk, Koźmiński, Świerczewski czy Gęsior, przechodziły im przez usta w wielu alternatywnych wersjach. Błędy popełniano też w tekstach prasowych. Słynna „L’Equipe” w relacji z finału poświęciła duży artykuł kapitanowi naszej drużyny, przedstawiając go jako… Jerzy Breckzeck.


M – jak mundial. Spośród dwudziestu piłkarzy, którzy pojechali na igrzyska do Barcelony, tylko trzem było dane zagrać później na mistrzostwach świata. Marek Koźmiński, Tomasz Wałdoch i Piotr Świerczewski czekali na tę szansę długie dziesięć lat. Mundialu w Korei Południowej i Japonii dobrze jednak nie wspominają. Odpadliśmy z turnieju już po fazie grupowej.


N – jak nowicjusz. Gdy Janusz Wójcik obejmował stanowisko trenera kadry młodzieżowej, miał 36 lat i niewielkie doświadczenie szkoleniowe. Jego największym sukcesem było wprowadzenie Jagiellonii do ekstraklasy. Niewielu wierzyło, że wywalczy olimpijski awans, a gdy tego dokonał, pojawił się pomysł, by wysłać do Barcelony selekcjonera o bardziej znanym nazwisku. Podobno w grę wchodził nawet… ówczesny prezes PZPN, Kazimierz Górski. Jak się skończyło, wiadomo.

Wojciech Kowalczyk był jednym z wielkich odkryć piłkarskiego turnieju igrzysk w Barcelonie.Wojciech Kowalczyk był jednym z wielkich odkryć piłkarskiego turnieju igrzysk w Barcelonie.
FOT. EAST NEWS

Wojciech Kowalczyk, autor czterech goli dla Polski, był jednym z wielkich odkryć piłkarskiego turnieju igrzysk w Barcelonie. Nie miał też zbyt daleko z domu, aby odebrać nagrodę za srebrny medal. Złotego poloneza caro wyprodukowano w fabryce na Żeraniu, a on mieszkał na pobliskim Bródnie.

O – jak olé! Hiszpanie zwykli wznosić ten okrzyk raczej podczas corridy, ale na piłkarskich stadionach przyjął się on już w latach 80. XX wieku. Jako pierwsi każde celne podanie swojej drużyny nagradzali tak Baskowie z San Sebastian. Kibiców Realu Sociedad wkrótce zaczęli naśladować fani innych drużyn z Półwyspu Iberyjskiego. Podczas olimpijskiego finału gromkie „olé!” było słychać od pierwszej do ostatniej minuty.


P – jak polonez caro. Cud techniki z warszawskiej FSO. Przed wyjazdem kadry na igrzyska polskim piłkarzom obiecano, że jeśli przywiozą medal, każdy z nich dostanie w nagrodę samochód. W ten sposób cud techniki z fabryki na Żeraniu w limitowanej serii dwudziestu egzemplarzy trafił w ręce piłkarzy Janusza Wójcika. Żeby poprawić chłopakom humory, każde auto polakierowano na złoty kolor.


Q – jak Queen. Zanim jeszcze „We Are the Champions” zaczęto puszczać przy okazji fetowania każdego triumfu w każdej dyscyplinie sportu, utwór Freddiego Mercury’ego i spółki rozbrzmiewał w polskiej szatni podczas igrzysk roku 1992. Aleksander Kłak włączał go przed kolejnymi meczami, licząc, że zmotywuje w ten sposób kolegów do lepszej gry. Amulet stracił moc dopiero w finale.


R – jak Re di Genova. Czyli po włosku Król Genui. Wojciech Kowalczyk zyskał to miano w 1991 roku, gdy w ćwierćfinale Pucharu Zdobywców Pucharów zdobył dwie bramki w meczu z Sampdorią i zapewnił Legii Warszawa sensacyjny awans do kolejnej rundy. Rok później w Barcelonie 20-latek z Bródna potwierdził swój talent. Z dorobkiem 4 goli znalazł się wśród najlepszych strzelców turnieju olimpijskiego.


S – jak sponsor. Być może nie byłoby sukcesu ekipy Janusza Wójcika, gdyby już na początku jego przygody z kadrą nie powołano fundacji, która była jej zapleczem finansowym. Trenerowi udało się namówić do współpracy znanego biznesmena i wielkiego miłośnika piłki nożnej Zbigniewa Niemczyckiego. Dzięki temu młodzi zawodnicy otrzymywali specjalne stypendia, a drużyna miała znakomite warunki do przygotowań.

T – jak testosteron. Przed wyjazdem Polaków do Barcelony wybuchła afera nazwana potem przez Janusza Wójcika „burzą w szklance wody”. Media obiegła wiadomość, że podczas zgrupowania przeprowadzono kontrolne badania antydopingowe, które u trzech piłkarzy wykazały podwyższony poziom testosteronu. Ich wyników oficjalnie nigdy nie ujawniono. Podczas igrzysk nasi piłkarze byli sprawdzani wielokrotnie i testy nie wykazały obecności w ich organizmach zabronionych substancji.


U – jak uwertura. Jeśli medal olimpijski miał być dla każdego z naszych piłkarzy wstępem do wielkiej kariery, to w kilku przypadkach tak się nie stało. Z dwudziestoosobowej kadry trzech zawodnikom nie było dane nigdy zagrać w reprezentacji Polski seniorów. Na uwerturze przed wielkim koncertem poprzestali obrońca Marek Bajor, pomocnik Dariusz Koseła i napastnik Mirosław Waligóra.


W – jak Wójt. „Ej wy, wy ludzie tych pogróżek nie kupujta. I choć szaleje wójt, wy wójta się nie bójta!”. Słowa piosenki Wojciecha Młynarskiego dobrze pasują do klimatu, w jakim Janusz Wójcik obejmował polską młodzieżówkę. Wójt od początku uchodził za postać kontrowersyjną i zawsze miał tyluż zwolenników, co zapiekłych wrogów. Broni go wynik. Po 1992 roku żaden polski szkoleniowiec nie zdobył medalu na wielkiej imprezie, a nawet nie wprowadził drużyny do olimpijskiego turnieju.


Z – jak zmiana szyldu. Po igrzyskach pojawił się pomysł, by cała olimpijska kadra wraz z trenerem przejęła rządy w reprezentacji seniorów. Naciskały w tej sprawie media, „za” było też wielu utytułowanych piłkarzy. Koncepcja szybko jednak upadła. Zmiana szyldu nastąpiła dopiero pięć lat później, gdy po przegranych eliminacjach mundialu 1998 szukano człowieka, który podejmie rękawicę i wydźwignie polską piłkę z kryzysu. Janusz Wójcik ruszył ze swoją drużyną do boju o Euro 2000, ale tym razem przegrał. To był łabędzi śpiew bohaterów z Barcelony.

► ZOBACZ SKRÓTY MECZÓW I GOLE BIAŁO-CZERWONYCH NA IGRZYSKACH W BARCELONIE