Aktualności
[WYWIAD] Piotr Rocki: Nerwy robią swoje, ale kultura musi być
Kilka pokoleń piłkarzy już „przeżył” i gdyby nie problemy z biodrem, wcale nie zamierzał na tym poprzestać. – Piłka jednak przestała sprawiać mi przyjemność – przyznaje 44-letni Piotr Rocki. Trochę tak niepostrzeżenie, po cichu przeszedł więc na drugą stronę barykady. Został asystentem trenera w Ruchu Radzionków.
Piotr Rocki asystentem trenera Ruchu Radzionków. Jak się czujesz w tej roli?
Łapię bakcyla. Mam swoje zadania, przygotowuję między innymi plan rozgrzewki. Raz w tygodniu mogę poprowadzić trening, trenuje sam, ewentualnie mam jakieś pomoce, dostałem również stałe fragmenty do przygotowywania na mecze. Na razie czuje się pół na pół, zawodnikiem i trenerem, chociaż zdrowie zmusza do zawieszenia butów na kołku.
Jak się dzisiaj właściwie czujesz?
Kondycja była i jest, a jednak siadło mi biodro i muszę się podnieść po tym, że muszę przestać grać. Chcę jednak być przygotowanym na to, by jeszcze wyjść na boisko. Biodro jednak boli. Jak się mocno zepnę to odczuwam to na drugi, trzeci dzień, ale 20-30 minut na murawie powinien dać radę. Na pewno serducha mi nie zabraknie, a wsparcie drużyny i trenerów na pewno też będzie.
Jest szansa, że jeszcze Ciebie na boisku więc zobaczymy?
W czerwcu chcę jeszcze zagrać ostatni mecz, chyba wtedy Ruch Radzionków będzie się wyprowadzał z obecnego stadionu i fajnie by było uhonorować to awansem do trzeciej ligi. I zagrać w barażu. To co najbardziej kochałem nagle się kończy. Na szczęście ta energia związana z pobytem w szatni nadal będzie mi towarzyszyła.
Biodro było bezpośrednią i jedyną przyczyną, że zawieszasz buty na kołku?
Przyszedł taki moment, że uświadomiłem sobie, że piłka przestała mi sprawiać przyjemność, a zaczęła sprawiać ból. Właściwie bóle się zaczęły w czerwcu tamtego roku. Trochę wtedy pograłem na proszkach, pozaciskałem zęby, brałem zastrzyki i trenowałem indywidualnie. Okazało się jednak, że jest to problem z biodrem. Nie miałem możliwości nawet dryblingu. Przychodziłem do domu i zaciskałem zęby, a na siłę nie da się nic robić. Stwierdziłem, że chyba czas kończyć. Trudna to była decyzja, bo myślałem że to chwila, chciałem przeczekać, próbowałem jeszcze leczenia, ale po kolejnej konsultacji lekarze powiedzieli żebym odpuścił na miesiąc - dwa i zobaczymy jak się wtedy będę czuł. Po tych dwóch miesiącach bez trenowana zobaczyłem, że ból ustał, mogę normalnie chodzić i wszystko robić.
Rozumiem, że pytanie czy ciągnie Cię na boisko jest... trochę głupie.
Staram się być cały czas aktywny. W trakcie rozgrzewki nie odpuszczam nawet jakby mnie bolało. Na ile mogę, to chcę być zawsze w gotowości. Mamy fajny skład w Radzionkowie, chcemy powalczyć wiosną o awans do trzeciej ligi.
Przejście na drugą stronę rzeki było trudne?
Ja jeszcze tak definitywnie nie przeszedłem. Jestem z chłopakami cały czas. Przebieram się razem z nimi w szatni, a nie z trenerami. Czuję klimat szatni, a chłopaki wiedzą jaki jestem. Jest zaufanie i szacunek z jednej i drugiej strony. W szatni jestem kolegą, na boisku trenerem.
To pomaga w relacjach czy przeszkadza?
Zawodnicy akceptują moje nowe stanowisko pracy. Jesteśmy na stopie koleżeńskiej, zawsze możemy pogadać, czy to o sprawach prywatnych czy zawodowych. Bo nieraz to wpływa bardziej na dyspozycję zawodnika aniżeli to, co zrobimy na zajęciach. Mówię o głowie i psychice. Wiem również po sobie, że jak jest się zmęczonym to potrzebny jest dobry trening czy rozgrzewka, żeby po prostu zapomnieć o zmęczeniu. Jako były piłkarz widzę, kiedy zawodnik jest zmęczony czy mu się po prostu nie chce. Jestem bardzo wymagający, wymagam od zawodników, aby się przykładali i widzę, że jestem szanowany. Przede wszystkim chcę jednak im pomóc.
W przyszłości widzisz siebie w roli pierwszego trenera?
Do tego jeszcze daleki kawałek drogi. Na razie robię wyrównawczy kurs A+B. Na pewno jest to szansa dla mnie, tak by zostać przy piłce. Wcześniej mogłem być ambasadorem Ruchu Radzionków. Pomagałem w załatwianiu różnych spraw, kontraktów, załatwianiu reklam. Ale nie odpowiadało mi to. Mając te pół roku szansy nie mogłem nie skorzystać. Żyję tym mocno. Prezes Ruchu Marcin Wąsiak nieraz się śmieje, że w trakcie gierek żyję mocniej niż pierwszy trener. Sędziemu też się czasem oberwie. Kultura musi być, ale jednak nerwy robią swoje. Wymagam dużo i widzę po tych chłopcach, że biorą to sobie do serca.
Taki radzionkowski Aleksandar Vuković.
Nie chcę nikogo naśladować, czy też w żadnym wypadku się wywyższać w naszym sztabie. My jedziemy na jednym wózku i ja szanuję trenera Kamila Rakoczego czy Marcina Dziewulskiego, który jest drugim trenerem. Współpraca się nam dobrze układa, ja im pomagam z jednej strony, oni mi. Każdy z nas zna swoje miejsce w szeregu i to mi się podoba, bo każdy jest odpowiedzialny za jakiś rozdział. Trener Rakoczy ma głos decydujący, ale przyjdzie się spytać o różne rzeczy. Widać, że szuka współpracy, nie jest egoistą.
Oglądasz się czasem za siebie, czego dokonałeś na ligowych boiskach?
Najbardziej chyba szkoda, że nie zdobyłem mistrzostwa Polski. Najbliżej było z Legią, gdyby tylko Chinyama w meczu z Wisłą w Krakowie wykorzystał swoje sytuacje... Wystarczał nam remis, przegraliśmy 0:1. Były puchary, superpuchary, mistrzostwa jednak zabrakło. Ale myślę, że nie ma co narzekać, bo gdybym się urodził 6-7 lat później, to pewnie byłby też wyjazd za granicę. Ale uważam, że fajnie spędziłem te lata z piłką, poznałem wielu wspaniałych ludzi, przyjaciół, z którymi mam nadal kontakt. Nie ma jednak też co wspominać i żyć sukcesami, które były kiedyś. Trzeba ten rozdział pomalutku zamknąć, odłożyć na półkę i patrzeć do przodu.
W wyścigu o tytuł mistrzowski serce rozdarte, Górnik i Legia?
Górnik będzie grał swoje. Postawił na młodzież, nie szukał głośnych wzmocnień, ma kadrę w miarę stabilną, a młodzież się sprawdziła. I myślę, że zabrzanie powinni to pielęgnować, dawać szanse młodym, wyniki są i jest fajny zespół. Legia jest jednak poza zasięgiem, zimowe transfery według mnie będą na 90 % udane. Tam jest w kim wybierać. Widać też na boisku, że to jest Legia, która walczy. Dopaść przeciwnika, od razu zagryźć, punktować i iść po mistrza. Nie powinie im się noga.
Śledzisz losy byłych swoich drużyn? Kilka ekip pałęta się po niższych ligach.
Oglądam generalnie dużo piłki. Patrzę czy ktoś ze znajomych jeszcze biega po boiskach (śmiech). Analizuje też boiskowe wydarzenia, które mógłbym wykorzystać na treningu lub wprowadzić do drużyny. Kiedyś nie było tylu telewizji, do tego były ograniczone możliwości odżywiania się, pokazywania się. To jest na pewno wielki plus, ale też trzeba bardziej się pilnować, bo dużo łatwiej pewne historie mogą zostać upublicznione. I trzeba też dawać od siebie jak najwięcej. Powtarzam to teraz synowi, że jeżeli nie będzie robił coś więcej, nie będzie dawał z serca, nie będzie eliminował własnych błędów, to nie będzie dwa razy lepszy od innych.
Synowie grają w piłkę cały czas?
Starszy poszedł na studia, na zarządzanie sportem, nie ciągnie go już tak piłka. Młodszy gra w Ruchu Chorzów, został powołany do drużyny juniorów starszych. Ma potencjał, został niedawno wybrany kapitanem. Jest lewym obrońcą. Mnie lewa noga służyła jedynie do wsiadania do tramwaju, syn jednak potrafi nią coś więcej zrobić (śmiech).
Rozmawiał Tadeusz Danisz