Aktualności

[WYWIAD] Sławomir Peszko: Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść

Specjalne16.01.2019 
Uważa, że w reprezentacji Polski zostawił cząstkę siebie, a gra dla niej była zaszczytem, powodem do dumy. Dziś może podsumować dekadę, czyli zamknięty rozdział, na liczbie 44, swojej kariery, związany z drużyną narodową. – Nadchodzi nowa generacja piłkarzy, trzeba zejść ze sceny. To nie tak, że nie widziałem dla siebie miejsca w reprezentacji, nie docierały też do mnie sygnały, że nie mam co liczyć na powołanie od trenera Jerzego Brzęczka. Po prostu uznałem, że już mi wystarczy – mówi w rozmowie z „Łączy nas piłka” Sławomir Peszko.

Nowy rok rozpocząłeś od przekazania informacji o zakończeniu kariery w reprezentacji Polski. To decyzja spontaniczna, czy dłuższa analiza poparta konkretnymi argumentami?
Myśl o końcu przygody z reprezentacją chodziła mi po głowie podczas mistrzostw świata w Rosji. My, piłkarze z rocznika 1985, siedzieliśmy razem przy stole i rozmawialiśmy o przyszłości w kadrze. Wtedy wypowiedział się „Piszczu” (Łukasz Piszczek – red.), który oznajmił, że ma dość, nie jest już w stanie więcej dać drużynie narodowej. Łukasz Fabiański też się wahał. Ja także pomyślałem, że czas powiedzieć „pas”. W 2018 roku mijało dokładnie dziesięć lat odkąd grałem w kadrze, dekada... fajnie to brzmi. Chciałem oficjalnie ogłosić koniec gry w drużynie narodowej od razu po mundialu, ale – mając na uwadze wynik sportowy na tej imprezie – stwierdziłem, że lepiej poczekać z decyzją, bo po porażce jest łatwo odchodzić, dlatego przełożyłem decyzję na nowy rok. Nadchodzi nowa generacja piłkarzy, trzeba zejść ze sceny. To nie tak, że nie widziałem dla siebie miejsca w reprezentacji, nie docierały też do mnie sygnały, że nie mam co liczyć na powołanie od trenera Jerzego Brzęczka. Po prostu uznałem, że już mi wystarczy. To była w pełni świadoma decyzja podyktowana oceną rzeczywistości. Nikt nie negował tego, nie sugerował, abym poczekał, no więc kończę z występami w drużynie narodowej.



Jako spełniony reprezentant?
Nie do końca, bo czuję niedosyt, jeśli chodzi o liczbę goli. W sparingach przez EURO 2012 miałem dużo okazji, ale nie potrafiłem ich wykorzystać. Generalnie nie mam powodów do większych narzekań. Pamiętam każdy swój występ w drużynie narodowej, od debiutu, po mecz z Japonią w mistrzostwach świata. Przed każdym spotkaniem czułem przypływ adrenaliny, a już zwłaszcza wtedy, gdy cały stadion śpiewał hymn narodowy.

Pierwszy raz, jako reprezentant kraju, „Mazurka Dąbrowskiego” odśpiewałeś 19 listopada 2008 roku.
Czasy Leo Beenhakkera. Przed zmianą wziął mnie na bok, poklepał po ramieniu i powiedział: „Just play like in Lech Poznań”. I dodał, żebym dał z siebie wszystko. Miałem wejść na boisku bez żadnych kompleksów, chociaż świadomość tego jak mocną kadrą wówczas dysponowaliśmy, nie pomagała. Okoliczności debiutu były szczególne ze względu na emocje, jakie temu towarzyszyły. Rozgrywałem wówczas dobry sezon w Lechu, ale selekcjoner się nie odzywał. Wiem, że byłem przez jakiś czas obserwowany przez sztab reprezentacji, jednak długo nie mogłem ich przekonać do siebie. Leo Beenhakker miał swoją sprawdzoną grupę, do której jednak i mnie z czasem wprowadził. Telefon, że zostanę powołany, dostałem od asystenta ówczesnego selekcjonera. Spełniło się moje dziecięce marzenie. Chyba każdy, będąc małym chłopcem, marzy o występie z orzełkiem na piersi. Jak już zostajesz zawodowym piłkarzem, to stawiasz kolejne kroki, które zbliżają ciebie do reprezentacji.



Poklepywanie po ramieniu to też stały obrazek twojej współpracy z Adamem Nawałką. Łączyła was szczególna więź?
Miał pomysł na mnie i wiedział jak mi go sprzedać. Miał dobrą rękę do piłkarzy. Traktował nas na równych zasadach, na boisku jak i poza nim. Stworzyła się między nami mocna więź, stanowiliśmy fajną grupę. Do tej pory utrzymuję kontakt z trenerem Nawałką.

Kończysz mając na koncie 44 mecze w reprezentacji.
Z liczby 44 jestem akurat zadowolony, z drugiej strony mogłem też tych spotkań mieć na koncie więcej. Kilka razy wypadałem z reprezentacji z różnych przyczyn... W ten sposób uciekło mi kilkanaście meczów. Kontuzje także mnie nie omijały. Patrząc statystycznie, to jak na ofensywnego zawodnika moje liczby nie są zbyt efektowne. Strzeliłem tylko dwa gole. Asyst nie za wiele, z drugiej strony nigdy nie byłem na tyle kluczowym zawodnikiem, żeby nabić dobre statystyki. Zazwyczaj wchodziłem z ławki, najczęściej byłem piłkarzem wprowadzanym na boisko, a nie tym, który był przez kogoś zastępowany.



Stąd też przykleiła się do ciebie łatka zadaniowca. Na tym polegała twoja reprezentacyjna rola?
Zadaniowcem zostałem u trenera Adama Nawałki. Miałem u niego do wykonania określone role, zadania. Byłem gotowy na to, żeby wejść w końcówce meczu i szarpnąć kilka razy, przytrzymać piłkę, wyjść z szybką kontrę, dać oddech kolegom, kogoś zablokować. Za poprzednich selekcjonerów grałem za to więcej spotkań w pierwszym składzie. Choćby za czasów Franciszka Smudy, z którym w Lechu Poznań i na początku naszej współpracy w reprezentacji miałem dobre stosunki, ale potem sam sobie zaszkodziłem i przestałem dostawać powołania. U tego trenera zdarzyło mi się wystąpić na nietypowej dla siebie pozycji. Niby było nas dwóch w ataku – ja i Robert Lewandowski, tyle że grałem cofniętego napastnika, i nie byłem ani dziewiątką, ani tym bardziej dziesiątką. Moje zadania na boisku pasowały do pozycji numer osiem.

Sporo przeżyłeś w karierze reprezentanta Polski. Jakie mecze, wydarzenie, najmilej wspominasz?
Awans na mistrzostwa Europy i nasza gra na turnieju we Francji. Pamiętam jakie napięcie do ostatnich minut towarzyszyło spotkaniu z Irlandią, które wygraliśmy 2:1. Budzę się w nocy i mam przed sobą obrazek, kiedy strzelamy rzuty karne w meczu ze Szwajcarią czy Portugalią. Wiem, jak te mistrzostwa przeżywali polscy kibice. To było niesamowite, że dostarczyliśmy im tylu emocji. Te wszystkie obrazki plus radości na stadionie PGE Narodowym po Irlandii...  niezapomniane przeżycia. Albo przygotowanie do mistrzostw: cała otoczka, wyjazdy na mecze. Dzięki „Łączy nas piłka” kibice byli blisko reprezentacji, czuliśmy ich wielkie wsparcie. Tego mi będzie brakować.



Jeśli jesteśmy przy Irlandii, to wiąże się z nią też inny ważny moment, i to z tobą w roli głównej. Dublin, 1:1...
... a ja strzelam drugiego i ostatniego gola w reprezentacji. Odebrałem piłkę, uderzyłem z lewej nogi i pokonałem bramkarza gospodarzy. Trudny teren, prowadziliśmy 1:0, mieliśmy komfortową sytuację zarówno w grupie, jaki i w tym meczu. Bardzo emocjonujący był też wyjazdowy pojedynek ze Szkocją na Hampden Park. 2:2, gol Lewandowskiego w ostatniej chwili, rzutem na taśmę uratowaliśmy remis. Zwroty akcji, niesamowite tempo, pełen stadion, wrzawa. Kilka dni później cieszyliśmy się wszyscy w Warszawie. „Łączy nas piłka” zrobiła z tego osobny materiał, nie ma co się dziwić takiej radości, której nie było zresztą końca.

Udział w mistrzostwach Europy i mundialu, tego tobie nikt nie zabierze. To coś więcej niż duma?
Sam wyjazd na wielką imprezę jest kapitalną sprawą. Jedziesz tam z nadzieją, że coś wygrasz, chcesz się pokazać. Mnie może dotyczy to mniej, mało grałem, ale musiałem ciężko pracować. Nie byłem przecież pewniakiem, swoje jednak wywalczyłem. Mogę to zapisać po stronie sukcesów. W Polsce wygrałem wszystko, co było do wygrania. Brakuje mi jedynie występu w Lidze Mistrzów. Grałem u pięciu selekcjonerów, to chyba nie jest przypadek (śmiech). I z każdym doświadczyłem czegoś nowego. Nawet z trenerem Stefanem Majewskim mam pozytywne wspomnienia, choć nasza współpraca trwała bardzo krótko, bo obejmowała dwa mecze – z Czechami i Słowacją. Po Czechach szybko wracałem do Poznania, bo urodziła mi się córka. Ze Słowakami graliśmy na pustym Stadionie w Chorzowie ze względu na bojkot kibiców.



Jakie masz plany na wiosnę?
Plan jest jeden – wrócić do pierwszej drużyny Lechii. Na razie nie szukam innych rozwiązań. Mam ważny kontrakt i czekam jak się zmieni moja sytuacja w klubie. Jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa.

Rozmawiał Piotr Wiśniewski

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności