Był oficerem z krwi i kości, o czym nieraz przekonali się jego boiskowi rywale. Nie tylko wtedy, gdy widzieli, z jakim poświęceniem walczy o piłkę, ale zwłaszcza wówczas, gdy zdarzały się sytuacje sporne i w grę wchodził oficerski honor. W sierpniu 1931 roku, gdy w Krakowie jego Wisła biła się o ligowe punkty z Pogonią Lwów, w końcówce meczu – przy remisie 2:2 – Reyman strzelił pięknego gola, jak się wszystkim zdawało głową. No, prawie wszystkim, bo chwilę potem obrońca gości Władysław Olearczyk podszedł do swojego kapitana Wacława Kuchara i zabałakał.
– Ta, Wacuś! Ta łon ręką bramkę strzelił!
Drużyna Pogoni otoczyła sędziego, domagając się zmiany decyzji o uznaniu gola. Arbiter najpierw nie chciał o tym słyszeć, ale widząc, że lwowiacy nie ustąpią, przecisnął się przez wianuszek protestujących i ruszył w stronę napastnika Wisły.
– Panie Reyman, ja bramkę odgwizdałem, ale niech pan da słowo, że zdobył ją głową – takie postawił ultimatum.
Wiślacy stanęli za swoim kolegą murem, licząc, że jakoś się wyłga. Pomocnik Białej Gwiazdy Józef Kotlarczyk porozumiewawczo szarpał go za rękę. Po chwili milczenia Reyman wreszcie przemówił.
– Nie dam, panie sędzio, nie będę kłamać. Zdobyłem bramkę ręką.
– Dziękuję panu, a więc zmieniam decyzję na rzut wolny z linii autowej dla Pogoni – rzekł arbiter, a krótko potem zakończył mecz.
Zamiast zwycięstwa wiślacy musieli więc zadowolić się remisem, a pikanterii tej historii dodaje fakt, że na koniec sezonu zabrakło im tylko punktu do mistrzostwa, które zdobyła Garbarnia Kraków. Dla Reymana były jednak sprawy ważniejsze niż splendor i tytuły. W tamtej sytuacji nie mógł zachować się inaczej.