Aktualności
[WYWIAD] Paweł Wszołek: Wierzę, że mój czas w reprezentacji jeszcze nadejdzie
Jest pan w Queens Park Rangers trzeci sezon, a w tym czasie z zespołu odeszło około 30 piłkarzy. Zmieniło się też kilku trenerów.
Paweł Wszołek: Rzeczywiście, dużo się pozmieniało w Queens Park Rangers od mojego przyjścia. Do klubu ściągał mnie trener Jimmy Floyd Hasselbaink, u którego miałem występować na mojej nominalnej pozycji, czyli na prawym skrzydle. I na początku rzeczywiście tam grałem. Po zwolnieniu Hasselbainka przyszedł Ian Holloway. I gdyby prześledzić pozycje, na których występowałem, gdy prowadził QPR, to na prawym skrzydle zagrałem może z sześć razy. Wystawiał mnie jako defensywnego pomocnika, a nawet prawego obrońcę. Byłem też wahadłowym, ale u trenera Hollowaya oznaczało to, że bronimy w pięciu, ale nie atakujemy. To było dla mnie trudne, bo przecież słynę z gry ofensywnej. Zawsze wolałem atakować, a u poprzedniego szkoleniowca miałem zdecydowanie więcej udzielać się w defensywie. To sprawiło, że nie mogłem się pochwalić statystykami, które najwięcej mówią o piłkarzu ofensywnym, czyli asysty czy gole.
Angielskie media pisały, że był pan niemal już odstawiony, a jednak ostatnio udało się pokazać, że za wcześnie spisano pana na straty.
Przed sezonem przyszedł nowy trener, Steven McClaren. To były selekcjoner reprezentacji Anglii. Pojechaliśmy na obóz do Portugalii i z każdym piłkarzem rozmawiał indywidualnie. Wiedziałem więc na czym stoję i jak będę ciężko pracował na treningach, to dostanę szansę. Chciałem być przygotowany, by ją wykorzystać. Cieszę się, że teraz wskoczyłem do drużyny i ostatnio w ciągu sześciu dni rozegrałem trzy pełne spotkania. Na dodatek wygraliśmy je bez straty gola. Teraz trzeba to podtrzymać i mam nadzieję, że to dla mnie początek lepszych czasów, a najlepsze jeszcze przede mną. W końcu zaliczyłem asystę i zdobyłem gola. Takie indywidualne osiągniecia jeszcze mocniej motywują i dodają sił. W ostatniej kolejce strzeliłem gola na wagę trzech punktów z Aston Villą. Przez chwilę był niepokój, bo piłka po strzale odbiła się od poprzeczki, potem ziemi i wyszła w pole. Widziałem, że był gol, ale obawiałem się, czy sędzia też to zobaczył. Okazało się, że działał system „goal line” i arbiter szybko dostał potwierdzenie, że bramka padła.
Za QPR świetny październik, choć początek sezonu mieliście bardzo słaby. O co będziecie walczyć?
W Championship prawie co kolejkę grasz z drużyną, który ma wielkie tradycje. QPR to także zasłużony klub, na dodatek z bardzo wiernymi kibicami. Są apetyty, by wrócić do Premier League, tym bardziej że niedawno drużyna grała w elicie. Zapotrzebowanie na taki sukces jest ogromne, to klub właściwie z centrum Londynu. Taki ogólny cel postawiony przed sezonem, to miejsce w górnej połowie tabeli. Mieliśmy słaby początek, bo nie byliśmy w pełnym składzie. Przegraliśmy cztery pierwsze mecze, ale potem doszło do nas trzech zawodników z Premier League i to zmieniło naszą sytuację. Wcześniej stwarzaliśmy sporo okazji, ale byliśmy nieskuteczni. Zaczęliśmy grać dużo lepiej, a październik był wyśmienity. Zdobyliśmy 13 punktów na 15 możliwych i jesteśmy tuż za grupą drużyn, które mają szanse na awans. Jeśli chodzi o mnie, to skupiam się na każdym meczu, traktuję każde spotkanie jako mały finał. Teraz jeszcze trochę za wcześnie, by powiedzieć o co dokładnie gramy. Sezon w Championship jest bardzo długi i pewnie za jakieś 15-20 kolejek będzie można lepiej określić cel. Wierzę, że będziemy walczyć o awans.
W Londynie nie brakuje klubów z Premier League – Tottenham, Arsenal, West Ham, Crystal Palace, Chelsea, Fulham. Jak popularne jest występujące w Championship QPR?
Kiedy chodzimy na spacer po Londynie, często widać kibiców w koszulkach QPR. Jest ich więcej niż niektórych klubów z Premier League. Sporo starszych osób nam kibicuje, a to oznacza, że są z klubem wiele lat. Zdarza się, że zaczepiają nas na mieście, by porozmawiać. To jest bardzo ważne, bo buduje więź między kibicem, a piłkarzem. Fani poświęcają się i jeżdżą za nami dużą grupą na wyjazdy. To pokazuje, że doceniają naszą pracę i odpłacają wsparciem. Kibiców zawsze szanowałem i będę to robił, bo to część futbolu.
Właściciele pańskiego klubu pochodzą z Azji. Kiedy w 2007 roku weszli do QPR, to liczono, że wpompują w drużynę grube miliony i zespół będzie liczył się w Premier League.
Na początku tak właśnie było, w klubie pojawiło się dużo pieniędzy. Zawodnicy zarabiali nawet 130 tysięcy funtów tygodniowo, a nie zdołali się utrzymać w Premier League. Właściciele zmienili podejście, tym bardziej że klub dostał wysoką karę za naruszenie zasad fair play, ponad 40 milionów funtów. Przez to QPR nadal nie może robić dużych transferów, bo spłaca zadłużenie. Stąd tez dużo piłkarzy przychodzi na wypożyczenia lub za darmo.
Podobno Włochy to jeden z najprzyjemniejszych krajów do życia, a zamienił pan Weronę na kapryśne, jeśli chodzi o pogodę, Wysypy Brytyjskie.
Zamieniliśmy słoneczne Włochy na... słoneczny Londyn. To taki trochę stereotyp, że jest tu zawsze mokro, zimno, ponuro i można szybko popaść w depresję. Tak naprawdę nie brakuje tu słońca. Na pewno jest więcej dni z dobrą pogodą niż deszczowych. Do Anglii przyjechałem przede wszystkim, by się piłkarsko rozwijać. Włochy to rzeczywiście najprzyjemniejszy, poza Polską, kraj do życia. Jedzenie najlepsze, pogoda zawsze piękna, ale na razie w Anglii gram w piłkę i nie narzekam. Przyszedłem do QPR po kontuzji, o której blizna na ręce wciąż przypomina. Odszedłem z Hellas Werona, bo były nieporozumienia między mną i klubem. Najpierw umówiłem się, że będę rehabilitował rękę w klinice w Warszawie. Wszystko przebiegało po mojej myśli i kiedy zostały jeszcze trzy tygodnie leczenia, dostałem telefon z Włoch, że mam wracać. Było to dla mnie niezrozumiałe, ale nie miałem innego wyjścia. Poszedłem więc na wypożyczenie do QPR. Miałem tam wpisaną opcję wykupienia na koniec sezonu, ale Anglicy już w połowie rozgrywek zdecydowali się na taki ruch. To był dowód zaufania z ich strony.
Jak spędza pan wolny czas w Londynie? Co robi między meczami i treningami?
Jestem domownikiem i uwielbiam oglądać mecze, nie tylko piłki nożnej, ale także w innych dyscyplinach. Czasem i pięć dziennie obejrzę. Nawet dartsa oglądam. Ciągle też sprawdzam wyniki. Po prostu kocham sport. Kocham też morze i mam nadzieję, że będę kiedyś nad nim mieszkał. Dlatego tak dobrze czułem się w Genui. Uwielbiamy włoską kuchnię, a żona tak dobrze gotuje, że ma u mnie dwie gwiazdki Michelin i walczy o trzecią. Wcześniej, jeszcze we Weronie, uprawialiśmy jogę, teraz w Londynie w kubie mam trenera boksu. Będzie też do nas przychodził do domu na indywidualne lekcje. Taki trening ogólnorozwojowy na pewno pomoże.
Dlaczego w lidze angielskiej polscy zawodnicy, poza bramkarzami, mają często problemy z wywalczeniem miejsca w składzie?
To stereotyp. Kamil Grosicki przez dwa sezony regularnie grał w Hull City i po problemach na początku rozgrywek znów wrócił do składu. Mateusz Klich zbiera świetne recenzje w Leeds United i są liderem Championship. Jan Bednarek wkrótce odbuduje pozycję, bo to szalenie ambitny i uparty chłopak. Grzesiek Krychowiak w poprzednim sezonie też dużo grał. Nie ma teraz piłkarza z pola, który byłby tylko rezerwowym. A bramkarze w Anglii od lat mają świetną renomę.
Championship wygląda na ligę, w której przede wszystkim liczy się siła i wzrost. Jak pan się w niej odnajduje?
Bardzo dużo fachowców uważa, że jak ktoś sobie poradzi w tej lidze, to także da radę fizycznie w każdej innej. Zawodnicy, którzy trafiają tu z Premier League przyznają, że pod tym względem jest tu dużo ciężej. W elicie jest więcej piłkarzy z umiejętnościami technicznymi, którzy też po prostu lepiej grają w piłkę. W Championship bardzo często gra zespołów jest oparta na sile, wydolności i szybkości. W QPR każdy indywidualnie pracuje nad tym także w siłowni. W tej lidze, nawet jak jesteś świetny technicznie, to musisz być też przygotowany wydolnościowo, by zaistnieć. Inaczej zginiesz. Zawsze miałem dobrą wydolność, dużo ćwiczyłem indywidualnie siłę i już we Włoszech miałem od tego trenera. Bardziej skupiam się nad poprawą techniki, gry na małej przestrzeni i z każdym treningiem czuję, że jest coraz lepiej.
W wieku 26 lat trenował pan już u trzech byłych selekcjonerów: Pawła Janasa, Sinisy Mihaljovicia czy Stevena McClarena. A do pracował np. z Luigi Delnerim czy Walterem Zengą.
Mam duży szacunek do każdego trenera. To najważniejsza osoba w drużynie. Oczywiście, w każdym zespole zdarza się, że jednemu zawodnikowi jest nie po drodze ze szkoleniowcem, a inny ma z nim dobrze. Żale należy wyładowywać poza boiskiem, byle nie na najbliższych. Ten, który nie gra, zawsze będzie niezadowolony, ale wtedy trzeba ciężko pracować, by doczekać się na szansę. To duże szczęście, że trenowałem u byłych selekcjonerów. By poprowadzić drużynę narodową, trzeba najpierw coś w piłce osiągnąć.
Akurat McClaren nie poradził sobie w reprezentacji Anglii.
Czasem wiele zależy od szczęścia. Anglia za czasów trenera McClarena miała dobre i złe mecze. I tak naprawdę w ostatnim spotkaniu z Chorwacją zabrakło szczęścia, by awansować na mistrzostwa Europy w 2008 roku. W QPR widać, że jego praca idzie w dobrym kierunku, a to dla mnie najważniejsze.
Co zmieniła kontuzja, przez którą nie pojechał pan na EURO 2016?
Trochę już odeszła w zapomnienie, bo nie ma co tego rozpamiętywać. Zdarzyła się w złym momencie, ale w pewnym sensie ukształtowała mnie jako piłkarza, miała wpływ na moją karierę. Oczywiście na początku był smutek i lekkie załamanie, bo duża impreza przeszła mi koło nosa. Ktoś, kto powie, że nie zabolałoby, gdyby z powodu urazu nie pojechał na mistrzostwa Europy, byłby dla mnie wariatem. Zacisnąłem zęby, pozbierałem się i wziąłem za rehabilitację. Poprzez dobre występy, asysty i gole będę starał się, by zostało to zauważone przez selekcjonera. Bez dobrej gry w klubie trudno liczyć, by się mną zainteresował. Mam silne wsparcie od żony i całej rodziny. Z bratem często na bieżąco analizujemy moje mecze. Mam też grono przyjaciół, na których mogę liczyć, a to także w życiu, jak i w sporcie, jest niezwykle ważne.
Na razie rozegrał pan 11 meczów w reprezentacji. Który był najważniejszy?
Na pewno debiut w z orzełkiem na piersi dla każdego sportowca to niezwykłe wydarzenie. To moment, w którym spełnia się marzenie i zapamiętuje się go na całe życie. Potem bardzo ważny był też występ z Anglią. To było pamiętne spotkanie, które z powodu deszczu przełożono na następny dzień. Miałem wtedy dużą tremę, ale zremisowaliśmy 1:1, a ja nie odstawałem od rywali, więc byłem zadowolony. Ważnym meczem był też występ przeciwko Finlandii, bo zdobyłem wtedy pierwsze gole dla reprezentacji. To był kolejny moment, w którym czułem, że marzenia się spełniają.
Wrócił pan do zdrowia, do występów w klubie, a także do reprezentacji. W kadrze na mundial nie udało się jednak znaleźć.
Po tym, jak doszedłem do zdrowia po kontuzji, dostałem szansę w meczu eliminacji mistrzostw świata z Armenią i trzeba przyznać, że jej nie wykorzystałem. Wygraliśmy 2:1, ale nie pomogłem drużynie. Nie byłem gotowy fizycznie. To był czwarty miesiąc po kontuzji i przed tym spotkaniem nie grałem nawet w żadnym sparingu. To sprawiło, że trener później dokonywał innych wyborów, a drużyna grała dobrze. Cieszę się, że Adam Nawałka o mnie zupełnie nie zapomniał i jeszcze powołał na mecze towarzyskie z Meksykiem i Urugwajem. Zresztą rywalizacja była bardzo duża, a po udanych mistrzostwach Europy i eliminacjach do mundialu trudno było przebić się do kadry. Mam 26 lat, znam swoje umiejętności i wierzę, że najlepszy czas dopiero przede mną.
Teraz w reprezentacji Polski jest nowy selekcjoner.
Osobiście jeszcze nie poznałem Jerzego Brzęczka. Wspieram reprezentację i nie do mnie należy ocena, czy na jakiejś pozycji mamy problemy. Wolę skupiać się na pracy i treningach, a jeśli trener uzna, że warto mnie sprawdzić, to postaram się szansę wykorzystać jak najlepiej. Wierzę, że mój czas w reprezentacji jeszcze nadejdzie.
Rozmawiał Robert Cisek