Mieczysław BroniszewskiMieczysław Broniszewski
Kroniki30 grudnia 1948
30 grudnia 1948
Autor: Krzysztof Jaśniok
Data dodania: 30.12.2023
FOT. PAPFOT. PAP

„Kto nie z Mieciem, tego zmieciem” – mawiał legendarny fotoreporter „Przeglądu Sportowego” Mieczysław Świderski. Jego imiennik, ceniony trener młodzieży i specjalista od ratowania klubów przed spadkiem z ekstraklasy, nigdy nie dał się poznać jako człowiek aż tak przebojowy ani tym bardziej radykalny. Przeciwnie: bardzo cenił sobie dialog i dobrą współpracę. Dzień przed sylwestrem urodziny świętuje Mieczysław Broniszewski. W Nowy Rok wejdzie jako 75-latek.

W długiej szkoleniowej karierze miał wiele przygód, ale ta, która spotkała go w grudniu 1987 roku, być może odebrała mu szansę na osiągnięcie największego zawodowego sukcesu w życiu. Wybrał się wówczas z kadrą do lat 17 na turniej do Izraela. Zaraz po przejściu przez bramkę na warszawskim lotnisku Okęcie nieoczekiwanie został wytypowany do kontroli osobistej. Gdy rozpakował bagaż, okazało się, że wśród ubrań są cztery przedmioty, których z pewnością do torby nie wkładał: złota moneta, dwa zabytkowe pistolety i… słoiczek grzybów. Ten ostatni nikomu nie wadził, ale próba przemytu z PRL-u do kapitalistycznego kraju numizmatu i broni – to była już grubsza sprawa.

Kosztowności trafiły do depozytu, spisano protokół, ale ostatecznie trener wsiadł do samolotu i udał się z drużyną na zawody. Jednak historia miała ciąg dalszy. Kilka miesięcy po powrocie z Ziemi Świętej dyscyplinarnie zwolniono go z pracy. „Afera została sfingowana, stał za nią jeden z trenerów” – tak tłumaczył po latach kulisy tego zajścia. „Facet był instruktorem partyjnym na Mokotowie i bardzo chciał przejąć po mnie kadrę U17”. Udało mu się. Kilka lat później dowcipniś, który – jak twierdzi trener Broniszewski – podrzucił trefne fanty do jego bagażu, świętował z drużyną młodzieżową zdobycie srebrnego medalu na igrzyskach w Barcelonie.

Mieczysław BroniszewskiMieczysław Broniszewski
FOT. PAP

W reprezentacyjnym dresie było mu do twarzy. Mieczysław Broniszewski pracował z różnymi rocznikami kadry narodowej przez blisko dwie dekady.

EKWILIBRYSTA W UPALNYM MEKSYKU

 

Broniszewski urodził się w Karczewiu i tam – mając zaledwie 23 lata – rozpoczął pracę szkoleniową. Drużynę seniorów miejscowego Mazura prowadził przez sześć sezonów, a w tym czasie przy okazji turniejów regionalnych pełnił również funkcję trenera reprezentacji juniorów Mazowsza i Warszawy. W 1976 roku został asystentem selekcjonerów narodowej kadry U18 i U20. Pięć lat później awansował do roli pierwszego trenera młodzieżówki, przejmując schedę po Henryku Apostelu.

Na piłkarskie salony wdarł się przebojem, choć czasy nie były łatwe, bo stanowisko objął tuż przed ogłoszeniem stanu wojennego. Tymczasem wiosną 1982 roku biało-czerwonych czekał turniej kwalifikacyjny do mistrzostw świata. Ówczesny kierownik drużyny Paweł Byra tak wspomina okoliczności, w których Broniszewski zaczynał pracę z kadrą: „Powołanie zawodników z różnych klubów to była nie lada ekwilibrystyka. Telefony nie działały, biura paszportowe ze szczególną dokładnością rozpatrywały kilkustronicowe wnioski, a w sklepach na półkach stał ocet. Trzeba było reprezentację ubrać nie tylko w stroje sportowe, ale też jakieś garnitury. Dzięki inicjatywie kolegów udało się załatwić w porę paszporty i kupić po znajomości garnitury, chyba w samym Próchniku”.

Mieczysław BroniszewskiMieczysław Broniszewski
FOT. EAST NEWS

Między nami trenerami. Mieczysław Broniszewski (pierwszy z lewej) na trybunach stadionu chorzowskiego Ruchu w towarzystwie swoich kolegów ze szkoleniowej ławki: Mirosława Jabłońskiego i Pawła Janasa. Rok 2007.

Mimo problemów nowy selekcjoner stworzył silny zespół, w którym znalazło się kilka późniejszych gwiazd seniorskiej piłki, m.in. Jarosław Bako, Józef Wandzik, Marek Leśniak i Wiesław Wraga. Polacy zakończyli turniej w Finlandii na czwartej pozycji – ostatniej, dającej awans na mundial. Wyprzedzili ich tylko Szkoci, Czechosłowacy i reprezentanci ZSRR. Rok później polecieli na mistrzostwa świata do upalnego Meksyku i tam zrobili prawdziwą furorę. Wyszli z grupy na drugim miejscu, za Urugwajem, pokonując 7:2 Wybrzeże Kości Słoniowej i 2:0 Stany Zjednoczone, a w ćwierćfinale znów starli się ze Szkotami – tym razem na słynnym Stadionie Azteków. Wygrali 1:0 po pięknym strzale Joachima Klemenza w samo okienko. W walce o finał ulegli Argentynie, ale już mecz o brąz znów był zwycięski – nasz zespół pokonał po dogrywce Koreę Południową. To jednak nic w porównaniu z tym, co wydarzyło się na sam koniec turnieju.

Została jeszcze tylko dekoracja zwycięzców. Wszystko idzie zgodnie z planem. Na murawę boiska wjeżdżają podesty, piłkarze ustawiają się w rzędach, dziewczęta tańczą i podbijają rytm bukietami z kwiatów i długolistnych traw. Oficjele ruszają z loży. Następuje punkt kulminacyjny – wystrzały fajerwerków. Nagle różnokolorowe grona baloników zamieniają się w bryłę ognia. Zostały trafione z armatek. Hel, którymi były wypełnione, płonie jak benzyna, a przy tej temperaturze to widok niczym wybuch na słońcu. Zachwyt kibiców nagle cichnie i pojawia się przerażenie. Płonąca guma baloników spada na gołe ramiona i włosy dziewczynek. Upadają na trawę, kto może podbiega i gasi na nich ogień. Tragedia! Z rykiem syren podjeżdżają karetki i zabierają na nosze poparzone dziewczęta.

Wspomnienie Pawła Byry; przegladdziennikarski.pl, 29 kwietnia 2021 r.
NICZYM WYBUCH NA SŁOŃCU

Uroczystość dekoracji dokończono. W absolutnej ciszy, jaka zapadła na stadionie, medale najpierw odebrali Polacy, a po nich finaliści turnieju: mistrzowie świata Brazylijczycy i wicemistrzowie z Argentyny.

Mieczysław BroniszewskiMieczysław Broniszewski
FOT. EAST NEWS

„Panowie, gramy, gramy, gramy!” – zdaje się krzyczeć Mieczysław Broniszewski. Rzadko zdarzało mu się przesiedzieć cały mecz na ławce; zdecydowanie lepiej czuł się, obserwując zawodników z perspektywy bocznej linii boiska.

STRAŻAK I DORADCA

 

Późną wiosną 1984 roku, już z reprezentacją do lat 18, Broniszewski poleciał do Związku Radzieckiego na mistrzostwa Europy. Znów miał nosa do świetnej selekcji, bo zabrał na tamten turniej m.in. Romana Koseckiego, Jacka Ziobera, Andrzeja Rudego i Dariusza Marciniaka. W grupie biało-czerwoni wygrali wszystkie mecze, strzelając Włochom, Bułgarom i Duńczykom po jednym golu. W półfinale musieli uznać wyższość późniejszych triumfatorów turnieju Węgrów (0:2), ale w starciu o brąz zwyciężyli Irlandczyków (2:1). Dwa lata i dwa medale z mistrzowskich imprez – to musiało zrobić wrażenie. Zwłaszcza że selekcjoner nie miał jeszcze czterdziestki i – jak się zdawało – wszystko, co najlepsze, było dopiero przed nim.

Z reprezentacjami U18 i U20 pracował jeszcze cztery lata, ale już bez spektakularnych sukcesów. Po aferze z rzekomą próbą przemytu i utracie pracy w PZPN długo nie mógł sobie znaleźć miejsca na ziemi. Wreszcie postanowił wrócić do ligowej piłki i zatrudnił się w Stilonie Gorzów Wlkp. Po niespełna trzech latach przeniósł się do Lublina, gdzie trenował piłkarzy Motoru. W 1994 roku znów obrał kurs na Warszawę: tym razem powierzono mu prowadzenie reprezentacji U21, a przy okazji obsadzono w roli asystenta selekcjonera pierwszej drużyny narodowej Henryka Apostela.

Niestety, ta przygoda też nie była udana. Młodzieżówka nie grała już tak dobrze jak za czasów trenera Wójcika, a seniorzy przegrali walkę o awans do finałów Euro 1996 z Rumunią i Francją, dając się wyprzedzić w tabeli nawet Słowakom. Broniszewski z Apostelem zostali zwolnieni, a rok później jako trenerski tandem wylądowali w Krakowie, gdzie odzyskali reputację, wprowadzając Wisłę do ekstraklasy.

Mieczysław BroniszewskiMieczysław Broniszewski
FOT. CYFRASPORT

Od połowy lat 90. Mieczysław Broniszewski pracował już tylko w klubach. Kilka z nich właśnie jemu zawdzięczało utrzymanie się w ekstraklasie.

Kolejna dekada to dla Broniszewskiego czas dość szalony. Zyskał wtedy miano specjalisty od „gaszenia pożarów”, bo podejmował pracę w klubach zagrożonych spadkiem z ligi i na ogół skutecznie ratował je od degradacji. Tak było w Stomilu Olsztyn, warszawskiej Polonii, Radomiaku Radom i Górniku Zabrze. W ostatnim z tych klubów znów błysnął talentem do znajdowania futbolowych perełek. Podczas kontrolnej gry z Piastem Cieszyn zwrócił uwagę na 19-letniego napastnika rywali i zaprosił go na testy na Roosevelta. Ten piłkarz nazywał się Ireneusz Jeleń.

Odkrycie Irka i wprowadzenie go na ligowe salony sprawia mi satysfakcję. Moje drugie podejście do tego chłopaka okazało się skuteczne. Za pierwszym razem chciałem go do Górnika Zabrze, lecz Irek nie był mentalnie gotowy do opuszczenia domu i zmiany środowiska. Udało się dwa lata później, gdy pracowałem w Płocku. Skromny chłopak, z daleka od domu, zrobił – jak na swoje możliwości – bardzo dużą karierę.

Mieczysław Broniszewski w rozmowie z Jackiem Kmiecikiem; „Magazyn Futbol”, 5 sierpnia 2011 r.
SKROMNY CHŁOPAK Z DALEKA OD DOMU

Gdy w latach 2002-03 po raz pierwszy był trenerem Wisły Płock, jego nazwisko pojawiało się wśród kandydatów na selekcjonera. Wybór padł jednak na Pawła Janasa. Dziesięć lat później znów zrobiło się o nim głośno w kontekście reprezentacji. Miał zostać asystentem Franciszka Smudy. Obaj panowie dobrze się znają i lubią. Ostatecznie skończyło się tylko na roli doradcy, o czym Broniszewski tak opowiadał przed Euro 2012:Moje doświadczenie to nie tylko trzy mecze w grupie, ale cały turniej. Do ostatniego występu. Wiem, co czują zawodnicy w pierwszym meczu, jak również wtedy, gdy przygotowują się do spotkania, po którym prezydent FIFA czy UEFA założy medal na szyję i pogratuluje odniesienia sukcesu. (…) Oczywiście, są to partnerskie rozmowy. Franek sam wyciąga wnioski i prowadzi zespół według własnej filozofii. To jego prawo”. Jak wiemy, trener Smuda z tych rad nie skorzystał. Odpadł z turnieju po trzech meczach.

Mieczysław BroniszewskiMieczysław Broniszewski
FOT. PAP

Mieczysław Broniszewski (po lewej) w rozmowie z Franciszkiem Smudą. Obaj dobrze wiedzą, jak gorzko czasem smakuje trenerski chleb.

FUTBOLOWY KLAN

 

Płock okazał się ostatnim przystankiem w jego trenerskiej wędrówce. Wrócił tam zimą 2011 roku i rzutem na taśmę zdołał wprowadzić Wisłę do I ligi. Na zapleczu ekstraklasy długo jednak nie popracował. Został zwolniony już na początku września po niespodziewanych porażkach z Ruchem Radzionków (0:1) i Flotą Świnoujście (0:2). Wówczas powiedział „Basta!” i od tej pory kibicuje już tylko szkoleniowej karierze syna. Co ciekawe, Marcin przez lata słyszał od ojca takie oto słowa: „Daj sobie spokój z trenerką, to ciężki kawałek chleba. Fajnie jest tylko momentami, za to trudnych chwil będzie znacznie więcej”. Na szczęście nie posłuchał. Robił swoje i wyszedł na swoje.

Broniszewski senior marzył zresztą, że obaj jego synowie (poza Marcinem jest jeszcze Paweł, z zawodu prawnik) zostaną piłkarzami. Gdy wracali ze szkoły, urządzał im regularne treningi, zabierał na zgrupowania z drużynami, które prowadził. Niestety, na przeszkodzie rozwoju kariery obu braci stanęły problemy zdrowotne.

Paweł miał super technikę, ale też kłopoty z oskrzelami i nigdy osiągnąłby odpowiedniej wydolności. Miał też zadatki na niezłego bramkarza, ale był za niski. A Marcin też dobrze się zapowiadał, jednak w wieku 14 lat paskudnie złamał staw skokowy. Stopa wykręciła się o 180 stopni. Gdyby nie to, dziś pewnie nadal grałby w pierwszej lidze.

Mieczysław Broniszewski w rozmowie z Mateuszem Migą; „Przegląd Sportowy”, 2 grudnia 2015 r.
KŁOPOTY Z OSKRZELAMI
Marcin BroniszewskiMarcin Broniszewski
FOT. CYFRASPORT

Trenerska sztafeta pokoleń. Marcin Broniszewski (z prawej) – tu jeszcze w roli asystenta Kazimierza Moskala w krakowskiej Wiśle. Potem już samodzielnie prowadził m.in. drużyny Pogoni Siedlce, Górnika Łęczna i Widzewa Łódź. 

Synowie nie zagrali nigdy w koszulce z orłem na piersi, ale może kiedyś dokona tego wnuk? Antoś, syn Marcina, jest oczkiem w głowie dziadka. „To pierwszy Broniszewski, który może zostać dobrym piłkarzem. Jak przyjeżdża na wakacje, pracujemy. Taktyka? Opanowana. I wiedza! Można znienacka zapytać go o numer na koszulce dowolnego piłkarza ekstraklasy. Zawsze zna odpowiedź” – śmieje się senior rodu.

Niech więc to marzenie się spełni. Tego życzymy panu Mietkowi w dniu 75. urodzin.