Aktualności

[WYWIAD] „Polska to nie trzeci świat. Tu też można się wiele nauczyć”

Specjalne10.05.2017 
Kilka tygodni temu w roli trenera Victorii Londyn osiągnął swoje pierwsze sukcesy w karierze szkoleniowej: awans do wyższej ligi oraz zwycięstwo w lokalnym pucharze. Jednak kolejnym krokiem Emila Kota nie było podglądanie pracy w najlepszych angielskich klubach, ale powrót do kraju i staż w Jagiellonii Białystok. W rozmowie z „Łączy Nas Piłka” tłumaczy, dlaczego od polskich trenerów można się równie dużo nauczyć i porównuje metody szkoleniowe na Wyspach oraz w ojczyźnie.

W ostatnich dniach reklamę polskim trenerom zrobił szkocki obrońca Jagiellonii, Ziggy Gordon. W wywiadzie dla BBC powiedział, że w trzy miesiące treningów u Michała Probierza nauczył się znacznie więcej, niż przez lata grając w swojej rodzimej lidze. – Już wiem, że jestem lepszym piłkarzem. Tu jest wszystko zorganizowane, pracujemy nad każdym detalem naszej gry, wszystko ma idealny sens – tłumaczył Gordon. Również do jego słów odnosi się Emil Kot – młody polski trener, który prowadzi londyński zespół złożony z rodaków, oprócz tego jest skautem West Ham United. Wraz z Piotrem Dziewickim prowadził Polonię Warszawa.

Miałeś okazję podyskutować z Ziggym Gordonem o jego porównaniu szkockiej i polskiej myśli szkoleniowej?

– Jego wypowiedzi stały się słynne i w Polsce, i na Wyspach. Można powiedzieć, że włożył kij w mrowisko także w nasze środowisko trenerów pracujących np. w Anglii. Połowa twierdzi, że system szkolenia np. w Anglii jest lepszy od tego w Polsce. Jeżeli chodzi o edukację i naukę trenerów jest lepiej, idąc na kurs można dostać więcej wiedzy, inna jest relacja między uczestnikiem a nauczycielem. Otrzymane informacje wystarczają do tego, by pójść na trening, przeprowadzić go według tego, co jest w książce, trzymać się konkretnych zasad. W jakiej formie zwracać się do dzieci, jakie ćwiczenia stosować… To jest pełny zasób początkowej wiedzy. W Anglii w większości dziedzin życia wychodzi się z założenia, że należy powiedzieć i podkreślić nawet to, co wydaje się oczywiste. Z kolei polski trener wraca z kursu i najczęściej szuka informacji szkoleniowych w Internecie, tworzy swój plan, popełnia swoje błędy, ale po czterech latach jest bardziej świadomy, co i po co robi. Anglicy mają system, ale nadal spotyka się trenerów po kursach, którzy trzymają się sztywno książki, którą otrzymali, a cała wiedza wleciała jednym uchem, a wyleciała drugim. Nam może tego brakuje, ale mentalność i kultura pracy sprawia, że szybko to nadrabiamy.

To podejście, o którym mówił Gordon w wywiadzie dla BBC zauważyłeś obserwując treningi drużyn angielskich?

– Miałem okazję sprawdzić, jak funkcjonują kluby na poziomie National Conference, czyli na zapleczu czterech najwyższych lig w Anglii oraz na niższym poziomie. Na mecze przychodzi tam ponad tysiąc kibiców, jest telewizja i zainteresowanie mediów, piłkarze o określonych umiejętnościach. Tymczasem treningi są do bólu proste: zaczyna się od „dziadka”, małej gry po pięciu zawodników i dużej na całym boisku. Trenują tylko dwa razy w tygodniu. W pozostałe dni piłkarze sami muszą o siebie zadbać. Jest to spowodowane tym, że w niektórych częściach sezonu gra się praktycznie co trzy dni. Niestety nie ma tam mowy o żadnej taktyce czy analizie. Mają wyjść w sobotę na plac i walczyć do ostatniej kropli krwi o trzy punkty. Uda się lub nie – zależy to od przypadku.

Anglicy ten poziom nazywają „półzawodowym” i zaplecze profesjonalnych lig wysoko sobie cenią, ale z tego co mówisz wygląda to bardzo amatorsko.

– Jest zerowa kontrola zawodników. W Polsce na tym poziomie trenuje się po cztery, pięć razy w tygodniu. Nawet jeżeli kluby grają co trzy dni, to organizuje się rozruchy, myśli się o taktyce na następne spotkanie, przygotowuje stałe fragmenty gry itd. Dodatkowo jest pełny okres przygotowawczy, niektóre kluby robią badania wytrzymałościowe i szybkościowe, trenerzy starają się, by wszystko było jak najbardziej zbliżone do profesjonalizmu. I do tego również odnosił się Ziggy, który grał na niższym poziomie w Szkocji. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak jest u jego kolegów występujących w drugiej, trzeciej lidze czy w Conference. Dopiero w Białymstoku spotkał się z tak zorganizowanym podejściem do treningów, że wszystko ma sens, jest prowadzone z konsekwencją i do konkretnego celu.Tak jak mówił w wywiadze, w Szkocji często grali, ale na dobrą sprawę nikt nie wiedział jak, ani co dokładnie mają robić na boisku. To nie była kwestia jednego trenera, ale każdego kolejnego, którego miał. Nie chcę wrzucać wszystkich do jednego worka, ale jestem przekonany, że w niższych ligach to w Polsce jest większa koncentracja, profesjonalizm, skupienie na detalach, diecie, treningu… Tam panuje samowolka – jeżeli ktoś jest za słaby, to szybko jego miejsce zajmuje lepszy. Może to wynikać z tego, że wielu chce grać na Wyspach, choćby spróbować się przebić, a przy takiej rywalizacji trenerzy nie dbają o rozwój indywidualny, tylko wybierają mocniejszych. Nie trzeba trenować , można robić tylko selekcję.

Jednak Gordon nie wyróżniał tej pracy i profesjonalizmu w Jagiellonii w złej wierze.

– Nie, on bardziej chciał pokazać w Szkocji, na Wyspach: „Spójrzcie, że można inaczej pracować. Polska to nie jest trzeci świat, tu też wiele można się nauczyć”. Pracując w Anglii mam wrażenie, że chcąc zrobić coś więcej pojawia się wątpliwość co do mojej wiedzy i kompetencji. Mimo Roberta Lewandowskiego, mimo wysokiej pozycji reprezentacji w rankingu FIFA, Polska jest wciąż dla nich piłkarskim zaściankiem. Coś w rodzaju – „co ty możesz Polaku wiedzieć o futbolu”. Trzeba z tym walczyć i dalej konsekwentnie robić swoje. Innej drogi nie ma. Kiedyś zrozumieją, że jest inaczej.

Tym bardziej należy docenić opinię Gordona.

– Tak, choć oczywiście jest i druga strona: Cillian Sheridan grał w Celtiku Glasgow, występował w innych ligach zagranicznych i on raczej był w szoku widząc bazę treningową Jagiellonii w Pogorzałkach. Jednak patrząc już na podejście do treningu, przygotowanie zajęć, zaangażowanie i zachowanie trenera to odczucie jest zupełnie inne. W Anglii czasami pozycja menedżera jest tak wysoka, że zawodnicy często nie mają z nim kontaktu, nie rozmawiają, nie dostają uwag na zajęciach. W Polsce podejście jest bardziej indywidualne, relacja jest bliższa. Dla nich kolejną nowością jest to, jak piłkarze trzymają się ze sobą w szatni: spędzają czas razem, zostają po zajęciach i meczach porozmawiać, jest dużo śmiechu. Na Wyspach często wygląda jest inaczej: jak najszybciej się przebrać, założyć słuchawki i uciec do domu. Będąc z Jagiellonią na zgrupowaniu przed meczem z Koroną widziałem, jak w hotelu spora grupa z nich siedziała przy stole przez kilka godzin rozmawiając o wszystkim. Nikt nie chował się po pokojach. Dla nas to jak najbardziej naturalne. Zawsze przy tym musi być mała czarna i trochę śmiechu.

Jaką cechą różnią się trenerzy polscy od angielskich?

– Nie chcę zabrzmieć jak profesor, sam jestem dopiero kandydatem na trenera, ale nie boję się powiedzieć, że na Wyspach w szkoleniu seniorów panuje bylejakość. Rozmawiam ze znajomymi piłkarzami, sam to obserwuję i dostrzegam taką kulturę „unlucky”. Ktoś źle zagrał? „Nic się nie stało, następnym razem będzie lepiej”. Śmiejemy się z moim asystentem Patrykiem, że co by nie zrobiono, to rzuci się tekst o braku farta i poklepie w plecy. Spadek z ligi? Trudno, niech się dzieje dalej. Rozumiem, że trzeba mieć pozytywne nastawienie, ale bez przesady. U nas normy są inne: obowiązkowo trzeba przygotować konspekt treningu, przyjść wcześniej i zorganizować wszystko, wytłumaczyć po co się daną rzecz ćwiczy, co ma to dać. Podam przykład: przez kilka tygodni nasze zajęcia w Victorii przychodził obserwować zawodnik akademii Reading. Długo wyłącznie patrzył jak pracujemy, by wreszcie spytać Patryka, czy sam mógłby wziąć udział w treningu, bo nigdy nic takiego nie miał. Nie było problemu z naszej strony, odbył kilka zajęć i okazało się, że latem ma jechać do Hiszpanii na testy. Gdy spytaliśmy się, po co z nami trenował, to sam przyznał, że był w szoku, jakie na naszym poziomie jest podejście, jakość zawodników i intensywność. Uważał, że treningi u nas więcej mu dały, pozwoliły przygotować się do rywalizacji zagranicą. To pokazuje, że Ziggy miał rację, a także to, że czasem sami siebie oszukujemy. Polacy jeżdżą do Anglii zdobywać wiedzę, wpisać sobie do CV staż w centrach rozwoju przy Chelsea, West Hamie i innych klubach. Traktujemy to jak lepszy świat, a nie doceniamy swojego rynku, ludzi, trenerów. Będąc w Anglii mógłbym tylko chwalić to, co tu się dzieję, ale nie mam zamiaru ściemniać tylko mówię jak jest.

Można powiedzieć, że polscy trenerzy wykorzystują większą część swojego potencjału?

– Też, ale myślę, że wielkie znaczenie ma wykształcenie trenerów. Spora ich część jest po AWF-ach, a proszę mi wierzyć, że zdobycie tytułu magistra na takiej uczelni daje kilkukrotnie większą wiedzę od przeciętnego trenera angielskiego – na temat biochemii, biomechaniki, diety… Tego, jak funkcjonuje organizm. Cała ta wiedza jest atutem także wtedy, gdy ma się trenera od przygotowania fizycznego. Prosty przykład – menedżer zatrudni kogoś, by przygotował zespół do sezonu, a później taki człowiek robi dwa tygodnie wolnego przed ligą, ponieważ organizm musi być wypoczęty... Jaka będzie reakcja w Anglii? Niech robi! Ja się na tym nie znam. My za to możemy stwierdzić, że gość zwariował, albo kompletnie się na tym nie zna. To nie tylko mój wymysł, ale też Polacy widzą to jeżdżąc na zagraniczne staże i wymieniają uwagi z tamtejszymi trenerami. I często to oni zdziwieni pytają się, skąd my takie rzeczy wiemy? Dodając jeszcze do tego naszą mentalność, skupienie na detalach, pracowitość jestem przekonany, że polski trener osiągnie sukces zagranicą. Tylko potrzeba szansy oraz czasu, zaufania. Może kiedyś trener Adam Nawałka we Włoszech? Może trener Michał Probierz w Niemczech? Trener Czesław Michniewicz, który szuka pracy w Europie i Wielkiej Brytanii?

Łatwo zauważyć, że coraz więcej trenerów podróżuje i stara się dokształcać. A czy myślisz, że wkrótce zaczną przyjeżdżać zagraniczni szkoleniowcy do Polski, by sprawdzić, jak tu się pracuje?

– Nawet w sztabie Jagiellonii się z nas szydzono: po co wy z Londynu przyjeżdżacie do nas do Pogorzałek, gdy macie tam wokół siebie w Londynie tak wiele klubów.

Co odpowiedziałeś?

– Przyjechałem, ponieważ chcę się czegoś nauczyć. A wiem, że trener Probierz to kompetentna osoba, widzę wiele wspólnych cech między nim a mną. Chciałem sprawdzić z bliska, jak funkcjonuje ten fenomen: klub bez wielkich nazwisk, bez porównywalnego budżetu, bez bazy treningowej, bez odnowy biologicznej z prawdziwego zdarzenia. A ma tak świetne wyniki i atmosferę w szatni. Tam dzieje się coś wielkiego. Już teraz, gdy moi znajomi zagraniczni trenerzy i skauci przyjeżdżają do Polski na mecze, konferencje i rozmawiają z uczestnikami, to dostrzegają, że to nie jest trzeci świat. Mamy coraz lepszą infrastrukturę, chęć poszerzania swojej niemałej już wiedzy, swobodnie dogadujemy się po angielsku…

Postawa Jagiellonii to jedno, ale sensacji jest więcej: tydzień temu Arka Gdynia grając w sposób zorganizowany i zdeterminowany pokonała Lecha Poznań w finale Pucharu Polski.

– Trener Probierz podkreślił ostatnio także pracę Macieja Bartoszka w Koronie Kielce. Jakim atutem jest jego praca nad mentalnością. A on to potrafił zrobić w tych klubach, w których pracował wcześniej. Nie doceniamy swoich trenerów. Teraz w Kielcach szukają już Niemca na miejsce trenera Bartoszka bo Niemiec pewno więcej wie i zrobi w Kielcach Mistrzostwo Polski.

Ostatnio krytykowano Bartoszka za to, że w przerwie meczu tylko krzyczy na piłkarzy, rzuca proste komendy, a nie ze spokojem analizuje grę.

– Tak, ale to nic złego. Czasami na konferencjach trenerskich wciąż dostrzegam przerost formy nad treścią. Piłkarze to prości ludzie, nie używają pięknych sformułowań i do nich słowa o „transferze pozytywnym” czy „negatywnym” wcale nie muszą trafiać. Widziałem ten wycinek z szatni Korony i to tylko fragment: nie wiemy, co dzieje się w tygodniu na treningach, jak analizuje się przeciwnika, jak pracują pod kątem rywala. A będąc na meczu Korony z Jagiellonią to właśnie jego zespół zdominował zespół lidera ligi i obnażył jego słabsze strony. Tworzy się otoczkę, niektóre opinie ciągną się za trenerami długo i często niesłusznie. Nie cenimy i nie dajemy czasu, by trenerzy udowodnili swoją jakość.

Biorąc to wszystko pod uwagę, czy wolałbyś pracować na Wyspach, czy jednak wrócić do Polski?

– Docelowo w Anglii, po to tam wyjechałem i chciałbym zostać pierwszym Polakiem-trenerem na poziomie Football League (od drugiego do czwartego poziomu rozgrywkowego – red.). Oczywiście potrzebuję ciągłej edukacji, pracy i doskonalenia warsztatu dzień w dzień. Ale jestem pewien, że to się kiedyś wydarzy: czy to z Victorią, czy poprzez aplikowanie do klubów z wyższych poziomów. W każdych warunkach jesteśmy w stanie odnieść sukces: czy to z bazą Jagiellonii w Pogorzałkach czy West Hamu w Rush Green. Liczy się  serce i chęć do pracy.

Rozmawiał Michał Zachodny

(fot. Cezary Musiał)

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności