Aktualności

[WYWIAD] Piotr Parzyszek: Przyjechałem do Polski, żeby grać, a nie siedzieć na ławce

Specjalne28.07.2018 
Częste zmiany klubów w czterech krajach, momenty lepsze i gorsze. Dotychczasowa kariera Piotra Parzyszka była pełna zawirowań – w Graafschap był jednym z najlepszych i najskuteczniejszych zawodników, a po transferze do PEC Zwolle wszystko potoczyło się inaczej, gorzej. Po osiemnastu latach zdecydował się wrócić do Polski i podpisał kontrakt z Piastem Gliwice. – Cieszę się, że po wielu latach spędzonych za granicą, będę mógł pokazać się w Polsce. Jestem też blisko mojej rodziny – mówi w rozmowie z Łączy Nas Piłka Piotr Parzyszek.

Po latach spędzonych za granicą zdecydowałeś się w końcu na transfer do Polski – podpisałeś umowę z Piastem Gliwice. Nie zastanawiałeś się nad tym, żeby nadal kontynuować karierę w zagranicznym klubie?

Miniony sezon w Holandii był dla mnie bardzo trudnym okresem, który mocno utkwił mi w głowie. Nie wszystko poszło po mojej myśli. Po ostatnim meczu wiedziałem już, że będę musiał opuścić PEC Zwolle. Była też możliwość, żebym wrócił do Graafschap, ale skończyło się tylko na rozmowach. Klub miał już innych napastników, więc temat mojego transferu upadł. Powiedziałem wówczas, że wyjeżdżam z Holandii.

Skąd pojawiły się oferty?

Chciało mnie kilka drużyn. Na przykład z Danii czy Turcji, ale nie byłem tymi ofertami zainteresowany. Później pojawiła się propozycja z Piasta i postanowiłem z niej skorzystać. Wiedziałem, że ten zespół miał za sobą trudny sezon, bo ledwo udało utrzymać się w ekstraklasie. Porozmawiałem jednak z trenerem Waldemarem Fornalikiem i uznałem, że Gliwice będą dla mnie dobrym kierunkiem. Cieszę się, że po wielu latach spędzonych za granicą, będę mógł w końcu pokazać się w Polsce. Teraz jestem blisko mojej rodziny. Żona również cieszy się, że przyjechaliśmy do Polski. Zaczęła naukę języka, moja córeczka również. Wydaje się, że wszystko robi się łatwiejsze, gdy jesteśmy razem tutaj.

Kilka sezonów wcześniej były o ciebie zapytania z polskiej ekstraklasy?

Tak, kilka klubów pytało o mnie, pojawiły się oferty. Gdyby moja mama nie zachorowała, to być może w ubiegłym zimowym okienku transferowym zostałbym zawodnikiem Zagłębia Lubin. Wszystko potoczyło się jednak zupełnie inaczej.

Do Piasta Gliwice trafiłeś w połowie obozu przygotowawczego – w sparingach i raz wpisałeś się na listę strzelców. Zadebiutowałeś też w ekstraklasie. Zdążyłeś już zaaklimatyzować się w nowym klubie?

Od razu udało mi się złapać kontrakt z nowymi klubowymi kolegami, z pierwszym dniem mojego przyjazdu. Przede wszystkim miałem dużo spraw organizacyjnych, bo chciałem, żeby moja żona i córka dobrze czuły się w Polsce. Mam tu na myśli wybór nowego domu czy także zakup mebli, czy wybór samochodu. Zacząłem to wszystko załatwiać zaraz po pierwszym meczu z Zagłębiem Sosnowiec. Teraz już spokój, bo mam swoje miejsce do mieszkania. Nie muszę już za niczym biegać, tylko mogę skupić się wyłącznie na grze w piłkę.

Co wiedziałeś o Piaście przed podpisaniem kontraktu?

Szczerze mówiąc, to niewiele. Ale jest przecież Internet, więc mogłem sobie na bieżąco wszystko sprawdzać. Jeśli chodzi o miasto, to byłem kiedyś tutaj z reprezentacją Polski do lat 20. Grałem na tym stadionie z reprezentacją Włoch.

Wiesz już jaką rolę będziesz pełnił w Piaście? W spotkaniu z Zagłębiem zacząłeś mecz na ławce rezerwowych i w drugiej połowie zmieniłeś Michala Papadopulosa.

Do Gliwic przyjechałem, żeby grać, a nie siedzieć na ławce rezerwowych. Po pierwszym spotkaniu ligowym zrozumiałem jednak, że nie mogłem dać z siebie jeszcze stu procent. Nie byłem w rytmie treningowym. Zacząłem później niż moi koledzy, prawie dwa tygodnie. Dlatego nie byłem jeszcze gotowy, ale teraz jest już wszystko w porządku. Na treningach i w meczach muszę pokazywać trenerowi, na co zasługuję.

Zanim trafiłeś do Polski, wcześniej byłeś w czterech krajach – w Holandii, Anglii, Belgii i Danii. Jak to na ciebie wpłynęło, gdy praktycznie co sezon musiałeś zmienić zespół?

Najtrudniejsze były przeprowadzki, bo na przykład przy transferze do Belgii, miałem sześć lub siedem godzin, żeby spakować wszystkie swoje rzeczy. Trochę lżej było, gdy zostałem zawodnikiem Randers FC, ale wówczas miałem już córkę. Najwięcej trudności spotkało nas, gdy musieliśmy przeprowadzić się z Danii do Holandii. Zadzwonił do mnie mój były menedżer i powiedział: „Pakuj się, bierz swoje wszystkie rzeczy. Lecimy do Holandii. Nie wiem jeszcze czy twój kontrakt w Danii będzie zakończony. Jest też możliwość, że wrócisz do Danii”. To było dla mnie trudne, bo nie wiedziałem, co mnie czeka. Chcąc nie chcąc i tak musiałem polecieć do Holandii. Będąc z półrocznym dzieckiem nagle dowiedziałem się, że w dwanaście godzin muszę spakować cały swój dom. Przeprowadzki mnie i żonę sporo nauczyły. Teraz już przed przenosinami do Gliwic było nam o wiele łatwiej. Spakowaliśmy się i mieliśmy jeszcze trzy dni wolnego przed wylotem do Polski.

Takie ciągłe zmiany otoczenia i przeprowadzanie były uciążliwe dla twojej rodziny?

Na moim dziecku nie odbiło się to negatywnie, bo córka do wszystkiego się przyzwyczaiła. Pytając ją, gdy wyjeżdżaliśmy z Holandii, czy jej nie szkoda opuszczać to miejsce, to odpowiedziała mi coś w stylu: „Nie tato, na pewno wszystko będzie dobrze. Kocham cię”. To dało mi duży spokój, że nie ma to na niej złego przełożenia. Dla mnie i żony przeprowadzki były wkurzające, bo trzeba było wszystko pakować, później siedzieć w hotelu. Ale to wpisane jest w życie piłkarza.

W jednym z wywiadów wspominałeś, że nie widzisz siebie w drużynie, która prezentuje defensywny styl gry. Dlatego tak często byłeś zmuszony zmieniać kluby?

Jestem klasyczną „dziewiątką”, a nie piłkarzem, który będzie biegał z piłką pięćdziesiąt metrów i strzelał gole. Potrzebuję drużyny, żeby zdobywać bramki. Gdybym przeszedł do zespołu, który gra w dziesięciu na swojej połowie i dostawałbym pół szansy w jednym meczu, to nie będzie ze mnie żadnego pożytku jako napastnika. Ja żyję z podań. Jeśli chodzi o zmiany barw klubowych, to w przypadku przenosin do Charltonu byłem za młody. Wyjechałem z Holandii za szybko, nie byłem na to gotowy. Transfer do Belgii z kolei został na mnie wymuszony.

Dlaczego wymuszony?

Nie trener, ale właściciel Charltonu powiedział mi, że jeśli nie pójdę na wypożyczenie, to zostanę przesunięty do drugiej drużyny. W Belgii mimo wszystko nie było tak źle, bo strzeliłem trochę bramek, udało się też awansować na najwyższy szczebel rozgrywkowy. Po zakończeniu wypożyczenia wróciłem do Charltonu i usłyszałem znowu to samo – albo ponowne przenosiny, albo idę do rezerw. Siedzieliśmy w Londynie w małym hotelowym pokoju z półtoramiesięczną córką. Rozglądałem się tylko po ścianach i zastanawiałem się jaką decyzję mam podjąć. Zdecydowałem się na wyjazd do Danii, który zakończył się niepowodzeniem. Przychodząc do klubu nie byłem w rytmie, a drużyna trenowała już od sześciu tygodni. Później wróciłem do Graafschap, gdzie udało mi się odżyć.

Bardzo obiecujący sezon 2016/2017. Odzyskałeś sympatię kibiców, a na zapleczu holenderskiej ekstraklasy zostałeś wicekrólem strzelców i zaliczyłeś kilka asyst. Wiara we własne umiejętności wówczas ponownie wróciła?

Oczywiście, że tak. Przez pierwsze pół roku w Graafschap moim zadaniem było odbudowanie formy. Ale i też musiałem popracować nad tym, co siedziało mi w głowie. To nie było łatwe, bo z marzeniami wyjechałem do innego kraju z chęcią pokazania się z jak najlepszej strony. Zaczęło mnie to irytować. Spadliśmy z Graafschap i już wtedy mogłem odejść, ale powiedziałem, że to nie jest odpowiedni moment. Zostałem i to była bardzo dobra decyzja. Wystąpiłem we wszystkich ligowych spotkaniach i udało mi się strzelić dwadzieścia pięć goli.

Wydawało się, że odnalazłeś stabilizację, ale ponownie przyszła zmiana, która miała być dla ciebie piłkarskim awansem – transfer do Eredivisie. Na najwyższym szczeblu rozgrywkowym zdobyłeś dwadzieścia goli mniej. Dlaczego twoja skuteczność tak drastycznie spadła?

Początkowo wszystko zapowiadało się dobrze, bo dużo grałem, zespół odnosił zwycięstwa. Trener powiedział mi też, że ma do mnie zaufanie. Problem pojawił się później, gdy zmieniliśmy taktykę. Na lewej stronie zaczął grać zawodnik prawonożny, a na prawej piłkarz, który był lewonożny. Schodzili do środka i strzelali na bramkę, nie podawali piłek. Było za mało dośrodkowań. Nawet w holenderskich mediach mówiono o tym, że PEC Zwolle mogłoby grać bez napastnika, bo i tak nikt tam piłek nie dostaje. Wtedy też zacząłem grać mniej. Trener próbował w ciągu sezonu ośmiu lub dziewięciu piłkarzy, którzy wcale nie byli napastnikami. Mimo wszystko sezon ukończyłem z większą liczbą bramek niż tamci zawodnicy. Ale taki wynik też nie był dla mnie zadowalający.

W którym miejscu na trudne momenty w karierze uodporniłeś się najbardziej? Może w Anglii?

W Anglii nie, bo od samego początku powiedziano mi całą prawdę. To nie było łatwe do przyjęcia, ale było jednak prawdą. Przez pierwsze pół roku miałem przyzwyczajać się do gry, bo szykowano mnie do gry w pierwszej drużynie Charltonu. Później jednak odbyłem rozmowę z menedżerem i jak wcześniej wspomniałem – właściciel klubu zdecydował, że muszę iść albo do rezerw, albo na wypożyczenie. Trener wówczas powiedział mi, że widzi, że intensywnie pracuję na treningach i żebym podjął właściwą decyzję. Najtrudniejszy moment w mojej karierze, to był właśnie ubiegły sezon. Mówiłem też żonie, że był najgorszy. Byłem podłamany problemami... Przychodziły mi nawet myśli: „Kurde, co ja w ogóle robię. Dlaczego gram w piłkę?”. Wziąłem się w garść, później przyszła oferta z Piasta Gliwice. Chcę walczyć o swoje marzenia. 

Rozmawiał Jacek Janczewski

fot. 400mm.pl

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności