Aktualności
[WYWIAD] Remigiusz Sobociński – czeka na syna, aby spełnić marzenie
W tym roku minęło 20 lat od debiutu w ekstraklasie, a pan wciąż biega po boisku, tylko że w III lidze.
W sumie to nie wiem czy czas tak wolno, czy tak szybko leci. Teraz mam już 44 lata na karku i chyba już coraz mocniej przyspiesza, choć obszedł się ze mną dość łagodnie. Na razie nie wyznaczyłem sobie daty zakończenia gry w piłkę. Skoro wciąż daje radę, to jeszcze nie schodzę z boiska, tym bardziej że piłka wciąż sprawia mi olbrzymią przyjemność.
W czym doszukiwać się długowieczności?
Trudno wymyśleć uniwersalną receptę. W moim przypadku pewnie pomogło, że późno wziąłem się za poważne granie w piłkę. Dopiero w wieku 16 czy 17 lat rozpocząłem profesjonalne treningi. Do tej pory jak większość dzieciaków w tych czasach to była przygoda w kopanie piłki przed blokiem. Na asfaltowym boisku spędzało się całe dni i nieraz wracałem z odrapanymi kolanami czy łokciami. Nigdy też ciężko nie pracowałem i mój organizm nie był wyeksploatowany treningami już od małego chłopca. Jestem śpiochem i to pomaga w regeneracji, a do tego dobre odżywianie. Teraz głównie pracuję popołudniami jako animator na orliku. Więc chyba regeneracja i małe zużycie materiału.
Przez te 20 lat grał pan od IV-ligowej Pisy Barczewo po hiszpańskie Atletico Madryt.
Piłkarsko to rzeczywiście dwa różne światy. Mecze z Atletico, ale też Herthą Berlin, Glasgow Rangers czy Auxerre to był dla nas kosmos. I nawet to, że je przegraliśmy, tego nie zmienia. Zapisało się w historii. Zagrać bowiem o stawkę na stadionie w Madrycie to dla większości piłkarzy wielkie przeżycie. To spełnienie marzeń z początków kariery. Teraz rzeczywiście zespoły są trochę bardziej swojskie jak wspomniana Pisa czy też Omulew Wielbark albo Warmiak Łukta, ale wciąż mi to sprawia satysfakcję. Jeśli dla kogoś piłka jest pasją, to rywal jest zupełnie nieważny. Wciąż wychodzę na boisko z radością i chęcią pokazania tego, co jeszcze mi zostało z umiejętności.
Chyba najdalszy pański wyjazd to do Władykaukazu.
I najbardziej egzotyczny. Graliśmy w Pucharze UEFA, a trafiliśmy do trzeciego świata. Wylądowaliśmy gdzieś w polu, nie było żadnej odprawy, po nasze bagaże przyjechał traktor, a warunki pobytowe były w bardzo niskim standardzie. To jednak nie przeszkodziło nam wygrać tam i u siebie. To jeszcze nie były tak silne rosyjskie kluby jak kilka lat później.
Najmilsze wspomnienie z tych 20 lat?
Sukcesy Amiki Wronki. Gra zespołu z tak małej miejscowości w europejskich pucharach to wielkie osiągnięcie. W każdym z klubów, w których występowałem przeżyłem coś miłego. Z Jagiellonią Białystok awansowaliśmy w 2007 roku do ekstraklasy. Długo tam na to czekano, bo od 1993 roku. Na dodatek strzeliłem pierwszą bramkę na inaugurację sezonu. Może trochę gorzej było w Śląsku Wrocław, ale i tak udało nam się zdobyć Puchar Ligi.
W końcu wrócił pan w rodzinne strony do Jezioraka Iława, a potem do oddalonego do 2 km GKS Wikielec?
Jak przeszedłem do Śląska, to nie spodziewałem się, że tak szybko wrócę w rodzinne strony i będę kończył karierę w Wikielcu. Właściwie myślałem, że będzie to Jeziorak, w którym zaczynałem przygodę z piłką. Niestety nieodpowiedzialne rządy spowodowały, że klub upadł. Cieszę się, że teraz powstaje z kolan, zasady są dużo zdrowsze i jest nadzieja na przyszłość.
GKS Wikielec jest ostatni w tabeli pierwszej grupy III ligi. Mimo to udało się Wam zremisować z Widzewem, który w miesiąc wydaje tyle co wasz roczny budżet, czyli około 400 tys. zł.
Pieniądze nie grają, ale na pewno w tym pomagają. Wystarczy spojrzeć na tabelę, gdzie jest Wikielec, a gdzie Widzew. Piłka dlatego jest taka wspaniała, że jest nieobliczalna. Jeśli zostawi się na boisku wiele ambicji i determinacji, to nie ma przeciwnika nie do pokonania. My tak zagraliśmy zarówno z Widzewem, jak i z Legią II. Były tego efekty i to też nauka dla młodzieży, że przed meczem nie wolno się poddawać. Nawet ja poczułem dreszczyk emocji przed meczem z Widzewem. Być może rywale pomyśleli, że w takiej małej wioseczce, to sobie łatwo poradzą. Udało nam się sprawić sensację, ale patrzę jak Widzew się odbudowuje i jestem pełen podziwu zwłaszcza dla kibiców, którzy w takiej liczbie przychodzą na mecze. Mam nadzieję, że wróci na swoje miejsce, czyli do ekstraklasy.
W połowie maja zagracie w Łodzi. Pan nie powinien mieć problemów z grą przy takiej publiczności, a koledzy?
Absolutnie nie wiedzą co ich czeka. Pewnie niektórym się ugną kolana i nogi trochę się będą trząść. Moja rolą będzie nastawić ich pozytywnie i przypomnieć, że potrafili z Widzewem zremisować. Mam nadzieję, że po drodze pampersów nie będziemy kupować (śmiech).
Podobno wciąż pan gra także, dlatego ,by zrealizować marzenia i zagrać z synem w jednym meczu.
Maddox w tym roku kończy 14 lat, więc w teorii za dwa lata mogłoby się to ziścić. Mam nadzieję, że talentu mu wystarczy i pomoże ojcu spełnić marzenie. Czy ja dotrwam? Zrobię wszystko, by być w odpowiedniej dyspozycji. To byłaby fajna zmiana pokoleń. Na razie zdrowy jestem, brzuch nie rośnie, więc szanse są spore.
Syn osiąga pierwsze sukcesy – zagrał z orzełkiem na piersi.
Staram się oczywiście doradzać, ale podchodzę do tego na chłodno. Ma wpajane, że tylko ciężką pracą i pokorą do czegoś dojdzie. Oczywiście jako ojciec jestem dumny, że stawia kolejne kroki. Zadebiutował, więc talent chyba ma. W 2016 roku w kategorii U-12 wygrał z kolegami ze szkoły turniej o Puchar Tymbarku. Nauczyciel wf ich zebrał, trenował przez dwa lata i się udało. Teraz wchodzi jednak w taki okres, w którym nie brakuje pokus. Moja rolą będzie przypilnować jego głowę, a w mniejszym stopniu to, co robi na boisku. Ja w jego skórę nie wejdę. Od jego zaangażowanie na treningach będzie zależało co osiągnie, bo potencjał ma.
Nie myślał pan o trenowaniu seniorów?
Dopóki będę zawodnikiem, to nie zamierzam brać się za trenowaniu seniorów. To zupełnie co innego prowadzić drużynę z boiska niż jak się patrzy na nią z boku. W Wikielcu za to chyba nieźle pracujemy z młodzieżą. Prowadzę rocznik 2008/2009 i sprawia mi to dużą przyjemność. Trzeba to robić z sercem i poświęceniem, wtedy efekty są dużo lepsze.
Rozmawiał Robert Cisek