Aktualności

[WYWIAD] Zbigniew Boniek: Chcemy działać, ale potrzebujemy pomocy

Specjalne15.12.2017 
- Martwi mnie, że podchodzi się do tych wydarzeń jak do codzienności. Powtarzają się te same frazy i krytyka: nie powinno być odpowiedzialności zbiorowej, trzeba wyłapać indywidualności… Oczywiście, ale jeśli nie można sobie w żaden sposób poradzić, to może trzeba podejmować niepopularne decyzje? – mówi Zbigniew Boniek, prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej w reakcji na wydarzenia na trybunach w trakcie ostatnich derbów Krakowa pomiędzy Cracovią i Wisłą.

Oglądając ostatnie derby Krakowa można było odnieść wrażenie, że polska piłka ligowa w kwestii wydarzeń na trybunach znów cofnęła się kilkanaście lat?

- Jest pewna tendencja, która mnie zaczyna niepokoić. Nie wiem, z czego ona wynika, czy to z sytuacji ogólnej kraju, czy ma to podłoże polityczne… To mniej istotne, bo niepokojące są również reakcje: wszyscy podchodzą do tego faktu i opisują wydarzenie, jakby bardziej liczyła się medialna hucpa. Natomiast nikt nie chce się zastanowić dlaczego tak się dzieje, z czego to wynika i co można zrobić. Jako Polski Związek Piłki Nożnej jesteśmy pierwsi do współpracy z kibicami, a do tego cały czas namawiamy rząd do tego, by usiąść przy jednym stole i podjąć konkretne kroki. Rozmawiamy z klubami i nam na tym zależy. Uważam, że jesteśmy niebezpiecznie blisko momentu w którym na stadionie stanie się coś złego.

Jak miałaby wyglądać taka rozmowa o zmianach, co konkretnie PZPN i kluby chciałyby zmienić?

- Ustalmy jedną rzecz: walka z bandytami nie jest łatwa, ani nie jest to walka, którą podjąć mają PZPN i kluby. Te drugie mogą starać się, współpracować, jednak jeden negatywny przypadek zniszczy sto innych pozytywnych przykładów, całe lata ciężkiej pracy. Nie możemy sobie na to pozwolić. Ustawa o imprezach masowych na dziś kompletnie nie funkcjonuje, jest jednym wielkim śmiechem. Na przykład: czy jeśli bandyci będą rabowali kogoś, to policjanci będą stali i się temu przyglądali? No nie. Druga sprawa: firmy ochroniarskie. Kluby płacą im gigantyczne pieniądze, a są to służby kompletnie niepotrzebne. Na stadionach powinni być wolontariusze, stewardzi i policja. Te firmy są dobre na konferencjach, większych zabawach, a nie na meczach piłkarskich. Ich rola jest tak mocno ograniczona. Wystarczy pomyśleć, że za popchnięcie policjanta można trafić do więzienia, a ochroniarza – niemal nie grozi nic.

W derbach Krakowa głównym problemem była nie tyle przemoc, ile race rzucane w ludzi.

- Dziś, czy race się komuś podobają, czy nie, są zakazane przez prawo. Więc jeśli ktoś to zagrożenie widzi, to musi reagować. I nie kluby, ale osoby odpowiedzialne za prawo, ustawę je zakazującą. Uważam też, że lepiej za ochronę płacić policji, niż firmom zewnętrznym. Chcemy porządku, ale ustalmy jedną rzecz: jeśli ktoś ma wsiąść do samolotu i okazuje się, że jest kilka procent szans, że maszyna nie jest sprawna, to lot się odwołuje. Można to przełożyć na mecze piłkarskie: mógłbym dziś zrobić wykaz spotkań na których nie powinno być kibiców gości, bo istnieje spore ryzyko problemów na trybunach. Nie chcę nikogo z góry obwiniać ani klasyfikować, ale tak jest, że dwie opozycyjne grupy kibiców od razu są dla siebie samoistną prowokacją. Chcemy kibiców na stadionach, ale niestety często jest tak, że wśród nich są bandyci. Powtórzę: nie mówimy o normalnych osobach, które chcą normalnie kupić sobie bilet, obejrzeć mecz i pomóc drużynie, ale grupach bandytów, których to nie interesuje. Niestety na takich meczach jak derby Krakowa to zagrożenie jest bardzo realne, więc tylko brak świadomości powoduje, że się do tego dopuszcza. Nie mówimy o większości, ale kibice muszą zrozumieć, że zdecydowana mniejszość wpływa na to, jak również oni są postrzegani. Jeżeli jedna z grup nie potrafi się zachować, to dlaczego mamy ich dopuszczać na stadion? Nikt z tym nie walczy, nikt o tym nie mówi.

Proponuje pan czasowe ograniczenie udziału grup kibiców gości na meczach podwyższonego ryzyka?

- Nie chcę wskazywać palcami, ale często dzieje się tak, że kibice pomimo zakazów jeżdżą na mecze wyjazdowe. I nagle okazuje się, że jedna osoba z innego miasta dostaje kilkaset biletów i rozdaje je komu chce, bez wiedzy czy świadomości gospodarzy. Jeżeli tak ma to funkcjonować, to dlaczego na koniec to PZPN jest do wszystkiego podczepiany? Potrzebujemy pomocy i jedyną drogą jest otrzymanie jej od rządu. Teraz kluby płacą ogromne pieniądze firmom ochroniarskim, które są nieprzygotowane, nie mają żadnej legitymacji, by walczyć z bandytami – bo od tego nie są. Musimy jak najszybciej się spotkać i działać, bo widzę tendencję, która może zakończyć się tragicznie. Nie można przecież powiedzieć, by na derbach Krakowa było bezpiecznie.

Jednak słyszy się, że takie wydarzenia to wyjątki od reguły, którą jest na polskich stadionach normalność.

- Martwi mnie, że podchodzi się do tych wydarzeń jak do codzienności. Powtarzają się te same frazy i krytyka: nie powinno być odpowiedzialności zbiorowej, trzeba wyłapać indywidualności… Oczywiście, ale jeśli nie można sobie w żaden sposób poradzić, to może trzeba podejmować niepopularne decyzje? Jeżeli jest mecz, gdzie zagrożenie problemami na trybunach wynosi przykładowo pięć procent, to trzeba zrobić wszystko, by je doprowadzić do zera. Najprostszym wyjściem na tę chwilę jest ograniczenie wyjazdów. Zwłaszcza, że w klubach w zdecydowanej większości przypadków doskonale wiedzą o kogo chodzi. Czasem wydaje mi się, że oni mają nad sobą rozłożony parasol ochronny.

Czy brak wsparcia ze strony państwa nie wpływa właśnie na to, że kluby są bezbronne i właśnie w celu ograniczania zagrożenia muszą się z tymi grupami dogadywać, a nie stanowczo wobec nich działać?

- Nie chcę na nikogo zwalać winy. Na przykład nasza współpraca z ministerstwem sportu jest znacznie lepsza, poziom komunikacji i działania się zdecydowanie podniósł. Organizacja również jest na wyższym poziomie. Jednak bandyci wracają na stadiony i czują się tam nietykalni. By ich wyeliminować potrzebna jest pomoc państwa. Zapraszam i wzywam wszystkich do współpracy, ale nie czczego gadania, tylko działania. Na początku wystarczą podstawowe rzeczy: przy zagrożeniu rozróbami nie wpuszczamy kibiców gości. Zaraz ktoś powie, że piłka nożna jest dla kibiców. Jest, zgoda, ale czy chcą, by ich życie było zagrożone? Nikt nie wymaga od kibiców najwyższego poziomu grzeczności, ale nie ma i nie powinno być przyzwolenia na zachowania bandyckie. Nie chcę, by po derbach Krakowa i kilku dniach wzmożonego zainteresowania znów wszystko ucichło.

Pana zdaniem kibice czy piłkarskie środowisko mają świadomość, jakie są realne konsekwencje problemów na trybunach?

- Wystarczy zastanowić się, co w ogóle oznacza termin „mecz podwyższonego ryzyka”? To dla klubów trzy razy większe pieniądze do wydania, a można te pieniądze inaczej spożytkować. A do tego rozróby biją w budżety klubów i ja się dziwię, że oni się na to godzą. Owszem, są w tej walce osamotnieni, wiem też, że czują się zakładnikami pewnych mechanizmów.

Przedstawia pan rozwiązanie, które byłoby szybkie do wprowadzenia?

- Uważam, że tylko przy szybkim i zdecydowanym działaniu – nawet niepopularnym – można osiągnąć pewną poprawę. PZPN niedługo będzie obchodził stulecie, kluby mają swoje bogate historie, gabloty pełne pucharów, osiągnięcia w europejskich pucharach i jakoś przez większość tego czasu obywało się bez pewnych części widowiska, które dziś dla kibiców są nieodzowne. A w Polsce ktoś doszedł do wniosku, że mecz jest dodatkiem do widowiska na trybunach. Przecież to pokręcone: na stadion przychodzi się wesprzeć zespół, reagować na wydarzenia na boisku, a nie w drugą stronę. Oczywiście, są piękne oprawy, kibice pięknie śpiewają, ale przecież na derbach Krakowa przez większość spotkania jedni na drugich przeklinali, aż uszy więdły. Brutalne chamstwo za przyzwoleniem. Przecież mecz ma być świętem, a jak ktoś organizuje święto u siebie, to czy na pewno chce zapraszać na nie osoby, które mu je w taki sposób zepsują?

Do niedawna dosyć regularnie stadiony były zamykane przez wojewodów…

- Słusznie czy nie, ale takie były wtedy podjęte działania. Natomiast dziś nie robi się nic, kluby są zostawione same sobie i bez zmiany przepisów prawa, bez ingerencji policji nie wygonimy ze stadionów bandytów.

Prezes Cracovii Janusz Filipiak w komentarzu po wydarzeniach w meczu derbowym stwierdził, że pieniądze z kar idą do PZPN-u, a więc Związkowi może zależeć na utrzymaniu statusu quo.

- Widziałem i już w luźniejszy sposób skomentowałem jego słowa na Twitterze, ale on nie wie, jak funkcjonują te kary i do kogo idą pieniądze z tego tytułu. Odpowiadam: do spółki, której on także jest udziałowcem, czyli Ekstraklasy S.A. Jednak nie chcę się go czepiać, trochę rozumiem jego rozczarowanie. Jemu powinno się na Cracovii pomnik postawić, bo odbudował ten klub, który funkcjonuje, w innych dyscyplinach zdobywa mistrzostwo. A przecież on także chciałby pozbyć się bandytów ze stadionu na którym gra stworzona przez niego drużyna. 

Poprawa sytuacji w tych kwestiach będzie pana celem na kolejny rok?

- To ma być celem cały czas! Jako PZPN jesteśmy gotowi do działania, mamy pomysł, wiemy co i jak trzeba zmienić, tylko potrzebujemy pomocy państwa. Nie chcemy wrzucać wszystkich do jednego wora, stosować odpowiedzialności zbiorowej, ale czasem pewne kroki są nieuniknione, by zapewnić normalnym kibicom bezpieczeństwo. Nie rozpatrujmy więc tych wydarzeń jako okazji do stworzenia chwytliwej informacji, ale warto wreszcie dostrzec problem. Mówię o tym wyraźnie, ponieważ nie chcę, by później ktokolwiek pociągnął mnie czy PZPN do odpowiedzialności, bo na stadionie Ekstraklasy czy pierwszej ligi doszło do tragedii. Widzimy i czujemy, że atmosfera się pogarsza i jest ona niebezpieczna. Bandyci na stadionach czują się bezkarni: chowają się pod flagą, zakładają maski i robią co chcą, bo ktoś im daje na to ciche przyzwolenie.

Rozmawiał Michał Zachodny

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności