Aktualności
[WYWIAD] Michał Pazdan: Syn zaczyna rozpoznawać mnie na plakatach
Jak oszukałeś swój organizm w 2015 roku?
Niestety, nie da się oszukać organizmu.
No ale Tobie poniekąd się udało. Ze światowych statystyk wynika, że byłeś jedyną osobą w Europie środkowo-wschodniej, która nie miała wakacji.
Ale ja miałem wakacje. Dokładnie cztery dni.
Ale chyba nie miałeś jeszcze wtedy mieszkania w Warszawie?
Zgadza się, więc te trzy, a w zasadzie to cztery dni, musiałem poświęcić na to, żeby je znaleźć, a później pojechałem z Legią na obóz. Nie czułem się optymalnie, nie czułem tego rytmu ligowego i paradoksalnie pomogła mi kontuzja łokcia. Prawdą jest, że podczas rehabilitacji pracuje się nierzadko dłużej i częściej niż podczas normalnego rytmu meczowego, ale dzięki tej kontuzji złapałem pewien oddech psychiczny, bo w zasadzie tego mi najbardziej brakowało. Nie jest problemem grać cały rok, tylko trzeba wiedzieć, że się będzie grać cały rok, żeby się do tego odpowiednio przygotować.
W tym pamiętnym 2015 roku dostałeś dodatkowy bodziec czy jednak pożeracza energii?
Narodziny syna to wyłącznie dodatkowa energia. Do tego, że dziecko budzi się w nocy i płacze naprawdę można się przyzwyczaić, ale ta świadomość, że ma się dla kogo grać, że ma się tę odskocznię w postaci rodziny, jest fantastyczna. Syn nawet powoli zaczyna rozpoznawać mnie na plakatach, choć to nie jest to zbyt trudne, bo taką fryzurę jak ja ma w Legii tylko Adam Hlousek, a w kadrze Hubert Małowiejski. Faktem jest, że dla piłkarzy, którzy są młodymi ojcami, zgrupowania w hotelu dzień przed meczem są czasem zbawienne, bo się ma chwilę tego spokoju i koncentracji potrzebnej do przygotowania się do meczu.
No właśnie, a jak to jest z tym przygotowaniem do takiego meczu, jak z Lechem?
Do każdego meczu trzeba przygotować się tak samo. Ja wiem, że to brzmi jak banał, ale tak trzeba do tego podejść. Wiadomo, że już później na boisku czujesz jaka jest atmosfera i jeśli jest szczególna, to adrenalina rośnie, ale przygotowanie musi być takie samo, bo to ci daje pewien komfort.
Mam czasem takie wrażenie, jak obserwuje was podczas zgrupowań, że wszyscy się podniecają tym wszystkim poza wami. Zastanawiam się skąd u was ten luz i spokój? To się ma czy tego się można nauczyć?
Jak chce się grać w piłkę, to trzeba się tego nauczyć. Wiadomo, że jak po raz setny się robi to samo, to podchodzi się do tego spokojniej. Każdy zawodnik ma inne sposoby na koncentrację przed meczem. Zbytnia pompka też w niczym nie pomaga. Ważne jest skupienie i spokój.
Ty masz jakiś swój rytuał przed meczem? Bo takie stałe „punkty programu” też porządkują w głowie pewne sprawy.
Śmieje się, że jak kiedyś miałem więcej włosów, to goliłem się co tydzień, a teraz mam ich mniej,więc w związku z tym, że z reguły gramy co trzy dni, golę się także co trzy dni. To nie jest może jakiś wielki rytuał, ale pewne moje przyzwyczajenie. Po ostatnim posiłku przychodzę do pokoju i następuje ostatnie golenie. Wolałbym tego nie robić, ale tak mnie natura doświadczyła, że tych włosów za dużo nie ma więc trzeba się zgolić. Ten porządek w głowie jest potrzebny zwłaszcza jeśli chodzi o grę obronną czy przesuwanie na boisku. Tu trzeba mieć wszystko poukładane i wiele rzeczy trzeba robić z automatu. Trzeba maksymalnie dużo rzeczy robić nie specjalnie myśląc o tym, żeby mieć czystą głowę w sytuacji, kiedy trzeba coś przeanalizować. Jak oglądam sobie nieraz mecze w telewizji, te na najwyższym poziomie, to myślę sobie „o teraz powinieneś zrobić to, i zagrać tu” i ci piłkarze to robią. To ich odróżnia od zawodników z niższej półki. Umiejętność podjęcia właściwej decyzji. Możesz być świetnie przygotowany motorycznie i technicznie, ale ile daje ci głowa? Niektórzy twierdzą, że to pięćdziesiąt procent.
A jak u Ciebie było z głową po takim meczu w Poznaniu, z Irlandią, gdzie musiałeś „boksować” się z Jonathanem Waltersem i zostałeś okrzyknięty mianem „Kung-fu Pazdan”? Myślałeś sobie: „Ja wam jeszcze pokażę, jeszcze będę grał w tej reprezentacji” czy raczej „Robię spokojnie swoje, jak będę pracowało, to ktoś to zauważy”?
Raczej byłem bliżej tego drugiego. Nauczyłem się, że im bardziej czegoś chcesz, tym trudniej to przychodzi. Nie można i nie warto się czasem zbytnio napinać. Ja się tego uczyłem z biegiem lat. Pewnie są tacy zawodnicy, którzy mają to od początku i pewnie lepiej na tym wychodzą, ale ja musiałem do tego dojrzeć. Najważniejsze jest złapanie odpowiedniego dystansu i równowagi.
Trafiałeś nierzadko na trenerów, którzy podczas zajęć zwracali uwagę na „jakość podania” i o tej jakości bardzo często mówili. Wystarczająco dużo, żeby wbić Ci to do głowy?
To nie tylko jakość podania, ale też jakość przyjęcia, czy jakość dośrodkowania. W piłce ważna jest jakość. Nie żeby strzelić czy dorzucić piłkę. Chodzi o to, żeby zrobić to jak należy. Wiadomo, że to jest uzależnione od pozycji, ale jakość podania jest ważna, bo poprzez podania buduje się akcję. Zawsze podobało mi się sformułowanie, które przekazywali mi trenerzy: „Zagraj taką piłkę, jaką Ty chciałbyś dostać”. I myślę, że to jest kluczowe. Poprzez dokładne, szybkie podanie można przenieść akcję do przodu i zdobyć przestrzeń. W piłce czasem decydują ułamki sekund i tym dokładnym podaniem możesz ten ułamek zyskać. Może w tej rundzie na boisku nie widać tego aż tak często, ale zawsze poświęcałem mnóstwo czasu na ćwiczenie krótkich podań po ziemi.
Już czas jakiś mieszkasz w Warszawie, bywałeś nawet kapitanem Legii w niektórych meczach. Sam pochodzisz z Małopolski. Nasuwa mi się pytanie, które musi paść. Wychodzisz na pole czy już na dwór?
Na zewnątrz. Jako środkowy obrońca wybieram najbezpieczniejszy wariant. Ostatnio "Sagan" opowiadał, że "Surmi", kiedy grał w Legii, a przecież też pochodzi z Krakowa, to on wychodził na pole, z tego względu, że w Krakowie mieszka się na dworze, a wychodzi na pole. Nie znałem tej zależności. U nas po prostu wychodziło się na pole. A teraz trzeba się dostosować do miejsca, w którym się jest i trzeba wychodzić albo na zewnątrz, albo na dwór.
Rozmawiał Łukasz Wiśniowski
TAGI: Michał Pazdan, wywiad, Legia Warszawa,