Aktualności
[WYWIAD] Radosław Murawski: Awans, debiut w Serie A i w reprezentacji Polski
Sycylia to chyba raj na ziemi?
Wysłałbym zdjęcie, ale może lepiej nie (śmiech). Za każdym razem, gdy wrzucam na media społecznościowe obrazki z Sycylii, to znajomi żartują, bym ich nie denerwował takimi widokami. Wiem, jaka teraz jest pogoda w Polsce, bo moja żona jest jeszcze w kraju. Kilka dni temu opowiadała o takich opadach śniegu, że z Katowic do Gliwic jechała z prędkością 20 km/h. Teraz na Sycylii jest z kolei bardzo przyjemnie, dość ciepło i świeci słońce. Mieszkam poza Palermo, na uboczu, z domu widzę morze, więc nie ma na co narzekać. Znalazłem miejsce, w którym po treningach mogę się zrelaksować i odciąć od miejskiego zgiełku.
Są jakieś minusy?
Nie zauważam. Można przyczepić się jedynie do tego, jak Włosi jeżdżą. Z drugiej strony to też szkoła życia. U nas zasady na drodze obowiązują, na Sycylii nie do końca. Na początku pomyślałem, że muszę mieć oczy dookoła głowy. Zdarza się, że kiedy stoję na światłach, ze wszystkich stron nagle zajeżdżają mi drogę skutery i wjeżdżają przede mnie.
Może jednak czasem bywa za gorąco?
Latem rzeczywiście pogoda bywa nie do zniesienia. Kiedy przyjechałem przed pierwszym sezonem, temperatura sięgała 45 stopni w cieniu. Nie da się trenować w trakcie dnia. Zajęcia zaczynamy wtedy o godzinie 9 rano, ale i tak zaraz jest bardzo gorąco. Z tego powodu lekarze bardzo pilnują, byśmy się nawadniali. Cały czas w przerwach między ćwiczeniami słyszymy, by się napić. W takich dniach czasem mi brakuje polskiej zimy i śniegu.
Sportowo chyba też jest bardzo słonecznie w Palermo? Jesteście liderem Serie B.
Rzeczywiście, w tych rozgrywkach dla Palermo świeci mocno słońce, ale musimy pamiętać, by się nie przegrzać. Nie zapominamy, co wydarzyło się w poprzednim sezonie. Równo rok temu mieliśmy chyba siedem punktów przewagi nad trzecim zespołem [bezpośrednio do Serie A wchodzą dwie drużyny – przyp. red.], a nie udało się awansować. Teraz mamy dwa, więc nauczeni doświadczeniem nie cieszymy się przedwcześnie. Do osiągnięcia celu jeszcze bardzo daleka droga. Dlatego stąpamy twardo po ziemi i staramy się zachować chłodną głowę. Wiemy już czym grozi myślenie, że już się udało.
W poprzednim sezonie awans do Serie A przegraliście w barażach.
To była bardzo gorzka pigułka dla Palermo. Byliśmy bardzo nastawieni na powrót do Serie A. Po spadku chcieliśmy od razu awansować. Serie A to ogromny prestiż, pieniądze i gra z najlepszymi. Zmartwiłoby mnie, gdyby nie było planu awansu, tylko minimalizm. Nie udało się w poprzednim sezonie, ale cele się nie zmieniły. Krok po korku idziemy w tym kierunku. Drużyna bardzo się zmieniła w porównaniu z poprzednim sezonem. Jesteśmy bardziej doświadczeni, mocniejsi mentalnie i bardzo dużo pracujemy nad taktyką z trenerem. Jak na razie przekłada się to na mecze. Wygraliśmy 10 spotkań, siedem zremisowaliśmy i tylko dwa przegraliśmy. Straciliśmy najmniej goli, a tylko jedna drużyna strzeliła ich więcej.
Wydaje się, że przejście z Piasta Gliwice do Palermo nie sprawiło panu większych problemów i szybko udało się zaaklimatyzować. Zresztą w poprzednim sezonie było aż czterech Polaków w tym klubie.
Kiedy trafiłem do Palermo, był tu tylko Thiago Cionek. Paweł Dawidowicz i Przemek Szymiński dołączyli dwa tygodnie później. Gdyby nie Thiago, byłoby mi dużo ciężej. Pomógł mi tu ze wszystkim i szybko wdrożyłem się w życie drużyny. Choć wcześniej nie znaliśmy się osobiście, to od pierwszego dnia poczułem się jakbym był jego młodszym bratem. Przejął się rolą, wziął mnie pod skrzydła i rzeczywiście bezboleśnie wszedłem do zespołu. Na początku tłumaczył mi czego nie rozumiałem i pomagał. Bardzo miło było czerpać z jego doświadczenia. Choć Thiago odszedł do SPAL, to wciąż jesteśmy w kontakcie.
W tym sezonie gra pan trochę mniej niż w poprzednim, zwłaszcza wtedy, jeśli wziąć pod uwagę minuty spędzone na boisku.
Do zespołu doszło sporo zawodników i trener robi dużo zmian w składzie. Szkoleniowiec chce, by każdy czuł się potrzebny w drużynie. Nie mam poczucia, bym był mniej ważną postacią niż do tej pory. Kiedy tylko dostaję szansę, czy to jako podstawowy zawodnik, czy jako zmiennik, staram się ją wykorzystać. U trenera nie ma świętych krów i to mi się podoba. Ten, kto na to zasługuje, gra. U trenera Roberto Stellone każdy musi być gotowy, by wejść na boisko. Tym bardziej, że we włoskiej lidze kadra meczowa liczy 23 zawodników. W Polsce jest ich osiemnastu i często dla młodego zawodnika może zabraknąć miejsca. To działa trochę zniechęcająco. A tu we Włoszech cała drużyna jest w gotowości. I nawet ten, który długo nie grał, może nagle zostać zawołany do zmianę. Jak nie będziesz przygotowany, to później już bardzo ciężko o kolejną szansę.
Trener Palermo wystawiał pana właściwie na każdej pozycji w drugiej linii.
Wcześniej w Piaście byłem przede wszystkim defensywnym pomocnikiem. Moja rola ograniczała się zwykle do rozbijania ataków, właściwie bez angażowania się w ofensywę. W Palermo to się zmieniło i to powinno mi pomóc w rozwoju. Grałem na wszystkich pozycjach w drugiej linii, często kreuje sytuacje, piłka przechodzi przeze mnie, a nawet kończę akcje w ataku. Zdarzało się, że zaczynałem z prawej strony, a trener po 20 minutach nakazał przejść na lewą. To wprowadza zamieszanie w szeregach rywala. Bardzo mi się podoba ta uniwersalność.
W wieku 24 lat nie ma co czekać z debiutem w Serie A.
Nie lubię wybiegać w przyszłość, ale trzeba wiedzieć do czego się dąży. Z polskiej ligi trafiłem do drużyny walczącej o powrót do Serie A. Ktoś mógłby mi zarzucić, że wybrałem tylko drugą ligę, ale jej poziom jest dość wysoki. Na dodatek jestem w zespole, na którym ciąży presja sukcesu. Mam kontrakt z Palermo do 2020 roku i mam nadzieję, że to właśnie w tym zespole zadebiutuję w Serie A. Wierzę, że dostanę szansę, by zagrać w jednej z pięciu najlepszych lig Europy.
Gdzieś z tyłu głowy krążą myśli o reprezentacji Polski?
Oczywiście. Gdyby nie krążyły, to by oznaczało, że nie jestem ambitny. A jestem! Wyznaczam sobie cele do zrealizowania i to jeden z nich. Pochodzę do tego spokojnie, bo zdaję sobie sprawę, że gram w drugiej lidze włoskiej. Na mojej pozycji są Polacy występujący w Serie A, lidze rosyjskiej i w lepszych klubach niż Serie B. Także pierwszy cel to awans z Palermo. Drugi to regularna gra w Serie A. Wtedy będzie trzeci, który właściwie będzie naturalnym następstwem poprzednich, czyli nadzieja, że dostrzeże mnie selekcjoner.
W Palermo wspominają Polaków? Transfer Radosława Matusiaka do tego klubu był dużym wydarzeniem dla polskiej piłki.
Oczywiście, że pamiętają. Kiedy dowiedzieli się, że Murawski to Polak, to od razu mówili o Matusiaku i Kamilu Gliku. Zapamiętują, bo przecież Włosi żyją piłką.
Wtedy Matusiakowi nie udało się zawojować Serie A, ale od kilku lat Polacy są bardzo chętnie kupowani przez włoskie kluby. To już dyżurne pytanie: skąd się bierze moda na Polaków?
Jest nas tak wielu, że to na pewno nie przypadek. Zaczęło się od tego, że włoskie kluby zatrudniły kilku Polaków i przekonały się, że się sprawdzają. Jesteśmy pracowici, dajemy z siebie maksa i tak naprawdę nie kosztujemy zbyt wiele. Pieniądze, które Palermo wydało na mnie [650 tys. euro – przyp. red.], to nic wielkiego dla klubu. Kwota 4,5 miliona euro, którą zapłaciła Genoa za Krzysztofa Piątka, za chwilę może się zwrócić nawet kilkanaście razy. Dla Włochów to nie są duże pieniądze, ale dla polskich klubów już tak. Czytałem, że Janusz Filipiak, właściciel Cracovii, przyznał, że we francuskim Lille płakali ze śmiechu z kwoty transferowej.
Rozmawiał Robert Cisek
Fot: East News, Cyfrasport