Aktualności
„Byłem jak maszyna, antyterrorysta”
Data 25 listopada 2012 coś Panu mówi?
Andrzej Niedzielan: Szczerze mówiąc, to nic.
Wtedy strzelił Pan ostatniego gola w ekstraklasie, w meczu Ruch Chorzów – Wisła Kraków, a bramki „Białej Gwiazdy” strzegł Sergei Pareiko. Przypomina Pan sobie?
Nie wiem nawet, jak padł ten gol. Normalnie się cieszyłem i nie wiedziałem, że to będzie moje pożegnalne trafienie w elicie. W piłce, jak w życiu, nigdy nie można niczego być pewnym. To nie jest zwykła praca, że przychodzisz na ósmą, kończysz o szesnastej i wracasz do domu. Brak formy, klub niezadowolony z ciebie, kontuzja, wszystko może się zdarzyć i o planowaniu nie ma mowy.
Dlaczego po treningach w Gliwicach nie zakotwiczył Pan w Piaście?
Nie byłem za słaby, trener Marcin Brosz widział mnie w składzie, Zdzisław Kręcina chciał, ale rozmowy się przedłużały. Długo się zastanawiałem, a kiedy już byłem zdecydowany, sytuacja się zmieniła. Brosz odszedł, jego następca miał inne wizje. Tak bywa.
Nie ciągnie Pana na boisko?
Nie interesuje mnie już granie. Na pewno też nie skorzystałbym z oferty z trzeciej czy czwartej ligi. Kiedyś padła propozycja z Widzewa, ale nie trafiłem do Łodzi. Wypadasz z karuzeli, twoje nazwisko znika i ciężko powrócić do obiegu. Nie jestem już młodzieniaszkiem, a prezesi klubów wolą stawiać na młodych, czemu się nie dziwię. Troszkę żałuje, że nie wypaliło z Piastem, bo znajdowałem się w życiowej formie. Byłem jak maszyna, antyterrorysta, niestety kibice się o tym nie przekonali.
FOT: East News (1, 2, 4)
Czym się Pan teraz zajmuje? Słuch o Panu zaginął…
Nie udzielałem wywiadów od roku, a kiedy zgłosił się chłopak z gazetki szkolnej, zapytał czy skończyłem karierę? Pierwszy raz ktoś mi zadał takie pytanie. Oficjalnie nie skończyłem, a w międzyczasie zacząłem pracę w akademii piłkarskiej pod Krakowem. Dokładnie Zielonka, Pękowice, działamy wraz z Arkiem Radomskim. Mamy trzy grupy – orlik, młodzik, junior młodszy. Jeden z naszych chłopaków był niedawno w Heerenveen. Korzystamy z naszych znajomości i chcemy podopiecznym zaoferować jak najwięcej.
Praca z młodzieżą sprawia Panu frajdę?
Bardzo lubię dzieci. Mam dwie córeczki, a jeśli chodzi o piłkę, to cieszę się, gdy chłopcy czynią postępy, widzę że się rozwijają. To na pewno daje dużą satysfakcję.
Wychowa Pan nowego Andrzeja Niedzielana?
Wychowam lepszego zawodnika niż Andrzej Niedzielan. Teraz młodzież ma łatwiej niż kiedyś, wszystko jest podane na tacy. Chłopcy o nic nie muszą się martwić, tylko z tej tacy brać tyle, ile się da.
Czuje się Pan spełniony jako piłkarz?
Chyba tak, ale mówiłem przecież, że jeszcze kariery nie skończyłem. Ostatnio jeden z kibiców powiedział, że najbardziej zapamiętał mnie z meczu z Węgrami z 2003 roku, kiedy wygraliśmy 2:1, a ja dwukrotnie trafiłem do siatki. Nie da się ukryć, że to był szczytowy okres mojej kariery. Byłem w gazie i wszystko mi się układało.
Podjął Pan w życiu wiele złych decyzji?
Zawsze można powiedzieć, że gdyby to, gdyby tamto… Wszystko zależy od tego, czy trafi się na odpowiednich ludzi. Niekoniecznie muszą to być rodzice, bo oni inaczej patrzą na swoje dzieci, kierują się emocjami. Podejmowałem raz lepsze, raz gorsze decyzje, ale wiele spraw związanych ze mną rozgrywało się też poza mną.
Kiedy przenosił się Pan do NEC Nijmegen, myślał, że holenderski średniak będzie tylko przystankiem do wielkiego europejskiego klubu?
Oczywiście, że tak. Nie jest jednak łatwo odnaleźć się w realiach zachodnich po przenosinach z Polski. Tam się trenuje inaczej, naprawdę trenuje, nie ma przeproś. U nas się gada o przygotowaniu fizycznym, a tam wszystko jest poukładane od podstaw. Dlaczego przebił się Robert Lewandowski? Bo jest mądrze prowadzony. Zamiast jednego dużego kroku w odpowiednim momencie zrobił trzy mniejsze. Mentalnie też został świetnie przygotowany. Początki na zachodzie bywają trudne i wielu zawodników nie wytrzymuje pierwszych tygodni, załamuje się. Nie oszukujmy się – podstawę sukcesów stanowi ciężka praca, nie gadanie o ciężkiej pracy, tylko – powtarzam – ciężka praca. W Polsce juniorzy za szybko czują się zmęczeni, bumelują i to potem się odbija. Jakąś tam poprawę jednak widać w naszym futbolu, choćby na podstawie gry i wyników reprezentacji Adama Nawałki.
Kiedy młody zawodnik z Polski dostaje propozycję z klubu zagranicznego, powinien z niej skorzystać?
Każdy przypadek trzeba rozpatrywać indywidualnie. Jeśli nie czujesz się gotowy, nie jedź. Nie wyobrażam sobie, że młody piłkarz opuszcza kraj nie znając podstaw języka obcego. Musi być też przygotowany na trudności od samego początku. Tam treningi nawet przed meczami są porządne. To nie półtorej godziny gry w dziadka i śmiechy, żarty. Jak płaczesz, nikt się tym nie przejmie, a konkurencja to wykorzysta. U nas za dużo robi się na zasadzie jakoś to będzie, a tak się nie da.
Reprezentacja Adama Nawałki wygląda jednak naprawdę bardzo silnie. Jak Pan to wytłumaczy?
Rzeczywiście, sporo mocnych jednostek znalazło się w zespole Adama Nawałki, nie da się tego podważyć. Co by nie powiedzieć, mamy piłkarzy klasy światowej i ciekawe perspektywy przed tym zespołem. Nie może to jednak przysłaniać innych kwestii. Nad młodzieżą musimy pracować od podstaw, nie wyłącznie o tym gadać. Największym problemem według mnie jest gra na wynik z zawodnikami sześcio, siedmioletnimi. Trenerzy się na nich drą, a potem jak taki chłopak ma czternaście lat, czuje się wypalony. Rodzice, dziadkowie, ich ingerencja w grupy dziecięce, młodzieżowe też nie wychodzi nikomu na dobre. W naszej szkółce staramy się z Arkiem Radomskim postępować inaczej. Trochę byliśmy na Zachodzie i czerpiemy stamtąd wzorce, a dla małych dzieci piłka ma być zabawą, dawać im szczęście. Czasami lepiej przegrać 0:10 ze starszym rywalem, ale znaleźć coś pozytywnego niż zamęczać chłopców, stresować ich, zabijać pasję.
Co Pan czuł oglądając mecz Polska – Niemcy wygrany przez biało-czerwonych 2:0?
Satysfakcję, bo piłkarze pokazali, że nie są skażeni porażkami. Kiedyś człowiek czekał na pojedynki Gołoty i kończyło się klęską polskiego boksera lub ewentualnie zadaniem przez niego ciosu poniżej pasa. W Warszawie fajnie było zobaczyć, jak mistrz świata przegrywa z Polską.
Gdy ogląda Pan w telewizji mundial czy Euro, nie czuje Pan żalu, że zabrakło Pana na takim turnieju?
Szwedzi, przegrywając z Łotwą, zamknęli mi drogę na Euro 2004, a mundial w Niemczech pechowo zamknąłem sobie w Kaiserslautern… Nie z mojej winy. We wtorek zagrałem sparing z klubową ekipą „Czerwonych Diabłów”, strzeliłem nawet gola, a miałem nie wystąpić dzień później w meczu z USA. Takie były ustalenia Pawła Janasa z moim klubowym trenerem. Okazało się jednak, że zagrałem 30 minut, bo Maćka Żurawskiego bolała noga i rzecz jasna – wypadłem kiepsko. Potem nikt nie pamiętał, że dzień po dniu zaliczyłem dwa spotkania, po prostu mnie krytykowano. Byłem wkurzony, bo tak mundial przeszedł mi koło nosa. Uwielbiam oglądać wielkie piłkarskie. Nie rozmyślam jednak wtedy, że mogłem wziąć w nich udział. Raczej delektuję się futbolem, otoczką wokół niego.
Chciałby Pan być trenerem zespołu seniorów?
Tak. Najpierw jednak chcę się sprawdzić z dzieciakami. Według mnie to naturalna kolej rzeczy. Nie sztuką jest dostać gotowy zespół z 25 piłkarzami z profesjonalnymi kontraktami za dużą kasę i zrobić wynik. Trudniej kogoś czegoś nauczyć, sprawić, aby czynić postępy. Uważam, że w przyszłości będę dobrym szkoleniowcem w seniorskim futbolu.
Rozmawiał Jaromir Kruk
ANDRZEJ NIEDZIELAN
Urodzony 27 lutego 1979 roku w Żarach. Kluby: Promień Żary, Zagłębie Lubin, Odra Opole, Chrobry Głogów, Górnik Zabrze, Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski, NEC Nijmegen, Wisła Kraków, Ruch Chorzów, Korona Kielce, Cracovia, Ruch Chorzów. W reprezentacji Polski rozegrał 19 spotkań i strzelił 5 goli. Największe sukcesy: z Wisłą mistrz Polski 2008, 2009. Obecnie pracuje w akademii piłkarskiej pod Krakowem.
TAGI: Andrzej Niedzielan, reprezentacja Polski,