Aktualności

[WYWIAD] Wojciech Pawłowski: Wierzę, że nadchodzą słoneczne dni

Specjalne20.09.2019 
– W Polsce jest bardzo trudno oderwać przypiętą łatkę i zdaję sobie sprawę, że wywiad po transferze do Udinese i to, co mówiłem później, może mi towarzyszyć do końca kariery – przyznaje Wojciech Pawłowski. – Do tej pory moja kariera nie układała się po mojej myśli. Dlatego mam nadzieję, że Widzew to dla mnie nowe otwarcie. Mam 26 lat i lat i jak zdrowie pozwoli, przede mną jeszcze nawet 14 lat grania. Wierzę, że nadchodzą dla mnie tylko słoneczne dni – dodaje bramkarz Widzewa.

W 2010 roku zadebiutowałeś w seniorach w rezerwach Lechii Gdańsk. Od tego czasu rozegrałeś nieco ponad 80 spotkań. To chyba wynik poniżej twoich oczekiwań?
Rzeczywiście. Gdy spojrzeć na moje statystyki rozegranych spotkań, to nie mam rewelacyjnych osiągnięć. Zaczynałem grę w seniorach w wieku 18 lat i przez te osiem kolejnych lat nie zaliczyłem zbyt wielu występów. Prawdę mówiąc, spodziewałem się dużo większej liczby meczów. Jednak nie zawsze w życiu toczy się tak, jak sobie zakładamy. Wiele czynników składa się na to, że zawodnik dostaje szansę lub jej nie dostaje. I nie zawsze decydują o tym wyłącznie kwestie sportowe. Są też czynniki zewnętrzne, które wpływają na zawodnika. W Polsce kibice bardzo łatwo wyrabiają sobie opinię o piłkarzu, a później bardzo trudno ją zmienić. Bardzo długo pracowałem nad tym, by naprawić swój wizerunek. Nawet sobie nie wyobrażasz.

To przez ten telewizyjny wywiad po transferze do Udinese? Kilka użytych wtedy przez ciebie sformułowań stało się tematem do drwin.
Nie tylko, choć od tego się zaczęło. Słowa i decyzje niosą za sobą konsekwencje, o czym dobitnie się przekonałem. W wieku 20 lat nie byłem do końca tego świadomy. Wtedy miałem zbyt duże poczucie pewności siebie i nie dopuszczałem myśli, że coś może pójść nie tak. Po tym wywiadzie zderzyłem się z falą hejtu. Bardzo mnie to zaskoczyło. Przyznaję, że wypowiedziałem też słowa, których nie powinienem. Z szacunku dla klubu, kolegów i kibiców. Czasu już nie cofnę, ale starałem się z dnia na dzień to wszystko naprawiać. W Polsce jest bardzo trudno oderwać przypiętą łatkę i zdaję sobie sprawę, że ten wywiad i to, co mówiłem później, może mi towarzyszyć do końca kariery. Na początku było mi trudno, byłem sfrustrowany i miałem olbrzymi żal do ludzi, że urządzili nagonkę na mnie, ale już sobie z tym poradziłem. Nie mam teraz z tym problemu, a nawet potrafię sobie z tego żartować.

Ten wywiad to jedno, ale przecież nie z tego powodu nie grałeś w podstawowym składzie?
Chyba nie potrafiłem właściwie pokierować karierą. Teraz bogatszy o wiele doświadczeń poprowadziłbym ją inaczej. W wieku 19 lat wybrałem Udinese, czyli wtedy bardzo silny zespół, trzeci w Serie A i walczący w Lidze Mistrzów. To było bardzo trudne zadanie, by przebić się do podstawowego składu. Powinienem zrobić tak jak Patryk Dziczek, który został piłkarzem Lazio Rzym, ale od razu poszedł na wypożyczenie do Serie B. Trzeba było podpisać pięcioletni kontrakt z Udinese i poszukać klubu, w którym miałbym większe szanse na granie. W Udinese poziom bramkarzy był taki, że nie miałem szans, by stanąć między słupkami. Sezon później w ostatnim dniu okienka zapadła decyzja o wypożyczeniu do Serie B, do Latiny, której trener tak naprawdę zupełnie mnie nie znał. Byłem coraz bardziej sfrustrowany tym, że nie gram, a to nie pomaga. Teraz mam 26 lat i jak zdrowie pozwoli, przede mną jeszcze może nawet 14 lat grania. Może uda się nadrobić stracony czas. Po tych błędach młodości, jestem dużo bogatszy w doświadczenia i mam nadzieję, że nie będę ich już więcej popełniał. Nie, wróć. Jestem pewien, że nie będę.

Postanowiłeś wrócić do Polski, ale w ciągu pięciu lat rozegrałeś w ekstraklasie cztery spotkania i 18 w I lidze.
Pozycja bramkarza jest niewdzięczna, bo w drużynie jest nas trzech, a grać może tylko jeden. Trenerom zmiany w podstawowym składzie zawodników z pola przychodzą dużo łatwiej. Kiedy przychodziłem do Śląska Wrocław wiedziałem, że bramkarzem numer jeden jest Marian Kelemen, a ja czekam na szansę. Był taki moment, chyba po czwartej kolejce, kiedy nam nie szło, że trener stwierdził: „Jeśli w kolejnym meczu nam nie pójdzie, wchodzisz do bramki”. No i w kolejnych siedmiu spotkaniach Marian nie puścił gola. To jest właśnie taka pozycja. Dostałem szansę w ostatnim meczu sezonu, wygraliśmy 5:1 na wyjeździe z Koroną, a Kelemen odszedł ze Śląska i wydawało się, że nadchodzi mój czas. Zagrałem na inaugurację sezonu, pokonaliśmy Ruch Chorzów, ale w kolejnym spotkaniu z Pogonią Szczecin dostałem czerwoną kartkę. I wiadomo było, że w następnym meczu musiałem pauzować, wszedł do bramki Mariusz Pawełek, wygraliśmy i trener nie miał powodu, by go zmienić. Czasem właśnie takie detale decydują, czy bramkarz gra.

Jak trafiłeś do Widzewa? Wielokrotnie słyszałem, że choć klub ma duży budżet jak na II ligę, to piłkarze z ekstraklasy czy I ligi nie chcą schodzić na trzeci poziom rozgrywkowy.
W takim razie problem leży po stronie piłkarza. Dla mnie najważniejsze było znaleźć miejsce, w którym będę miał wszystko potrzebne do rozwoju. I to mam w Widzewie. Pewnie tak jest, że na dziesięciu piłkarzy sześciu czy siedmiu powie, że nie pójdzie na trzeci poziom rozgrywkowy. Trzech jednak się zgodzi. W Widzewie jest piękny stadion, super kibice i organizacja na miarę ekstraklasy. Tu jest wszystko gotowe, by wrócić na ten najwyższy poziom. Nie widziałem powodu, by nie dołożyć do tego cegiełki. Też nie było tak, że mogłem wybierać z dziesięciu klubów. Były inne oferty, ale decyzja, by grać właśnie w Widzewie, nie była trudna do podjęcia.

Do łódzkiego klubu też przychodziłeś ze świadomością, że będziesz drugim bramkarzem?
Wiedziałem, że na początku będzie bronił Patryk Wolański, a ja muszę być cierpliwy i ciężko pracować na szansę. W końcu trener podjął taka decyzję, i choć było to dla niego pewne ryzyko, jak na razie opłaciło się to zarówno jemu, drużynie, jak i mnie. W każdym zespole powinniśmy się wspierać, bo mamy wspólny cel. Doskonale wiem, że można być sfrustrowanym pełniąc rolę rezerwowego, bo pół kariery przesiedziałem na ławce. Nie jest to nic fajnego, ale to piłkarz musi sobie z tym radzić. Trenerowi łatwiej jest wymienić w składzie obrońcę czy pomocnika, a bramkarza tak szybko się nie zmienia. To w drużynie jest duże wydarzenie, często komentowane przez kibiców, gdy między słupki wchodzi do tej pory rezerwowy. Na ten moment to ja jestem numerem jeden, ale nie zmienia to nic w moim podejściu do treningów czy w relacjach z resztą drużyny.

Atmosferę na stadionie przy al. Piłsudskiego w Łodzi chwalą nie tylko piłkarze Widzewa. Zagrałeś dwa razy przy pełnych trybunach.
Na Widzewie przez cały mecz jest głośno, jest doping, śpiewy i świetna zabawa. A stadion jest właściwie zawsze pełny. Na ostatnim meczu było ponad 17 tysięcy ludzi. Na trzecim poziomie rozgrywkowym to rzadko spotykane, nawet w Europie. Może jedynie niektóre zespoły z dużymi tradycjami w Niemczech czy Anglii mają podobną frekwencję. Powiem tak: będąc na Widzewie bardzo łatwo zapomnieć, że to nie ekstraklasa.

I wreszcie grasz. Liczysz, że Widzew będzie dla ciebie nowym początkiem?
Do tej pory właściwie cały czas kariera nie układała się po mojej myśli. Dlatego mam nadzieję, że Widzew to dla mnie nowe otwarcie. Kiedy tu przyszedłem, poczułem nową energię, moje nastawienie stało się bardzo pozytywne. Wierzę, że nadchodzą dla mnie tylko słoneczne dni. Choć do tej pory nie spotkałem się z opinią, że nie umiem bronić, to przede wszystkim sobie chcę udowodnić, że potrafię, że trudne momenty, kiedy powątpiewałem w siebie, są już za mną. I chyba to się udaje, bo nie grałem przez półtora roku, a wchodzę do bramki i zachowuje się, jakbym stał w niej co tydzień. Wiele osób ocenia mnie przez ten wywiad po transferze do Udinese, ale zupełnie mnie nie zna i nigdy nie zamieniło ze mną choćby słowa. Nie szwendam się po internecie i nie szukam ich komentarzy, bo to nie jest mi potrzebne do rozwoju kariery. Dla mnie ważniejsze było i jest, co mówią znajomi, przyjaciele, bliscy i rodzina. Skupiam się na treningu, regeneracji i rodzinie.

Od kibiców dostajecie właściwie wszystko – wsparcie pełnych trybun, wykupione ponad 16 tysięcy karnetów i – pomimo katastrofy w poprzednim sezonie i braku awansu do I ligi – ogromną wiarę. Sam wspomniałeś, że w klubie macie wszystko, co potrzeba do rozwoju i trenowania, a także wysokie jak na drugą ligę kontrakty. Dlaczego tak trudno idzie Widzewowi wygrywanie?
Piłka jest nieprzewidywalna i za to ją kochamy. Każdy kibic Widzewa, który kupuje karnet, który przychodzi na mecze i dopinguje, który nosi ten klub w sercu, chciałby powrotu do ekstraklasy i gry o najwyższe cele. Ale druga liga jest naprawdę ciężka. Mało która drużyna w meczach z nami się otwiera i gra w piłkę. Na dodatek rywale napinają się w spotkaniach z Widzewem podwójnie, nie ryzykują, tylko bronią się i czekają czasem na tę jedną jedyną szansę. Nie chciałbym, by to zabrzmiało jak wymówka, ale staram się to jakoś wyjaśnić. Mamy w drużynie piłkarzy, którym nie brakuje doświadczenia. W sumie w ekstraklasie rozegrali kilkaset spotkań i sporo osiągnęli. Niejeden klub w pierwszej lidze chciałby mieć takich zawodników. Zdaję sobie sprawę, że osobie, która nigdy nie była w szatni piłkarskiej, trudno jest zrozumieć, iż każda drużyna budowana niemal od nowa potrzebuje czasu. Tak samo jest z Widzewem. Bardzo wierzę w ten zespół i liczę, że ten potencjał odpali. To nie jest tak, że nam się nie chce trenować czy wygrywać. Zawsze po to wychodzimy na boisko.

Kibice chcieliby, byście już teraz byli liderem z bezpieczną przewagą. Tymczasem…
… po dziewięciu kolejkach mamy 15 punktów, powinno być ich więcej, ale tego już nie zmienimy. Musimy patrzeć na to, co jest przed nami. Zostało 25 spotkań do końca sezonu i w nich ten awans musimy wywalczyć. Chciałbym, by kibice wiedzieli, że zdecyduje o tym przede wszystkim druga runda. Jesień jest ważna, ale wiosna ważniejsza. Zresztą przekonali się o tym w poprzednim sezonie. Oczywiście, że chcielibyśmy być na pierwszym miejscu, a reszta daleko, daleko za nami. Na razie jednak potrzebujemy czasu i chcemy być w czołówce, by wiosną wywalczyć pierwszą ligę.

Rozmawiał Andrzej Klemba

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności