Niewysoki, ale silny jak tur. Waleczny jak lew. Pracowity jak mrówka. W reprezentacji rozegrał tylko siedem spotkań, jednak ten, kto go widział w akcji, musi przyznać, że nie ustępował umiejętnościami żadnemu z Orłów Górskiego. To jemu w dużym stopniu biało-czerwoni zawdzięczali awans na igrzyska w Monachium. A jednak zabrało go w składzie na olimpijski turniej. 6 kwietnia mija pięć lat od śmierci Jana Wrażego.
Urodził się podczas II wojny światowej we Lwowie, który wówczas był pod niemiecką okupacją. Gdy w Europie wreszcie nastał pokój, miasto nad Pełtwią znalazło się w granicach ZSRR, a on – jak wielu Polaków z Kresów Wschodnich – wraz z rodzicami osiedlił się na Śląsku. W piłce zakochał się jako dziesięciolatek. I choć w Bytomiu, gdzie mieszkał, były dwa kluby o wspaniałych futbolowych tradycjach: Polonia i Szombierki, on zapisał się na treningi do Rozbarku. Po prostu na Chorzowską z domu miał bliżej.
Z zawodu ślusarz, z zamiłowania piłkarz. Jan Wraży większość kariery spędził w śląskich klubach. Z Górnikiem Zabrze dwukrotnie sięgnął po mistrzostwo i dwa razy po Puchar Polski.
W klubie przy bytomskiej kopalni grał do 1965 roku, przechodząc drogę od trampkarza do seniora. Gdy miał 22 lata, zaproponowano mu przenosiny do Katowic. GKS właśnie awansował do ekstraklasy i wzmacniał drużynę zdolnymi zawodnikami z regionu. Na ligowy debiut czekał jednak ładnych kilka miesięcy. Dostał szansę dopiero w marcu 1966 roku – w przegranym 0:3 wyjazdowym meczu z Górnikiem Zabrze. Nawet nie przypuszczał, że właśnie w barwach tego zespołu będzie świętować swoje największe sukcesy.
W „Gieksie” przez pięć lat rozegrał ponad sto spotkań. Zwykle jako boczny obrońca, ale zdarzało się, że mimo niskiego wzrostu (173 cm) był ustawiany na środku defensywy. W takiej roli widział go Ryszard Koncewicz (również lwowiak), który w grudniu 1968 roku dał Wrażemu szansę debiutu w towarzyskim meczu z Argentyną w Mar del Placie (0:1). To było to słynne starcie, które na skutek niedopatrzenia statystyków na blisko trzy dekady zniknęło z listy spotkań reprezentacji (przeoczył je Józef Hałys w monumentalnym dziele „Polska piłka nożna”, a potem jego błąd powtarzano w kolejnych publikacjach; pamięć o wydarzeniu przywrócił dopiero Andrzej Gowarzewski). Obrońca Katowic zagrał jako stoper, bo na bokach defensywy miał silną konkurencję. Z jednej strony ustawiony został Zygmunt Anczok, z drugiej Adam Musiał.
Rok 1974. Ligowy mecz warszawskiej Legii z Górnikiem Zabrze (3:1). Jan Wraży (drugi z prawej) walczy o piłkę z Andrzejem Zygmuntem.
Jako piłkarz GKS-u Wraży wystąpił w reprezentacji jeszcze dwukrotnie: w wygranym 6:1 towarzyskim spotkaniu z Norwegią, a potem w zwycięskim meczu eliminacji mistrzostw świata 1970 z Holandią (2:1). Znów nie na swojej nominalnej pozycji. Na boku obrony nie miał szczęścia do konkurentów. Najpierw musiał rywalizować o miejsce w składzie z Anczokiem i Musiałem, a potem z Henrykiem Latochą i robiącym szybkie postępy młodym Antonim Szymanowskim.
W 1970 roku przeniósł się do Zabrza. To był skok na głęboką wodę, bo Górnik dopiero co zagrał w finale Pucharu Zdobywców Pucharów z Manchesterem City (1:2). W pełnej gwiazd ekipie z Roosevelta szybko się jednak odnalazł i wywalczył miejsce w podstawowym składzie. Kolejne lata przyniosły mu dwa tytuły mistrza kraju i dwa triumfy w Pucharze Polski. W 1971 roku zagrał w kolejnym starciu zabrzan z The Citizens – tym razem w ćwierćfinale PZP – zakończonym porażką polskiego klubu dopiero w dodatkowym trzecim meczu (1:3).
4 czerwca 1972 roku. Piłkarze Górnika Zabrze po zwycięstwie w finale Pucharu Polski nad Legią Warszawa 5:2. Stoją od lewej: Hubert Skowronek, Hubert Kostka, Jan Wraży, Zygmunt Anczok, Jerzy Gorgoń. W dolnym rzędzie: Jan Banaś, Alojzy Deja, Włodzimierz Lubański, Stanisław Oślizło, Zygfryd Szołtysik, Władysław Szaryński.
Ten sam rok przyniósł mu dwa najlepsze, a zarazem ostatnie występy w koszulce z orłem na piersi. W pierwszym meczu eliminacji olimpijskich z Bułgarią Kazimierz Górski też wystawił go na środku obrony, tym razem w parze z Marianem Ostafińskim. Słynne starcie w Starej Zagorze, w którym Victor Pădureanu pokazał czerwoną kartkę Włodzimierzowi Lubańskiemu, a potem nie uznał gola dla Polski, a zaliczył naszym rywalom bramkę zdobytą ze spalonego, przeszło do historii również ze względu na niezapomniane pojedynki Wrażego z największą gwiazdą bułgarskiej piłki Christo Bonewem. Niestety, przegraliśmy ten mecz 1:3.
Reprezentacja Polski podczas hymnu przed meczem z Bułgarią w Starej Zagorze. Od prawej: Włodzimierz Lubański, Hubert Kostka, Marian Ostafiński, Antoni Szymanowski, Zygmunt Anczok, Kazimierz Deyna, Jan Wraży, Jan Banaś, Jerzy Kraska, Andrzej Jarosik, Zygfryd Szołtysik.
W rewanżu zawodnik Górnika zagrał już na prawej obronie, a biało-czerwoni odnieśli efektowne zwycięstwo 3:0. Wraży, podobnie jak dwunastu innych bohaterów tego meczu, zyskał sławę, jakiej nikt już mu nie mógł odebrać. Atmosferę tamtego sukcesu świetnie opisał lekarz kadry Janusz Garlicki, który na własne oczy widział narodziny Orłów Górskiego.
Niestety, Wraży w kolejnym spotkaniu już nie zagrał, a rana z powodu odstawienia go od reprezentacji pewnie nigdy się nie zagoiła. Rywalizację o miejsce w kadrze na igrzyska przegrał z Szymanowskim. Na mistrzostwa świata w RFN także nie pojechał. W 1975 roku dostał zgodę na zagraniczny transfer i przeniósł się do Francji, gdzie grał w barwach Valenciennes. Potem próbował sił jako trener w niższych ligach. Do Polski już nie wrócił. Zmarł w belgijskiej miejscowości Mons, w wieku 75 lat.