Aktualności

[WYWIAD] Piotr Czaja: Takiego jak ja, to pan w Polsce nie znajdzie

Specjalne28.12.2017 

Piotr Czaja ma na swoim koncie trzy tytuły mistrza Polski oraz rekord ekstraklasy, w której rozegrał 11 spotkań z rzędu nie puszczając bramki! „Trenerze, takiego jak ja, to pan w Polsce nie znajdzie” – powiedziałem i odwróciłem się, żeby odejść, a wtedy usłyszałem: Masz rację i dlatego... zostaniesz – wspominał mistrzowskie czasy zapomniany nieco 73-latek na spotkaniu Klubu Wybitnego Piłkarza Śląska. 

Gdzie można Pana spotkać na co dzień?

Wróciłem z Niemiec i osiadłem w Międzybrodziu Bialskim. Mam tam małą chałupkę, w której mieszkamy razem z żoną. Osiem, czy nawet dziewięć lat temu, przeszedłem w „stan spoczynku” i mogę się cieszyć urokami życia emeryta. Czasem idę zobaczyć mecz klasy B, bo tamtejszy zespół gra właśnie na tym poziomie, ale na mecze ligowe nie jeżdżę. Wolę wspominać o tym jak myśmy to grali.

Do którego meczu wraca Pan pamięcią najczęściej?

Najmilej wspominam czasy, w których w barwach Ruchu zdobyłem dwukrotnie z rzędu mistrzostwo Polski, bo w tym trzecim tytule to mam mniejszy udział. Do tego dodam Puchar Polski. Szczególnie rok 1974, ponieważ nasz dublet był został najbardziej zapamiętany.

To był wówczas Pana najlepszy sezon?

Był, ale zaczął się... fatalnie. Wracałem do gry po kontuzji, a czechosłowacki trener Michał Viczan, który do nas przyszedł, powiedział, że mnie nie chce w zespole i będzie szukał nowego bramkarza. Co miałem zrobić? Zgodziłem się na ten wyrok i poprosiłem, żeby pozwolił mi trenować z zespołem do czasu aż znajdę sobie nowy klub. Pozwolił, ale postawił warunek, że razem ze mną będą też trenować pozostali bramkarze Ruchu. Dodał, że będę mógł odejść, jak na swoje miejsce sprowadzę nowego bramkarza – Marka Ochmana.

Sprowadził go Pan do Ruchu?

Nie. Rozmawiałem z nim tylko o przejściu do Ruchu. Byłem ambitny to szybko po kontuzji się pozbierałem i gdy już byłem gotowy do gry to oświadczyłem, że mam propozycję z klubu na zachodzie Europy, więc chciałbym wyjechać, a drużyna, która mnie chce pozyskać zapłaci za przejście Ochmana. Wtedy usłyszałem od trenera: Ale ja chcę takiego bramkarza jak ty jesteś. Odpowiedziałem mu: Trenerze, takiego to pan w Polsce nie znajdzie i odwróciłem się, żeby odejść. Wtedy usłyszałem: Masz rację i dlatego... zostaniesz. Zostałem, a po zdobyciu mistrzostwa Polski trener stwierdził, że byłem jednym z najmocniejszych ogniw jego drużyny.

Po zakończeniu kariery był Pan trenerem?

Byłem już w trakcie kariery. Trener Frantiszek Havranek zrobił mnie swoim asystentem w Ruchu, ale ja dalej uważałem się przede wszystkim za bramkarza i podporę drużyny, choć już miałem 32 lata. I to był też bardzo przyjemny okres, bo w tym czasie, przed mistrzostwami świata w Argentynie, trener Jacek Gmoch zadzwonił nawet do mnie i chciał, żebym wrócił do kadry. Może bym się zgodził, ale żona, która się w ogóle sportem nie interesuje, przypomniała mi wtedy mój wiek i powiedziała: Chłopie, ty już siwy jesteś, gdzie tam się będziesz z młodymi po Ameryce włóczył. Dlatego odmówiłem Gmochowi.

Gdyby miał pan wybrać najlepszy mecz ze swojej kariery, na który by pan postawił?

Najważniejszy mecz rozegrałem z Feyenoordem Rotterdam. W ćwierćfinale Pucharu UEFA zmierzyliśmy się z renomowanymi Holendrami wiosną 1974 roku. Po remisie 1:1 na Cichej, gdzie Zygmunt Maszczyk w ostatnich sekundach doprowadził do remisu, w rewanżu Joachim Marx strzelił szybko gola i prowadziliśmy 1:0. Po przerwie gospodarze wyrównali, a przed dogrywką nas wykiwali. Choć przepisy na to nie pozwalają to oni zeszli na chwilę do szatni, a my czekaliśmy na boisku w deszczu. Jak ruszyli z impetem, to trafili nas dwa razy. Tak skończyła się nasza europejska przygoda, a oni poszli dalej i sięgnęli po puchar. Mam co prawdę trochę pretensji do siebie o drugą puszczoną bramkę, bo piłka siadła w błocie i to mnie zaskoczyło. Mimo to uważam, że tam właśnie rozegrałem swój najlepszy mecz w karierze.

Jak oceni Pan obecnych najlepszych polskich bramkarzy?

Mogę to zrobić z punktu widzenia międzybrodzkiego, bo tak to nazwę. Nie widzę ich na treningu tylko oglądam w telewizji, choć ostatnio byłem na meczu z Meksykiem w Gdańsku. Przegraliśmy 0:1, ale w drużynie testowanej przez Adama Nawałkę było widać szkielet. Myślę więc, że mając jeszcze trochę czasu nasz selekcjoner dobierze takich piłkarzy, którzy dadzą nam wiele radości na boiskach w Rosji.

Na bramkarzach zawsze jest ogromna presja. Jeden błąd może dać lawinę krytyki. Pan też był pod ostrzałem?

Oczywiście. Każdy bramkarz ma jakąś słabszą stronę i musi nad nią pracować. Ja się wywodzę ze środowiska piłkarzy ręcznych i gdy któryś z dziennikarzy dowiedział się o tym powiedział, że bronię w manierze szczypiornisty. Pracowałem więc nad tym, żeby udowodnić, że nie bronię w stylu piłkarza ręcznego i dużo czasu poświęcałem na treningach grze na przedpolu. Gdy już zaczęło się o mnie mówić, że dobrze gram na przedpolu, to któryś z dziennikarzy napisał, że za to na linii jestem słabszy. Dlatego bramkarz musi sam umieć analizować swoje błędy, żeby na treningu, po ustaleniach z trenerem, pracować nad ich wyeliminowaniem. To jest indywidualność. Jedyna osoba na boisku, której wolno grać rękami i nogami. Od niego bardzo dużo zależy. Jeżeli obrona czuje, że ma mocnego bramkarza to automatycznie jest pewniejsza. A sam bramkarz musi chcieć mocno pracować nad sobą i analizować jakie błędy popełnia. Trener może pomóc, ale każdy bramkarz musi sam siebie umieć skrytykować i wytknąć sobie swoje błędy, żeby pracować nad ich wyeliminowaniem.

Ma Pan następców?

Niestety nie mam. To znaczy córka, która mieszka w Katowicach i wnuczka, mieszkająca w Krakowie, nie grają w piłkę. Jednak gdy byłem trenerem, to nie wysyłałem na obserwację moich asystentów tylko... córkę. Ona mi zawsze tak wszystko opisała, że wiedziałem o rywalu to co potrzebowałem. Ale teraz już nie interesuje się piłką. Tylko podczas wielkich imprez kibicuje Hiszpanii, bo podobają się jej hiszpańscy zawodnicy.

Jak Pan zareagował na nominację do Klubu Wybitnego Piłkarza Śląska?

Dla mnie nominacja do Klubu Wybitnego Piłkarza Śląska wręczona przez Staszka Oślizłę i jeszcze do tego brązowy medal za wybitne osiągnięcia dla rozwoju piłki nożnej wręczony przez prezesa Śląskiego ZPN Henryka Kulę, to była wielka niespodzianka. Gdy dostałem zaproszenie na spotkanie w Tychach powiedziałem, że będę, ale nie spodziewałem się takiej uroczystości.

Ucieszył się Pan na widok dawno niewidzianych kolegów i rywali?

Bardzo się ucieszyłem. Dawno nie widziałem się na przykład z Hubertem Kostką, Henrykiem Latochą, Janem Banasiem, Zygmuntem Anczokiem, Stanisławem Oślizłą czyli... rywalami, których obecne losy śledzę w internecie. Z wielką przyjemnością spotkałem się z nimi, żeby powspominać. Z Antonim Piechniczkiem, Marianem Ostafińskim, Eugeniuszem Lerchem, Józkiem Bonem i Albinem Wirą widywałem się na Wigiliach w Ruchu. Jana Furtoka pamiętam, bo grał w HSV Hamburg i Eintrachcie Frankfurt, ale gdy się spotkaliśmy dawno temu, grając w oldbojach, to mi powiedział, że... mnie nie kojarzy. Przedstawiłem się więc i myślę, że teraz już pamięta, że przez pięć lat od 1965 do 1970 roku broniłem w ekstraklasie w GKS-ie Katowice, a dopiero później na dziewięć lat zakotwiczyłem w Ruchu, w którym sięgnąłem po piłkarskie sukcesy. Zupełnie zmienił się Jurek Wijas i dzisiaj bym go na pewno na ulicy nie poznał. Piotra Piekarczyka też znam tylko z widzenia i pamiętam, że z Rybnika przyszedł do Katowic. Ale najważniejsze, że mogliśmy razem porozmawiać o tym co nas jednoczy, czyli o śląskiej i polskiej piłce nożnej.

Rozmawiał Jerzy Dusik

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności