Świat muzyczny zna takie skandale. W 1986 roku na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu wkurzony na obrażających go uczestników koncertu Jan Borysewicz, gitarzysta Lady Pank, zdjął spodnie i pokazał im siusiaka. Trzynaście lat później Krzysztof Skiba z Big Cyca w katowickim Spodku wypiął gołe pośladki w stronę premiera Jerzego Buzka. Sportowe areny widać przyciągają ekscentryków, bo i wśród piłkarzy znalazł się taki artysta. Nazywał się Kazimierz Trampisz (na zdjęciu drugi od lewej).
Urodził się dziesięć lat przed wojną na Kresach, w Stanisławowie, i jak wielu Polaków ze wschodu po 1945 roku trafił z rodzicami na Śląsk. Jako człowiek niepokorny i – delikatnie ujmując – nie przepadający za nowym socjalistycznym ustrojem dał się poznać już na początku lat 50., gdy pojechał z drużyną bytomskiej Polonii na obóz treningowy do Szczyrku. To były czasy stalinizmu, więc piłkarzom przydzielono smutnego pana z miejscowej komórki partyjnej, który miał dbać o kształtowanie w zespole „właściwej postawy światopoglądowej”. Co wieczór organizował im pogadanki, które za każdym razem kończyły się wspólnym odśpiewaniem pieśni „Naprzód, młodzieży świata”. Tak było do czasu, gdy pewnego dnia w połowie utworu Trampisz na całe gardło zaintonował „Kiedy ranne wstają zorze”. Smutny pan zbladł, koledzy zanieśli się śmiechem, ale zrobiło się niemiło. Młody piłkarz został uznany za prowokatora i na pół roku odsunięto go od drużyny.
Na szczęście ta historia nie złamała jego kariery. Świetne występy w lidze dały mu wstęp do reprezentacji, z którą pojechał na igrzyska do Helsinek, gdzie strzelił gola w meczu z Francją (2:1). Z czasem ten dowcipny, inteligentny, charyzmatyczny piłkarz stał się ulubieńcem kibiców, nie tylko z Bytomia.
Nie wszędzie jednak go kochano, bo Trampisz – wzorem przedwojennego króla polskich boisk Ernesta Wilimowskiego – uwielbiał prowokować rywali. Podczas meczu był bardzo gadatliwy i zaczepiał: „Patrz, chłopaczku, zaraz założę ci siatkę” albo „Uważaj, a teraz kiwnę cię z lewej”, albo „Te, frajer, chcesz się ścigać?”. Szczególnie nie lubiano go w Łodzi i Krakowie – i właśnie w ostatnim z tych miast zdarzyła się historia, która krótko potem znalazła się na ustach kibiców w całej Polsce.
We wrześniu 1957 roku podczas spotkania z Wisłą prawy łącznik Polonii swoim zwyczajem wyprowadzał przeciwników z równowagi, a ponieważ jego okrzyki dobrze było słychać na trybunach, atmosfera z minuty na minutę robiła się bardziej gęsta. Kibice najpierw głośno gwizdali przy każdym jego kontakcie z piłką, a potem w niewybredny sposób zaczęli go obrażać. Pod koniec meczu, gdy Trampisz miał wykonać rzut z autu, a w jego stronę poleciała kolejna porcja wiązanek, nie wytrzymał, ściągnął portki i pokazał oniemiałej publiczności goły zad.
Zapadła cisza jak makiem zasiał. I o to dokładnie chodziło.