Aktualności

[WYWIAD] Piotr Nowak: Lepiej mierzyć w księżyc, a wylądować między gwiazdami, niż popaść w minimalizm

Specjalne21.02.2016 
W latach 90-tych był ulubieńcem polskich kibiców, ale nie udało mu się zakwalifikować z reprezentacją do żadnej wielkiej imprezy. Piotr Nowak osiągał sukcesy w Niemczech i USA jako piłkarz, pokazał się też ze znakomitej strony za oceanem w roli szkoleniowca. Zwycięzca amerykańskiej MLS żyje futbolem 24 godziny na dobę i pragnie swoją pasją zarazić ekipę Lechii Gdańsk, której niedawno został szkoleniowcem.


Jakie oczekiwania wiąże Pan ze swoim kolejnym powrotem do Polski, tym razem w roli trenera klubowego?
Piotr Nowak, szkoleniowiec Lechii Gdańsk: Bez licencji UEFA Pro nie mógłbym pracować w Polsce. PZPN z prezesem Zbigniewem Bońkiem umożliwili mi kontynuowanie trenerskiej edukacji i w tak zwanym międzyczasie pojawiła się propozycja z Lechii. Uznałem to za spore wyzwanie, bo przejąłem zespół z dużym potencjałem, z którym można coś fajnego zdziałać. Chciałbym z zawodników wydobyć to, co potrafią najlepszego i stworzyć drużynę zarówno na boisku, jak i poza nim. Lechia ma być kolektywem z prawdziwego zdarzenia, a nie zlepkiem indywidualności. Na obozie w Turcji zaczęliśmy się poznawać, złapaliśmy ze sobą kontakt i teraz trzeba bardzo serio podejść do ligi. Kilku nowych piłkarzy pomoże nam w tym, by grać lepiej i osiągać wyniki na miarę ambicji klubu. Wygrana 5:0 z Podbeskidziem to był udany pierwszy krok, lecz nie można się tym zachłystywać, znajdujemy się na premierowym etapie ekscytującego projektu.

Nie sparzył się Pan po próbach funkcjonowania w polskiej piłce jako działacz czy może bardziej inwestor?
Nie, to były inne czasy, 17-18 lat temu, wiadomo co wówczas działo się w polskim futbolu. Większość osób, którym zaufałem, dotknęły różne problemy. Człowiek uczy się na błędach, nie warto się więc zagłębiać w to, co za nami, a lepiej skupiać na swojej pracy. Jestem niesamowicie pozytywnie nastawiony do życia. Moją rolą jest to, żeby zespół, który prowadzę, grał jak najlepiej. Nie ma znaczenia, czy to ekipa z MLS, olimpijska kadra USA, reprezentacja Antiguy i Barbudy, czy Lechia. Zawsze daję z siebie maksimum. Co do Lechii, chciałbym, żeby ta drużyna była częścią mnie, by cele moje i piłkarzy się pokrywały. Cieszę się, że zawodnicy w Gdańsku myślą podobnie, widzę w nich pasję. Mamy kilku reprezentantów Polski, którzy marzą o dostaniu się do kadry na EURO 2016 i postawą w Lechii mogą sobie zapewnić powołanie.

Kiedyś było raczej nie do pomyślenia, żeby w polskim klubie grał zawodnik zagraniczny z takim CV jak Serb Milos Krasić?
Dużo się zmieniło. W Gdańsku mamy świetny ośrodek, wszystko jest przygotowane na tip top, organizacyjnie nie ma się do czego przyczepić. Jesteśmy w tej materii lepsi niż Ameryka, ale musimy jeszcze popracować nad mentalnością, żyć futbolem. A Milos to super człowiek, wspaniały piłkarz, którego ustawiam nieco inaczej na boisku niż przez poprzednie pół roku. Koledzy zaczynają go rozumieć, respektują go i o to właśnie chodzi. Tworzymy paczkę, której tryby powoli się zazębiają.

Dużo się ostatnio o Panu pisze, raz pozytywnie, raz negatywnie. Czy w Lechii piłkarze boją się zgłaszać trenerowi kontuzje?
Jedynym redaktorem z Polski, który odwiedził mnie w USA, był Mateusz Borek. Widział nasze treningi przed zdobyciem mistrzostwa MLS w Waszyngtonie, później spędził czas z nami na Florydzie, następnie pojawił się w Filadelfii, rozmawiał z różnymi ludźmi, widział jak pracuję z piłkarzami, jak do nich podchodzę. Zawodnicy w klubie i reprezentacji są największą wartością, każdy trener musi o tym pamiętać.

 Co by Pan przeniósł ze Stanów do Polski w kwestii podejścia piłkarzy do zawodu?
Przenieść to złe określenie. Amerykanie zyskują dużo przez to, że uprawiają różne sporty, im łatwiej pewne rzeczy skorygować. W Lechii kilku młodych zawodników musi się jeszcze uczyć taktyki, innych spraw, które powinni już znać. Piłkarze z USA mają tę przewagę, że motorycznie wchodzą w seniorski futbol z wyższego pułapu i dużo im dają te urozmaicenia – wcześniejsze trenowanie koszykówki czy futbolu amerykańskiego. Pewne rzeczy Amerykanie łatwiej przyswajają, jak im się rozrysuje schematy to wiedzą, że niektórych linii przekraczać nie można.

Entuzjazm zawodników w Polsce i USA jest podobny?
W MLS zawodnik po rozegraniu meczu czy treningu wsiada w samochód i jedzie do domu. Nikt nie trenuje dwa razy dziennie, a mało kto później ogląda w telewizji spotkania swojej ligi. W Europie jest inaczej, piłkarze żyją tym, co robią i interesują się futbolem. Moi zawodnicy chętnie siadają przed telewizorem, by patrzeć jak grają inne drużyny Ekstraklasy.

Nie przeszkodziło Panu w karierze szkoleniowej zbyt szybkie zdobycie mistrzostwa MLS?
Osiągnąłem w MLS wszystko jako piłkarz i jako trener. W Waszyngtonie dysponowałem super zespołem, który wygrywał wszystko. Mógłbym jak Bruce Arena w LA Galaxy dokupić Stevena Gerrarda, Robbiego Keane’a, Ashleya Cole’a i przez 10-15 lat miałbym w DC United fajne życie. Uznałem jednak, że trzeba zrobić inne kroki – zostałem asystentem Boba Bradleya w pierwszej reprezentacji i wziąłem kadrę olimpijską, z którą awansowaliśmy na igrzyska do Pekinu. Jestem ostatnim trenerem, który wprowadził USA do tej imprezy, a przecież strefa CONCACAF nie należy do słabych. Z mojej kadry olimpijskiej do pierwszej reprezentacji dostało się 18 zawodników i to chyba wystawia mi dobre świadectwo. Trener ciągle musi szukać nowych wyzwań, najważniejsze, żeby być zadowolonym. Philadelphia Union – klub, który nie miał akademii, młodych piłkarzy, stadionu został z moim udziałem zbudowany od podstaw. Praca z dziećmi – też coś fantastycznego, bo ja pamiętam sam siebie jako młodego adepta. Trener może zmienić życie piłkarzy, szczególnie tych młodych, poświęciłem im się, a widząc ich radość, też się cieszyłem. Nie było mowy o bzdurach, które ktoś teraz wypisuje, ale na pewno mnie to nie zniechęci. Lechię traktuje jako kolejne wspaniałe wyzwanie.

Nikt już nie napisze, że przyszedł gość z egzotycznej amerykańskiej ligi, bo postrzeganie MLS diametralnie się w Polsce zmieniło.
Liga amerykańska ma swoje plusy i minusy. Nie ma tam spadków, awansów i za dużo spotkań gra się powiedzmy o nic, jednak zmiany zasad są wykluczone. Jeśli ktoś inwestuje w klub powiedzmy 300 milionów dolarów, wybuduje stadion, kupi zawodników, to co by się działo w razie degradacji? Co roku nowe zespoły chcące wejść do rozgrywek, muszą płacić więcej. W Europie tydzień w tydzień trzeba się prezentować godnie przed ludźmi, którzy kupują bilety. W USA piłkarz przegra to powie, że niech się trener nie martwi, bo wygramy w następnym tygodniu. No, ale jak nie będzie następnego tygodnia? Pewne kwestie można na pewno poprawić, ale warto też pamiętać, że nie da się utrzymać cały czas formy, jak tyle czasu spędza się w podróży, samolotach, są jeszcze różnice czasu, temperatur. W marcu na Wschodnim Wybrzeżu temperatura oscyluje od zera do dziesięciu na plus, a w Dallas, czy Houston jest ponad dwadzieścia. Co by jednak nie powiedzieć, MLS się rozwija, przybywa klubów, ale z drugiej strony – prawdziwą piłkę nożną to mamy w Europie.

Amerykanie nadal mają swój plan na mistrzostwo świata. Kiedy wygrają mundial?
Mają swoje cele. Lepiej mierzyć w księżyc, a wylądować między gwiazdami, a nie popaść w minimalizm. W MLS trenerzy cieszą się z wejścia do MLS, ale ja nie uważam tego za sukces. Trzeba coś wygrać. W mistrzostwo świata chyba jednak w USA się nie wierzy.

Jak postrzega się Juergena Klinsmanna?
Różnie. Po porażce z Jamajką półfinału Gold Cup, a później w barażu o Puchar Konfederacji z Meksykiem, przegranej kadry olimpijskiej w eliminacjach z Hondurasem, atmosfera wokół kadr nie jest zbyt korzystna.

Co by Pan zrobił, gdyby odezwali się do Pana Chińczycy?
Zostałbym w Lechii. Nie wszystko rozbija się o pieniądze, a w każdym miejscu, w którym byłem, pragnę zostawić po sobie coś pozytywnego. Chicago, DC United, reprezentacja USA, Philadelphia, nawet Antigua i Barbuda… Najmniejszy kraj na świecie, gdy obejmowałem kadrę, zajmował 145. miejsce w  ranking FIFA, gdy się żegnałem przesunęliśmy na 82. miejsce. Dużo tam było improwizacji, a jako dyrektor techniczny zajmowałem się też młodzieżą, kobietami, ale nie narzekałem, choć byłem zajęty codziennie od rana do wieczora. W Grassroots na pierwsze zajęcia przyszło 25 dziewczynek, skończyliśmy na 120 i trzeba było wziąć do pomocy trenerów ligowych. Mam satysfakcję, że tam czegoś dokonałem. A do Lechii podchodzę szczególnie, nawet moja rodzina została za oceanem i wie, że piłce muszę się poświęcić w stu procentach.

Przyjmie Pan po przegranym meczu wymówkę zawodnika, że pogoda zła, murawa kiepska i tak dalej?
Z zawodnikami Lechii rozumiemy się bez słów, panuje zdrowa rywalizacja, co nam ułatwia wiele. Pierwsze kroki zostały zrobione, ale za konkretne wnioski trzeba poczekać. Moi podopieczni nie marudzą, starają się po prostu jak najlepiej grać w piłkę.

Wie Pan, że do Thomasa von Hessena też na początku był ogromny respekt zawodników. Też ma nazwisko, jak Pan…
Każdy z nas jest inny, nie zajmuje sobie głowy sprawami, które mnie nie dotyczą. Drużyna piłkarska jest niczym puzzle, poszczególne elementy układanki się różnią, lecz złożone razem składają się w jedną całość. Z zawodnikami jesteśmy partnerami, dużo rozmawiamy, staram się ich przekonać do swoich metod, pomysłów. Nie widziałem na mistrzostwach świata, Europy, czy w Lidze Mistrzów żeby trener podnosił puchar. To zawodnicy unoszą trofeum.

Dobry szkoleniowiec to taki, który nie przeszkadza zawodnikom?
Trener musi być trenerem, wyciągać właściwe wnioski i powinien pomagać futbolistom. Jeden potrzebuje klepnięcia, drugi rozmowy, trzeci chce, by pewne rzeczy pozwalać mu robić samemu. Trzeba mieć pełny obraz całości i pamiętać, że najważniejszy jest zespół i dobrze dopasowywać puzzle.

Praca przy piłce to Pana życie?
Nie robię nic na siłę, na pokaz, jak pisali niektórzy, którzy ponoć do mnie chcieli dotrzeć. Miałem 15 lat, kiedy podpisałem pierwszy profesjonalny kontrakt. To, że chcę wygrywać za wszelką cenę, to chyba nic złego. Po to się uprawia sport, by odnosić sukcesy, walczyć o poważne cele. Wygrywanie jest esencją tego, jaką pracę wykonujemy w ciągu tygodnia, dnia. Jedyne czego oczekuję od piłkarzy, to pełna koncentracja. Wszystko inne muszą zostawić poza ośrodkiem treningowym. Cały sztab w Lechii jest dla piłkarzy, ale ta jezdnia jest dwutorowa. Nie toleruję czegoś takiego, że zawodnik jest nieprzygotowany do treningu. To tak jakbym ja przyszedł na zajęcia i powiedział, że róbcie sobie, co chcecie, podajcie jak chcecie i tak dalej. Wtedy by mnie nie szanowali.

Będzie miał Pan satysfakcję, gdy paru zawodników przez Pana przygotowanych w klubie zagra w finałach EURO 2016?
Jasne, że tak. Nie muszę ich mobilizować, wiedzą o co grają. Są w drużynie narodowej, a w perspektywie mają turniej marzeń. Na razie w Lechii obyło się bez kontuzji, odpukać, a sztab i ja wykonaliśmy kawał fajnej roboty, bo piłkarze na progu rundy wiosennej czują się wybornie

Słyszy Pan wokół siebie rozmowy o finałach mistrzostw Europy we Francji?
Rozmawiałem z trenerem Adamem Nawałką. Stworzył fajną drużynę, która wywalczyła awans z trudnej grupy, pokonała Niemców, strzelała gole ostatnich minutach, zawsze walczyła do końca. Atmosfera i pełne stadiony na spotkaniach kadry dają nam gwarancję, że przygotujemy się do EURO 2016 jak najlepiej.

Biało-czerwoni mogą osiągnąć tam sukces?
Kto nam dawał szanse na triumf z Niemcami w Warszawie? To była historyczna wygrana, która dała kopa polskiej piłce. Może to zabrzmi banalnie, patetycznie, ale w futbolu wszystko jest możliwe. Wiary we własne umiejętności na pewno kadrze nie zabraknie, widać, że najważniejsi piłkarze oczekują od siebie czegoś więcej.

Czego brakowało reprezentacji Polski, gdy Pan w niej grał, by awansować do wielkiego turnieju?
Brakowało nam kogoś, kto by powiedział: „Wystarczy. Macie się skupić na sobie. Jesteście zbyt dobrymi piłkarzami, by to przepuścić przez palce”. Nikt z zawodników się nie obudził i nikt nie wstrząsnął towarzystwem. My za trenera Henryka Apostela mieliśmy zbyt dobrą pakę, by nie awansować do EURO 96. Swoje pięć minut w kadrze miałem i niestety tego nie wykorzystałem. W pewnym momencie trzeba było zawiesić buty na kołku i już nic się odwrócić nie da.

Poczuł Pan smak wielkich turniejów jako trener. Będąc na ławce nie pomyślał Pan, że szkoda, że nie było na nich Piotra Nowaka w roli piłkarza?
Tak, nie ma co się oszukiwać, że to czasami doskwiera. Kadra Polski Henryka Apostela, a później Antoniego Piechniczka, powinna osiągnąć więcej. Tworzyliśmy super grupę, dziś się spotykamy jako przyjaciele i wracamy z rozrzewnieniem do tamtych czasów. Mieliśmy w Parku Książąt na widelcu Francję, ostatecznie padł remis, ale trzy lata później trójkolorowi wygrali mundial. 5:0 ze Słowacją, świetny występ, mimo porażki, w towarzyskim starciu z Brazylią… Nie wykorzystaliśmy jednak swojego czasu. Zabrakło nam świadomości, że piłka powinna być na pierwszym miejscu.

Dlaczego zagrał Pan tylko 19 razy w drużynie narodowej?
Sam sobie stawiam takie pytanie. Wówczas były inne realia, kluby nie zawsze puszczały piłkarzy na gry towarzyskie, nie było na nie oficjalnych terminów FIFA i UEFA. Nawet w 1995 roku, w swoim najlepszym okresie, zagrałem bodaj ledwie pięć spotkań w reprezentacji. Zawsze chętnie się stawiałem na zgrupowania kadry, która była dla mnie wyjątkowa i cieszę się, że kibice pamiętają mnie z dobrej strony.

W Lechii Gdańsk widząc Andrzeja Woźniaka, przypomina się Panu mecz z Francją w Paryżu?
Andrzej był księciem Paryża i żebrakiem Londynu. No, szkoda, że zabrakło nas z Andrzejem na EURO 96 i mundialu dwa lata później, bo dysponowaliśmy zespołem, który miał ogromny potencjał. Patrzę sobie na skróty meczów z tamtych lat i pod nosem czasami padnie siarczyste przekleństwo. Żeby jednak wszystko funkcjonowało, trzeba zawsze wymagać od siebie jak najwięcej, mierzyć nawet w księżyc. W latach 90-tych nazywaliśmy się dziećmi kwiatami, generacją, która zachłysnęła się zachodem, kasą, tym co nas otaczało, to nie ulega wątpliwości. Nawet doświadczonym piłkarzom czasami gdzieś tam brakuje rozsądku.

Śledzi Pan losy TSV 1860 Monachium?
Mam kontakt z ludźmi z klubu, piłkarzami, rozmawiałem z trenerem Wernerem Lorantem w listopadzie. Dwa lata temu byłem na rozmowach z prezesem, zarządem. Ten inwestor, który wszedł do klubu, wydał mnóstwo pieniędzy, ale efekty nie przyszły. A teraz TSV jest poważnie zagrożony spadkiem z drugiej Bundesligi. Kibice tęsknią za derbami z Bayernem, a do nich w najbliższym czasie raczej nie dojdzie, dysproporcja jest niesamowita. W Bayernie na ławce rezerwowych siedzi ze 150 milionów euro…

Dla wielu polskich kibiców był Pan idolem. Liczy się Pan z ich dużymi oczekiwaniami?
Słyszałem, że się lansuję, że jestem showmenem, nie udzielam wywiadów… Bzdury. Każdy z nas popełnia błędy, nie należę do wyjątków. Nauczyłem się pokory, szacunku do samego siebie, wiem jak rozmawiać z ludźmi, podchodzić do pewnych spraw. Uwielbiam wygrywać, nawet w warcaby, makao, nie ma różnicy i swoim pozytywnym podejściem mogę pomóc zawodnikom Lechii. Mówię im, że to jest nasz czas i trzeba go razem wykorzystać jak najlepiej.

Rozmawiał Jaromir Kruk

PIOTR NOWAK
Urodzony 5 lipca 1964 roku w Pabianicach. Kariera piłkarska: Włókniarz Pabianice, GKS Bełchatów, Zawisza Bydgoszcz, Widzew Łódź, Motor Lublin, Zawisza Bydgoszcz, Bakirkoyspor, Young Boys Berno, Dynamo Drezno, FC Kaiserslautern, TSV 1860 Monachium, Chicago Fire. Z Chicago Fire mistrz USA 1998, Puchar USA 1998, 2000. W reprezentacji Polski w latach 1990-1997 rozegrał 19 meczów i zdobył 3 gole. Kariera trenerska: DC United, kadra olimpijska USA, asystent w pierwszej reprezentacji USA, Philadelphia Union, dyrektor techniczny federacji Antigua i Barbuda, Lechia Gdańsk. Z DC United mistrz USA 2004, z kadrą olimpijską USA awansował do igrzysk 2008 w Pekinie, gdzie ją poprowadził.

TAGI: Piotr Nowak, Lechia Gdańsk,

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności