Aktualności
[WYWIAD] Sebastian Nowak: Marzeniem jest wyszkolenie kilku bramkarzy, którzy wysoko zajdą
Możemy już pytać jak Sebastianowi Nowakowi na piłkarskiej emeryturze?
Ależ skąd. Co prawda w GKS Katowice już nie gram, mam także inne plany na swoje dalsze życie, ale na boisko jeszcze może wrócę. Definitywnie nie odkładam rękawic. W najbliższych dniach na pewno coś będzie więcej wiadomo. Jeszcze nie kończę kariery. Jeżeli ktoś mnie będzie potrzebował, to pomogę. Na pewno jednak na Podkarpaciu, blisko domu. Powiem szczerze, że nie chce mi się już jeździć po Polsce.
Ale granie nie ma już być pana jedynym zajęciem?
Otrzymałem ofertę pracy w akademii piłkarskiej w Rzeszowie. Będę pracował z młodymi bramkarzami. Jestem magistrem wychowania fizycznego, ale oczywiście na tym nie zamierzam poprzestać. W tym kierunku coraz mocniej będę spoglądał.
Dla człowieka ze Śląska nowym miejscem na ziemi będzie Rzeszów?
Tak, dokładnie, żona pochodzi z tych terenów. Przez tyle lat małżonka za mną jeździła, tylko w ostatnim czasie nie było jej w Katowicach, teraz pora bym ja się ustatkował. Żona ma pracę, dzieci chodzą do szkoły, więc już nic nie chcemy zmieniać. Ja również już nie planuję się ruszać. W styczniu będę miał 37 lat. Czas się stabilizować i pomieszkać w domu z rodziną.
Jak z pańskim zdrowiem po zerwanych więzadłach w kolanie?
Zakończyłem już rehabilitację, jestem już w treningu motorycznym. Mówiono mi już wcześniej, że rekonwalescencja potrwa dziewięć miesięcy i tak faktycznie było. Jestem po badaniach, wyglądam nieźle fizycznie, więc jeszcze chcę pograć. Z trenerem bramkarzy GKS Katowice Andrzejem Bledzewskim miałem już indywidualne treningi bramkarskie. Mogłem nawet wejść w treningi z drużyną, ale wolałem nie ryzykować. Lepiej odrobinę poczekać niż wejść za wcześnie. Kiedyś pewnie postąpiłbym inaczej, teraz jednak człowiek mądrzeje...
To była najgorsza kontuzja w karierze? Pamiętam chociażby złamaną szczękę.
Noga jednak bardziej uciążliwa. Szczęka to właściwie było złamanie w dwóch miejscach żuchwy, ale mogłem się swobodnie poruszać. Najgorszy pierwszy tydzień z jedzeniem, bo nie mogłem nic przyjmować. Sześć tygodni i było jednak ok. Więzadło dla mnie było dużo bardziej uciążliwe. Niektórzy mówią, że wszystko jest w porządku, że szybko można wracać do rehabilitacji. Ja miałem jednak opuchliznę, zbierała mi się duża ilość płynów, były robione punkcje. Gdyby wszystko książkowo przebiegało, to pewnie miałbym inne zdanie. Ale musiałem długo poruszać się o kulach, problemy z opuchlizną też utrudniały powrót.
Dało się wycisnąć więcej z pańskiej kariery?
Czasem się nad tym sam zastanawiam. Człowiek jest starszy i na pewne rzeczy inaczej patrzy. Może swego czasu zabrakło większego zdecydowania, bo były ku temu okazje, ale ja lubiłem stabilizację. Zawsze się czegoś trzymałem.
Rozumiem, że mówiąc zabrakło zdecydowania nie ma pan na myśli konkretnych boiskowych sytuacji.
Nie (śmiech). Miałem zagraniczne oferty. Skandynawia, Rosja, Grecja, angielska Championship. Do Grecji mogłem jechać, ale jednak sytuacja ekonomiczna w tym kraju mnie odstraszała. Nie chciałem jechać w ciemno, śledziłem jednak później losy klubu, utrzymał się na powierzchni. Gdy pojawiła się oferta z Rosji, to zdecydowałem, że zostanę jeszcze w Ruchu Chorzów. Gdy z kolei była oferta i testy w Norwegii, w Tromsoe IL, szefowie z Chorzowa chcieli za mnie duże pieniądze i tak transfer upadł. Przy ofercie z Anglii z kolei przyplątała się kontuzja. O czołowych polskich klubach też w pewnym momencie się mówiło, ale Legia czy Wisła to głównie były mi znane ze słuchu. Może zabrakło w pewnych momentach zdecydowanej mojej decyzji.
Jest jakiś żal?
Nie myślę w tych kategoriach. Może tam by się gorzej wszystko potoczyło. Tak miało być.
Grał pan natomiast w trzech zasłużonych śląskich klubach: Ruch, Górnik i GKS Katowice. Przed panem niewielu się to udało, chyba tylko Piotrowi Lechowi.
Może podobna droga, ale nie ta półka. To legendarny bramkarz. Mam jednak takie poczucie, że gdzie nie pojadę, to nie mam się czego wstydzić. Zawsze są grupki, którym może nie pasować to, że grałem w Chorzowie, Zabrzu czy Katowicach, ale osoby rozsądnie patrzące na piłkę przyjmują mnie z sympatią. Mam czyste sumienie, nie musiałem się nigdy tego wstydzić. Tam gdzie grałem, wykonywałem swoją pracę najlepiej jak potrafiłem. Ludzie, którzy znają się na sporcie uważają chyba podobnie.
Teraz żaden z tych klubów nie ma powodów do zadowolenia.
Żal mi moich kolegów z GKS Katowice, tego w jakim miejscu są. Czeka ich na pewno ciężka wiosna. Będę trzymał kciuki za ich utrzymanie. Tak samo zresztą jak za Górnik i Ruch. W Chorzowie borykaliśmy się z największymi problemami w historii klubu. Nie było ciepłej wody, sami pytaliśmy siebie czy może być gorzej. Klub walczył o przetrwanie, graliśmy barażach. Było niewiele lepiej niż teraz. Nie było perspektyw, ale później jednak zainwestował w klub pan Mariusz Klimek i światełko się zaświeciło. Górnik w poprzednim sezonie zrobił fajny wynik, ale ta młodość potrzebuje stabilizacji. Oby ten klub nie został rozsprzedany. Liczę, że te marki jeszcze na mapie piłkarskiej Polski zaistnieją.
W Jastrzębiu, z którego pan pochodzi, natomiast powodów do narzekań nie mają. Z trzeciej do pierwszej ligi i całkiem udany start jako beniaminek.
Tam zawsze będzie mój klub, tam się wychowałem, chodziłem na mecze. Ciężko jest na takich meczach jak na niedawnym na Bukowej, gdzie GKS Katowice grał właśnie z Jastrzębiem. Serce rozdarte, bo z jednej strony pracodawca, z drugiej klub, który mam w sercu. Fajnie budowany klub przez prezesów i zespół przez trenera Jarosława Skrobacza. Większości chłopaków nie znam, chyba tylko Kamila Szymurę, z którym akurat się znam z Zabrza. Mam dużo kolegów, którzy też jeżdżą na mecze i są kibicami, sam też czasem muszę bronić honoru Jastrzębia.
To znaczy?
W Rzeszowie jest mocny klimat siatkarski. W rodzinie mam osoby powiązane z Resovią. Szwagier udziela się w klubie. Więc jak grają z Jastrzębskim Węglem, to są takie małe wojny. Ja przeciw wszystkim. I chociaż co prawda znam już więcej siatkarzy z Rzeszowa niż z Jastrzębia, to niczego to nie zmienia: gdy Jastrzębski Węgiel wygrywa to zawsze jest podwójna satysfakcja. Szpileczka wbita w takich okolicznościach smakuje wyjątkowo (śmiech).
Ale rozumiem, że docelowo przyszłość Sebastian Nowak wiąże jednak z piłką?
Tak, tak. Chciałbym na pewno zrobić papiery pod szkolenie golkiperów i zapewne zacznę od młodzieży. Wydaje mi się, że ciut łatwiejsza jest praca trenera bramkarzy z seniorami niż z dzieciakami. Pracuje się w tym pierwszym przypadku z ukształtowanymi ludźmi, dorosłymi, którzy technicznie potrafią „sprzedać” swoje umiejętności. Przy różnych okazjach miałem przyjemność szkolić młodych adeptów, uważam, że sztuką jest wyszkolić golkipera. To jest wyzwanie. Moim takim marzeniem jest na pewno wyszkolenie 2-3 bramkarzy, którzy zajdą wysoko. Wiadomo, dzisiaj każdy chce być Wojtkiem Szczęsnym, ale na poziom ligowy zajdzie naprawdę niewielu. Fajnie byłoby kogoś takiego wychować.
Rozmawiał Tadeusz Danisz