Aktualności

[WYWIAD] Tomasz Zahorski: Jestem dumny z osiągnięć, ale czuję niedosyt

Specjalne11.07.2020 

Tomasz Zahorski w reprezentacji Polski rozegrał trzynaście spotkań i znalazł się w kadrze na historyczny, bo pierwszy turniej finałowy mistrzostw Europy z udziałem biało-czerwonych. W ekstraklasie zdobył 25 bramek, przywdziewając barwy czterech klubów. – Jako piłkarz byłem niesamowicie ambitny, stawiałem sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Z pewnych osiągnięć jestem dumny, zapracowałem sobie na to – mówi w długiej rozmowie z Łączy Nas Piłka, wspominając czasy kariery.

Piłkarsko ukształtował się pan na Warmii, skąd wywodzi się wielu zawodników, którzy trafili później do ekstraklasy czy reprezentacji Polski. Jakie są perspektywy na kolejnych?

Na pewno mamy sprzyjający klimat i czyste powietrze. A mówiąc poważnie, nigdy nie rozpieszczała nas infrastruktura, zresztą do tej pory nie mamy luksusów. Możemy jednak patrzeć z optymizmem w przyszłość. W ostatnich latach pojawiło się kilkunastu piłkarzy, którzy są swego rodzaju ambasadorami. Szkolenie się rozwija i liczę, że doczekamy się wielu talentów. Ostatnim takim zawodnikiem był Adrian Mierzejewski, który cały czas podkreśla przywiązanie do regionu. To bardzo charyzmatyczna postać, zrobił bardzo ciekawą karierę. Był ważną częścią reprezentacji Polski, zwiedził wiele interesujących krajów, do niedawna pozostawał najdrożej sprzedanym z polskiej ligi piłkarzem.  Być może jego przykład pociągnie młodych zawodników do podążania tą drogą. Mam cichą nadzieję, że nie będziemy zbyt długo czekali na kolejnego „Mierzeja”.

Jak wspomina pan pierwsze miesiące w seniorskim futbolu, spędzone w OKS 1945 Olsztyn? Choć był to poziom III ligi, kilka ciekawych nazwisk się przez ten zespół przewinęło.

To prawda, choćby Grzesiek Lech, który do tej pory występuje w Stomilu. Był reprezentant Białorusi Andriej Siniczyn, był przez pewien czas bardzo doświadczony Paweł Holc. Problemów z wejściem do szatni nie miałem jednak żadnych. Po pierwsze, nie byłem już juniorem, a po drugie, zawsze bardzo szybko się aklimatyzowałem w nowym środowisku. Jestem otwartą osobą, lubię nawiązywać kontakty z nowymi ludźmi. Kilku chłopaków zresztą znałem już wcześniej, bo uczyliśmy się w jednej szkole. Świetne czasy. Graliśmy na trzecim poziomie rozgrywkowym, ale to była bardzo silna liga. Radziliśmy sobie w niej jednak całkiem nieźle. Dla mnie był to premierowy sezon na takim poziomie, bo wcześniej zaliczyłem tylko półroczny epizod w IV lidze. Odnalazłem się przyzwoicie, bo szybko zagościłem w czołówce klasyfikacji najlepszych strzelców. Doszliśmy też dość daleko w rozgrywkach Pucharu Polski. W 1/16 finału trafiliśmy na Groclin Dyskobolię Grodzisk Wielkopolski, co dla mnie okazało się okazją do promocji.



Zwrócił pan wówczas na siebie uwagę działaczy tego klubu?

Tak. W pierwszym meczu, w Olsztynie, ponieśliśmy totalną klęskę. Przegraliśmy aż 1:6, ale zdobyłem tę jedyną bramkę dla OKS. Mimo naszej porażki, dałem się nieco we znaki obrońcom rywala. Gdy jechaliśmy na mecz rewanżowy, wiedziałem już, że będę bacznie obserwowany. Dostałem sygnały od działaczy mojego klubu, że trener Groclinu zwrócił na mnie uwagę.

Taka świadomość pomaga czy przeszkadza pokazać się z dobrej strony?

Mogłem oczywiście czuć presję, ale byłem już na tyle świadomym zawodnikiem, że zdawałem sobie sprawę z własnych umiejętności. Wiedziałem, że to moment, w którym moja kariera może nabrać pewnego rozpędu. Miałem 21 lat i czułem, że to ostatni dzwonek, by znaleźć się w kadrze zespołu z ekstraklasy, a nie zakopać się w III lidze. W rewanżu też przegraliśmy wysoko, bo 0:5, ale dostałem zaproszenie na testy do Grodziska Wielkopolskiego.

Od razu przekonał pan do siebie sztab szkoleniowy Groclinu?

Zagrałem w sparingu z zespołem trzecioligowym i zdobyłem w nim dwie bramki. Trenerem był Dusan Radolsky. Po testach wróciłem do Olsztyna, a szkoleniowiec został zwolniony po ligowym spotkaniu kilka dni później. Jego następcą został Werner Liczka, który także postanowił się przyjrzeć mojej osobie. Dostałem ponowne zaproszenie. Trwały one ponad dwa tygodnie, a ich zwieńczeniem była ponad dwugodzinna rozmowa z Liczką. Trener rozmawiał ze mną praktycznie na każdy temat. Chciał wiedzieć o mnie wszystko, włącznie z sytuacją rodzinną i aspektami mentalnymi. To nie była powszechna praktyka w tamtych czasach, byłem pod dużym wrażeniem profesjonalizmu trenera. Chciał wiedzieć, czy poza boiskiem też będę w stanie wnieść coś do drużyny. To była też jego odpowiedzialność, bo on decydował w dużej mierze o transferach. Poczułem, że w Grodzisku Wielkopolskim na mnie liczą. Kluby doszły ostatecznie do porozumienia i mogłem podpisać kilkuletnią umowę z Groclinem.

To był dla pana duży przeskok?

Bardzo duży. Może nie finansowy, bo nie stawiałem żadnych wygórowanych warunków, ale na pewno piłkarski i organizacyjny. Zawsze chciałem się przede wszystkim rozwijać, a ten zespół był jednym z czołowych w kraju. W szatni spotkałem bardzo uznanych, doświadczonych zawodników. Darek Gęsior, Bartek Ślusarski, Michał Goliński, Igor Kozioł, Piotrek Piechniak, nieżyjący już niestety Piotrek Rocki… Miałem się od kogo uczyć. Organizacyjnie klub także był świetnie poukładany. Sama baza treningowa i zaplecze zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Trafiłem tak z Olsztyna, w którym nigdy się nie przelewało, więc to uczucie przeskoku jeszcze się spotęgowało. Mogłem skupić się w stu procentach na grze w piłkę.


Żałuje pan, że nie został w klubie do końca sezonu, w którym Groclin sięgnął po Puchar Polski i Puchar Ekstraklasy?

Trochę tak, tym bardziej, że do pewnego momentu regularnie występowałem w tych rozgrywkach. Miałem spory udział bramkowy, wyglądałem całkiem przyzwoicie. Zostałem zresztą zaproszony na ceremonię wręczenia medali. Podczas decydujących spotkań byłem już jednak zawodnikiem Górnika Łęczna, do którego zostałem wypożyczony. Mimo to bardzo cieszyłem się z tych sukcesów Groclinu, bo dołożyłem do nich swoją cegiełkę.

Ze spokojnego, rodzinnego Grodziska Wielkopolskiego, trafił pan do także spokojnej Łęcznej. Taki klimat panu odpowiadał?

W Łęcznej na mecze przychodziło kilka tysięcy kibiców. Będąc młodym chłopakiem, mogłem grać i rozwijać się bez wielkiej presji. Zawsze czułem głód piłki, pożerała mnie ambicja. W Górniku bardzo mocno postawił na mnie trener Krzysztof Chrobak. Bardzo szybko zaaklimatyzowałem się w tym otoczeniu. To też był ciekawy zespół. Pierwsze kroki w ekstraklasie stawiał wówczas Przemek Tytoń. Już wtedy widać było, że ma talent, ale chyba nikt nie spodziewał się, że jego kariera potoczy się tak dynamicznie. Piłka nożna jest jednak na tyle specyficzna, że w kilka miesięcy może zmienić się niemal wszystko.

W 2007 roku przeniósł się pan do Górnika Zabrze. W grę wchodziła całkiem spora kwota transferu…

W Górniku Łęczna wykonaliśmy jako drużyna bardzo dobrą robotę. Wszyscy spisywali nas na straty, a mimo to utrzymaliśmy się w lidze. Zdobyłem w rundzie cztery ligowe bramki, kilka dołożyłem w Pucharze Ekstraklasy. Klub z Łęcznej chciał mnie zatrzymać po wypożyczeniu, ale ze względu na wcześniejsze czyny korupcyjne został karnie zdegradowany. Mnie pozostały dwie opcje: powrót do Groclinu albo szukanie nowego klubu. Zgłosił się wówczas wtedy po mnie Górnik Zabrze, a także Widzew Łódź. Zabrzanie byli jednak na tyle zdeterminowani, że zdecydowali się wykupić mnie za całkiem niezłe pieniądze. Ja również otrzymałem bardzo dobre warunki, kontaktowali się ze mną trener, dyrektor sportowy i prezes. Poczułem, że to właśnie temu klubowi bardziej na mnie zależy. Wybrałem więc ten kierunek i z perspektywy czasu muszę przyznać, że był to słuszny wybór, bo to właśnie z Górnika trafiłem do reprezentacji Polski.


To też interesująca historia. W kadrze zadebiutował pan, zanim zdobył w barwach Górnika bramkę w ekstraklasie.

Dostałem powołanie od Leo Beenhakkera razem z Konradem Gołosiem. Było to dla mnie naprawdę spore zaskoczenie. Miałem wtedy niesamowite wsparcie ze strony trenerów Górnika, Ryszarda Wieczorka i Marka Kostrzewy. Obaj bardzo mocno we mnie wierzyli. Mimo że przez dziesięć kolejek jako napastnik nie strzeliłem gola, w każdym spotkaniu grałem przez pełne 90 minut. Trenerzy podkreślali, że choć nie wpada, to wykonuję na murawie ogromną pracę. Wtedy objawieniem był Dawid Jarka, który strzelał jak na zawołanie. Stworzyliśmy fajny duet. Po pierwszym zgrupowaniu reprezentacji, gdy wróciłem do klubu, to ja zacząłem trafiać do siatki, więc wymieniliśmy się rolami. To powołanie na pewno dało mi wielką wiarę we własne możliwości. Odblokowało się coś w mojej głowie, zaczęliśmy też lepiej prezentować się jako drużyna. A to z kolei przekłada się na odbiór zawodników ofensywnych. Łatwiej dochodzić do sytuacji i zdobywać bramki, gdy zespół dobrze funkcjonuje, to oczywiste.

Jakie wrażenie zrobił na panu Leo Beenhakker?

Olbrzymie, ale tak było chyba w przypadku każdego zawodnika, który miał gdzieś okazję z nim współpracować. To wyjątkowa postać, a takich nie spotyka się wielu. W porównaniu do polskich trenerów, miał zupełnie inny pomysł i nastawienie mentalne. Był bardzo partnerski w relacjach z zawodnikami. Widać w nim było wielką dojrzałość, przemawiało przez niego doświadczenie. Umiał przekazać zespołowi swoje uwagi w zrozumiały dla piłkarzy sposób. Z każdego wydobywał to, co najlepsze. Zawodnicy to wiedzieli, dlatego miał olbrzymi posłuch i niepodważalny autorytet. Czuć było, że podopieczni są dla niego najważniejsi, a on wiedział, że tak samo działa to w drugą stronę.


Kiedy pan poczuł, że może znaleźć się w kadrze na mistrzostwa Europy?

Nie pamiętam dokładnego momentu. Czułem jednak duże wsparcie i zaufanie ze strony zarówno samego selekcjonera, jak i całego sztabu szkoleniowego. Jako chłopakowi z Olsztyna, bardzo pomagał mi trener Bogusław Kaczmarek. Dużo mi podpowiadał, wskazywał błędy. Podobnie zresztą trener Andrzej Dawidziuk, z którym do dziś mam bardzo dobry kontakt. Cała tamta kadra była grupą właściwie dobranych ludzi, która wspólnie pracowała na sukces. W pewnym momencie poczułem, że w polskiej lidze jestem jednym z wyróżniających się napastników. Wtedy w mojej głowie pojawiła się nadzieja na wyjazd na Euro 2008. Nie miałem nic do stracenia, mogłem tylko zyskać. A i tak czułem się już wygranym, będąc częścią reprezentacji narodowej. Później ewoluowało to już naturalnie. Z każdym kolejnym powołaniem rosły marzenia.

Wiedział pan nieco wcześniej, że znalazł się w ostatecznej kadrze na turniej, czy dowiedział się tego w tym samym czasie, co kibice?

Nie wiedziałem nic wcześniej. Dowiedziałem się o tym będąc w banku, gdy podpisywałem umowę kredytową na mieszkanie. Mimo cichych nadziei, i tak był to dla mnie ogromny szok. Jedno to marzyć, a drugie to marzenia spełniać. Swoją drogą, po prostu się nie „podpalałem”. Wiedziałem, że jeśli zostanę pominięty, nie będzie to dla mnie koniec świata. Stało się inaczej i mogłem spełniać swoje młodzieńcze pragnienia.

Niestety, nie udało się wyjść z grupy. Jaka atmosfera panowała w szatni po meczu z Austrią, gdy zwycięstwo wymknęło się z rąk w ostatniej chwili?

Byliśmy cholernie blisko trzech punktów, które dałyby nam przedłużenie szans na udział w dalszej fazie turnieju. Każdy z nas zupełnie inaczej wyobrażał sobie ostateczny scenariusz, który napisało życie. Mieliśmy olbrzymie nadzieje, które zostały zdmuchnięte w jednej chwili, gdy Ivica Vastić wykorzystał rzut karny. Cisza i rozczarowanie, to kojarzy mi się z szatnią po tym spotkaniu.

Mimo to był pan w grupie, która pisała historię polskiego futbolu, pierwszy raz biorąc udział w turnieju finałowym mistrzostw Europy. Na pewno to dla pana satysfakcja.

Każdy występ w kadrze narodowej to wielkie przeżycie, ale mistrzostwa Europy były czymś absolutnie wyjątkowym. W dwóch meczach fazy grupowej nie wystąpiłem. Już sam sygnał do rozgrzewki w Klagenfurcie, gdzie mierzyliśmy się z Chorwacją, spowodował dużo mocniejsze bicie serca. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie, tym bardziej, że z trybun oglądała mnie rodzina i przyjaciele. Pozostały bardzo fajne wspomnienia, choć nie wyszło nam tak, jak tego pragnęliśmy.


Jest pan zadowolony z tego, jak ułożyła się pańska piłkarska kariera?

Były w niej momenty zarówno bardzo dobre, jak i gorzkie. Nie ominęły mnie kontuzje, co też ograniczyło moje możliwości. Uważam, że zawsze można osiągnąć coś więcej. Oczywiście, cieszy mnie fakt, że pograłem kilka lat w ekstraklasie, zdobyłem trochę bramek, wystąpiłem z reprezentacją Polski na mistrzostwach Europy, ale pewien niedosyt jest. Jako piłkarz byłem niesamowicie ambitny, stawiałem sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Z pewnych osiągnięć jestem dumny, zapracowałem sobie na to. Robiłem to, co kochałem, spotkałem na swojej drodze wielu fantastycznych ludzi. Dziś staram się korzystać ze swoich boiskowych doświadczeń i mam nadzieję, że jeszcze wiele przede mną.

Rozmawiał Emil Kopański

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności