Aktualności
[WYWIAD] Ryszard Czerwiec: Cieszę się, że ludzie o mnie pamiętają
W latach 90-tych Ryszard Czerwiec zaliczał się do grona największych gwiazd polskiej ekstraklasy, z Widzewem i Wisłą Kraków zdobywał mistrzostwo kraju. Z łódzkim zespołem pokazał się też w elitarnej Lidze Mistrzów, a swoją obecność tam zaznaczył trafieniem przeciw Steaule Bukareszt. Jeszcze po 50-tce występował w czwartej lidze, teraz kopie piłkę amatorsko, głównie na hali, a najwięcej czasu poświęca prowadzeniu pizzerii w Jaworznie.
Trudno wytrzymać bez piłki?
Jeszcze w poprzednim sezonie wchodziłem w końcówkach meczów Orła Ryczów, głównie by pomóc drużynie w utrzymaniu wyniku. Piłkarsko coś wciąż człowiek reprezentuje, ale już się nie biega, a pewnych rzeczy oszukać się nie da. Powiedziałem stop, ale wciąż mam kontakt z piłką, bo regularnie grywam na hali i w rywalizacji oldbojów, nieskromnie mówiąc, wypadam jak profesor. To się rzuci jakieś fajne podanie, to się strzeli ładnego gola. Pewnych rzeczy się nie zapomina, a ja wciąż mam radość z piłki nożnej, cieszy mnie to. Bawię się więc nią dla zdrowia i dobrego samopoczucia.
W prowadzonej przez pana pizzerii można oglądać mecze piłkarskie?
Oczywiście, inaczej być nie może. Ludzie przychodzą coś zjeść, a mecze też są magnesem. Jestem zadowolony, że mamy swoją grupę klientów, którzy przyzwyczaili się do Pizza Club Corner. Staramy się wychodzić naprzeciw oczekiwań, w menu są makarony, sałatki. Zapraszam, jeśli ktoś będzie przejeżdżał przez Jaworzno.
Pan też rozwozi pizzę?
Oczywiście. Mieszkańcy Jaworzna i okolic już się przyzwyczaili do mojego widoku. Kto by kiedyś pomyślał, że Ryszard Czerwiec będzie się zajmował pizzą, ale w życiu niczego nie da się przewidzieć. Wspólnie z żoną uznaliśmy, że założenie własnego lokalu to niezłe rozwiązanie i nie narzekamy. A rozwożenie pizzy to normalne zajęcie, ja z tym nie mam problemu, tak jak z jedzeniem, a preferuje taką z kurczakiem.
Często rozdaje pan autografy w lokalu?
Tylko wtedy, gdy pojawi się ktoś nowy i mnie rozpozna. Cieszę się, że ludzie wciąż o mnie pamiętają.
A polska piłka nie zapomniała o Ryszardzie Czerwcu?
Nie tak przecież dawno byłem skautem Wisły Kraków, ale ten etap został zakończony. Cały czas dostaję zaproszenia ze swoich byłych klubów, już dłuższy czas wybieram się na mecz odradzającego się Widzewa, ale zwykle coś stoi na przeszkodzie. Wierzę, że teraz na stadionie w Łodzi będzie mi dane świętować awans do pierwszej ligi, bo tej wiosny już trzeba się stawić na Widzewie. Trochę z niepokojem śledziłem, co się na przełomie roku działo w Wiśle, ale jakoś w duchu byłem przekonany, że środowisko się zmobilizuje i nie dopuści do upadku „Białej Gwiazdy”.
Jeszcze grając w Wiśle nie miał pan wrażenia, że klub balansuje na krawędzi?
Nie. Wszystko było znakomicie poukładane, do Wisły nowe trendy wprowadził Bogusław Cupiał i zabrakło nam tylko, lub raczej aż, awansu do Ligi Mistrzów. Wolałbym się nie rozwodzić na ten temat, a skupiając się na względach sportowych, uważam, że mieliśmy pecha trafiając w eliminacjach elitarnych rozgrywek na rywali pokroju Realu Madryt, bądź Barcelony. Jeden awans Wisły do grupy Champions League mógł wprowadzić polską piłkę klubową na wyższy pułap. Pewien niedosyt pozostał, choć ja i tak byłem w gronie szczęściarzy, bo poznałem smak Ligi Mistrzów z Widzewem. Mieliśmy wtedy super paczkę i była szansa nawet zdobyć jakieś punkty na Borussii Dortmund. Kibice Widzewa na pewno nie zapomną potyczek z Borussią, Atletico Madryt, Steauą Bukareszt. Dzięki tej przygodzie i występach w reprezentacji Polski, choć pewnie mogłoby ich więcej, uznaję się za spełnionego sportowo.
Za granicą, we Francji, nie został pan dłużej. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej?
Guingamp w okresie, gdy tam występowałem, nie było jakimś świetnym zespołem, piłkarsko szału nie robiło. Mnie się trudno było odnaleźć przy tak defensywnej taktyce, ale i tak zagrałem parę fajnych meczów, czy to przeciw Paris Saint-Germain, czy Olympique Marsylia. Ze względu na kontuzję nie zagrałem w finale Pucharu Francji, do którego awansowaliśmy, ale nie mogę uznać czasu spędzonego na obczyźnie za stracony. W Guingamp panowała świetna atmosfera, lecz propozycja z Wisły Kraków z 1998 roku była nie do odrzucenia. Wtedy uwierzyłem, że mogę pomóc „Białej Gwieździe” w wywalczeniu awansu do Ligi Mistrzów. Nie udało się, ale trochę sukcesów odniosłem.
Wspominał pan o kadrze. 28 spotkań to nie tak mało, gola jednak chyba brakuje?
Na pewno mi to nieco doskwiera. Z drugiej strony myślę sobie, że ja miałem wtedy świetnych konkurentów. Skoro Leszek Pisz, gwiazda Legii, nie mógł zaistnieć w drużynie narodowej, to naprawdę moje liczby nie są złe. Byłyby lepsze, gdybyśmy awansowali do jakiejś wielkiej imprezy, a było blisko na przykład w eliminacjach do Euro 2000. Trudno, czasu się nie cofnie, a ja i tak jestem dumny, że uzbierałem sporo występów w drużynie narodowej.
Młodym piłkarzom teraz doradza pan zagraniczne wyjazdy?
Za moich czasów nie było tak łatwo opuścić ekstraklasę. Dziś jest świetna otoczka, menedżerowie, którzy dbają o detale, piłkarze są w centrum zainteresowania mediów. A co do transferów zagranicznych, warto próbować w młodym wieku, bo przecież gdy się powinie noga, zawsze można wrócić do Polski. Teraz moda na naszych zapanowała w Italii, a po transferze Krzysztofa Piątka do AC Milan i jego fantastycznym wejściu do nowej drużyny powinno być o naszych jeszcze głośniej. Piątek mi imponuje, a w lepszej drużynie jeszcze się rozwinie. Przykład Roberta Lewandowskiego mówi sam za siebie.
Czyli ekstraklasa nie jest taka słaba?
Na pewno z ekstraklasy wychodzi wielu dobrych zawodników, ale czasami przez to, że opuszczają ją za szybko, odbija się w europejskich pucharach. Wydaje mi się, że za moich czasów ekstraklasa stała na wyższym poziomie, z Widzewem przecież graliśmy w Lidze Mistrzów, z Wisłą Kraków przeżyłem inne, fajne pucharowe przygody. Teraz takich brakuje, ale trzeba być dobrej myśli, bo sam uważam, że w Polsce rodzi się wiele talentów i teraz kapitalnie na młodzież oddziałują zawodnicy tacy jak Robert Lewandowski, Wojciech Szczęsny, Łukasz Fabiański, Arkadiusz Milik, Piotr Zieliński, Krzysztof Piątek. O, sporo ich wyliczyłem…
Rozmawiał Jaromir Kruk