Aktualności
[WYWIAD] Patryk Klimala: W Wigrach mogłem się odciąć i życiowo ogarnąć
Zgodzisz się z tym, że udało ci się znaleźć w stabilnej sytuacji piłkarskiej? Po przeskoku z piłki juniorskiej do seniorskiej w Jagiellonii Białystok występów miałeś niewiele. Dopiero na wypożyczeniu w Wigrach Suwałki mogłeś się bardziej pokazać.
Mała liczba meczów w „Jadze” spowodowana była przede wszystkim kontuzją. Dlatego musiałem udać się na wypożyczenie. W ubiegłym roku w Białymstoku nastąpiła zmiana trenera i zatrudniono szkoleniowca Ireneusza Mamrota. Byłem dla niego zupełnie obcym człowiekiem. Nie mogłem trenować przez pięć miesięcy, on nawet pewnie nie wiedział jak gram, jak się poruszam na boisku i co mogę sobą reprezentować. Uznaliśmy, że najlepszą decyzją będzie zmiana klubu, żeby móc się odbudować i ograć.
Stąd wypożyczenie do Wigier Suwałki.
W których otrzymałem szansę regularnych występów. Bardzo cieszę się, że trener Artur Skowronek dał mi szansę. Wziąłem się do ciężkich treningów, zacząłem pracować nad sobą, żeby osiągnąć taką samą formę fizyczną, jaką miałem przed doznaniem kontuzji. Może w pierwszym miesiącu moje mecze nie były zbyt przekonujące. Później zaczęło to wyglądać zdecydowanie lepiej.
W Centralnej Lidze Juniorów zasłynąłeś z tego, że byłeś niesamowicie bramkostrzelny. Jednak twoje początki z piłką nożną wcale nie były łatwe. Problemy zaczęły się w momencie przejścia do Legii Warszawa…
W Legii wiele problemów stworzyłem sobie sam. Teraz jak patrzę na to z perspektywy czasu, wynikało to z mojej nieświadomości, niewiedzy. Może też trochę poprzez błędy młodzieńcze. Gdy byłem młodym chłopakiem, to najpierw robiłem, a dopiero potem myślałem. No i na temat Legii to tyle, bo nie chciałbym wracać do tego, co było kiedyś. Nie ma sensu już myśleć o przeszłości i „grzebać w śmieciach”. Dzisiaj jest już jednak zupełnie inaczej. Doskonale zdaję sobie sprawę z celów, które mam do osiągnięcia. Wiem również czego teraz muszę unikać.
Warszawa cię przerosła?
Czy mnie przerosła, to może za duże słowo. Wydaje mi się, że wielu rzeczy, spraw, byłem po prostu nieświadomy, o czym już wcześniej wspomniałem. Najważniejsze, że udało mi się wrócić na odpowiedni tor. Nauczony doświadczeniami z przeszłości nie mam zamiaru powielać już swoich młodzieńczych błędów.
Ale w końcu musiał się pojawić taki moment, kiedy sam sobie powiedziałeś: „Dobra, stop. Wystarczy”.
Stało się to w chwili, gdy zostałem wezwany do gabinetu Legii. Dyrektorzy i trenerzy powiedzieli mi, że wspólnie doszli do wniosku że muszę udać się na wypożyczenie. Już zanim wszedłem do tamtego pokoju, to doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, co się święci.
I co było dalej?
Wspólnie z tatą podjęliśmy decyzję, że chcemy rozwiązać umowę z Legią. Musiałem zupełnie odciąć się od Warszawy i chciałem zacząć nowy rozdział. Prezesi zgodzili się na to i odszedłem z Legii za porozumieniem stron. Postanowiłem, że wrócę do Dzierżoniowa. Powiedziałem tacie, że odpuszczam szkołę i skupiam się całkowicie na tym, żeby wrócić do optymalnej formy.
W ogóle nie chodziłeś do szkoły?
Przez pierwsze pół roku. Musiałem doprowadzić się do porządku, a później chciałem kontynuować naukę. Do optymalnej dyspozycji wracałem w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Dzierżoniowie. Trenowałem z tamtejszymi chłopakami z gimnazjum. Jak moi rówieśnicy szli do szkoły, to ja uczęszczałem na treningi, siłownię i tak dalej. Przyszedł taki moment, że była już końcówka rundy i zaczął się pośpiech. No, fajnie było grać w Lechii Dzierżoniów, ale to nie był szczyt moich ambicji. Trzecia liga to było dla mnie za mało.
I na własną rękę szukałeś sobie nowego klubu.
Sam zacząłem dzwonić. Kontaktowałem się bodajże z Górnikiem Zabrze, później wykonałem telefon do trenera Tomasza Kulhawika z Jagiellonii Białystok. Przedstawiłem się mu, powiedziałem, że jestem napastnikiem i bardzo chciałbym przyjechać na testy, żeby móc się pokazać. Powiedział mi, że bardzo dobrze się składa, bo akurat odszedł od nich atakujący i potrzebny im jest nowy zawodnik.
Świetnie trafiłeś z czasem.
Miałem dużego farta. Wstrzeliłem się w odpowiedni moment, zadzwoniłem i usłyszałem pozytywną odpowiedź. Byłem mega zaskoczony. Nawet menedżer nie był mi potrzebny, żeby załatwić formalności. Pojechałem do Białegostoku. Sprawdzano tam jeszcze kilku chłopaków, ale trener powiedział mi, że zostaję. Zacząłem nad sobą ostro pracować, dawałem z siebie na treningach wszystko, przykładałem uwagę do najmniejszych detali. Nie chciałem powtórzyć błędów z przeszłości. Miałem ustabilizowaną sytuację w szkole, systematycznie uczęszczałem na lekcje.
Później zaczął się dla ciebie czas grania w juniorach Jagiellonii, gdzie pokazałeś z bardzo dobrej strony. Zdobyłeś siedemnaście goli w dziewięciu spotkaniach. To imponujący bilans.
Zacząłem bardzo mocno, bo w swoim debiucie z Neptunem Końskie strzeliłem cztery gole, a my wygraliśmy dziesięć do zera. To było dla mnie bardzo pozytywne, bo widziałem, że moje przygotowania w Dzierżoniowie przyniosły efekty. W kolejnych meczach w Centralnej Lidze Juniorów strzelałem prawie w każdym spotkaniu. Jakby spojrzeć, to tylko w dwóch meczach nie wpisałem się na listę strzelców.
Po czym zostałeś zaproszony przez trenera Michała Probierza do pierwszej drużyny Jagiellonii. W jakich okolicznościach to się odbywało?
Trener Probierz pojawił się na moim meczu CLJ-ki z Cracovią, w którym zagrałem całkiem nieźle, udało mi się wpisać na listę strzelców. Po spotkaniu otrzymałem informację od szkoleniowca Kulhawika, że mam iść na trening do pierwszej drużyny. Byłem w szoku. W ogóle tego się nie spodziewałem. Owszem, to był mój cel, żeby tam się dostać, ale nie przypuszczałem, że to stanie się tak szybko. W końcu poszedłem na trening z pierwszą drużyną.
Byłeś zestresowany?
Owszem. Myślę, że przez sam stres wypadłem nie najlepiej. Mówiąc po piłkarsku, myślałem, że będę już „odpalony”. Trener Probierz powiedział jednak, że z nimi zostaję. Po jakimś czasie w końcu udało mi się załapać od osiemnastki meczowej. To mi dało takiego pozytywnego kopa, bo przekonałem się, że jednak mogę. Uwierzyłem w siebie jeszcze bardziej.
Ten przeskok z piłki juniorskiej do seniorskiej był dla ciebie mocno odczuwalny?
Odczułem to przede wszystkim fizycznie. Musiałem nabrać więcej masy mięśniowej, a to mi trochę czasu zajęło. Prawie cztery albo pięć miesięcy. Wcześniej byłem zwykłym „szczypiorkiem”. Później na boisku nie było mnie już tak łatwo przepchnąć. Wszystko było spoko, zadebiutowałem w ekstraklasie, zacząłem jeździć na mecze z pierwszą drużyną i dopadła mnie kontuzja… Skrzypiały mi achillesy, coś mi się tam zbierało. Odczuwałem duży dyskomfort. Męczyłem się z tym kilka miesięcy. Zajął się mną doktor kadry Jacek Jaroszewski, który pomógł mi w dwa tygodnie. Chwała mu za to. Wcześniej leczono mnie i leczono, a doktorowi zajęło to tak niewiele czasu.
Wróciłeś więc do treningów, a w Jagiellonii pojawił się nowy szkoleniowiec.
Byłem na tygodniowym obozie i dowiedziałem się, że zaraz po nim będę musiał iść na wypożyczenie. Nie miałem jednak myśli: „o kurde, jestem słaby”. Wiedziałem, że to dla mojego dobra. Uważam, że gdyby nie zlikwidowali drużyny rezerw, to wówczas bardzo chciałbym zostać. Wiedziałem, że jeśli potrenuję i wrócę do optymalnej formy, to później będę mógł spokojnie rywalizować o przynajmniej osiemnastkę meczową. Rozwiązano drużynę rezerw, więc nie miałbym tego rytmu meczowego. Najwyżej zagrałbym może w kilku sparingach w okresie przygotowawczym.
Znowu więc musiałeś zmienić otoczenie.
Musiałem. Zadzwonił do mnie trener Krzysztof Brede z Chojniczanki. Byłem już prawie ze wszystkim dogadany, moje przenosiny do Chojnic były już bardzo blisko, ale wraz z klubem uznaliśmy, że w Wigrach będzie mi najlepiej. To była bardzo dobra decyzja. W Suwałkach zacząłem więcej grać, zdobywać bramki. Muszę jednak przyznać, że był moment, że troszeczkę znowu zacząłem sprawiać problemy wychowawcze. Za dużo chciałem mówić do trenera, a robić już trochę mniej.
Trener Skowronek sprowadził cię na ziemię?
Tak. Zaistniała sytuacja wyszła ode mnie samego. Trener Skowronek robił to, co uważał za słuszne. Stąd decyzja o posadzeniu mnie na ławce, czy na trybunach. Mi pozostało zaakceptować jego zdanie. Wyciągnąłem wnioski ze swojego zachowania, zacząłem robić to, co do mnie należy i wszystko wróciło na właściwe tory. Od tamtej pory zacząłem grać dobrze i daję tę jakość drużynie.
W pierwszej lidze trwa przerwa zimowa, a Wigry w sparingach z zespołami z Litwy idą jak burza. Ty także dołożyłeś cegiełkę do zwycięstw. Zwłaszcza do ostatniego – pokonaliście rywali po twojej jedynej bramce z 90. minuty.
Jestem bardzo zadowolony z obozu przygotowawczego, bo dotychczas udało nam się pokonać wszystkich rywali. Może tamtejsza liga nie jest jakaś bardzo mocna, ale muszę przyznać, że Litwini potrafią naprawdę nieźle dać w kość. Grają bardzo siłowo, niekiedy zdarzają się agresywne wejścia. W niektórych sytuacjach nie interesowała ich piłka, tylko nogi rywali. Nie mogli sobie z nami poradzić, dlatego nas faulowali. W ostatnim meczu był jednak sędzia, który pozwalał na mniej takich wybryków.
Wigry Suwałki w pierwszej lidze zanotowały falstart, a końcówkę sezonu miały już zupełnie odwrotną, co pozwoliło uciec ze strefy spadkowej. Jak to wyjaśnisz?
W porównaniu do ubiegłego sezonu, Wigry zostały bardzo przebudowane. Z zespołu odeszło kilku podstawowych zawodników i w klubie pojawili się nowi piłkarze. W tym ja. Znaleźliśmy się w nowej sytuacji, bo musieliśmy się po prostu poznać, zrozumieć na boisku, nauczyć grać na pamięć. Według mnie potrzebowaliśmy tylko zgrania. Niczego więcej. Stworzyła się bardzo pozytywna atmosfera w szatni, wyniki były też super. Szkoda, że odwołali nam ostatni mecz rundy jesiennej ze Stomilem Olsztyn, bo mielibyśmy dużą szansę, żeby wygrać i wskoczyć na jeszcze wyższe miejsce w tabeli.
Suwałki są dla ciebie miastem do systematycznego rozwoju?
Zdecydowanie. Nie mam do czego się przyczepić. Suwałki to bardzo dobre miasto. Pozwoliły mi się ogarnąć piłkarsko i życiowo. Potrzebowałem spokoju i uważam, że trafiłem idealnie. To nie jest takie duże miasto, więc nie ma też pokus. Tutaj mogę się skupić wyłącznie na piłce, na pracy nad samym sobą.
Nauczyłeś się też tonować emocje? Potrafisz nad nimi panować w meczu?
Kiedyś nie potrafiłem tego robić, ale z dnia na dzień zacząłem nad tym pracować. Może nie było jakichś większych pyskówek do arbitrów, ale bardziej do rywali. Bywało tak, że ktoś mnie sfaulował, to ja zamiast myśleć jak rozegram następną akcję, to w głowie miałem jak mogę się odgryźć rywalowi. Łapała mnie taka „grzałka”. Na szczęście potrafiłem się w porę ogarnąć. Teraz jak ktoś mnie sfauluje, specjalnie odepchnie, to najwyżej mu coś powiem na ucho, zaśmieję się pod nosem.
Jaki masz cel do zakończenia rozgrywek w pierwszej lidze?
W rundzie wiosennej najważniejsze jest dla mnie, żeby zdobywać jak największą ilość bramek i rozgrywać najwięcej meczów. A co za tym idzie – chcę dawać jakość naszej drużynie i brać odpowiedzialność na siebie w każdym spotkaniu.
Rozmawiał Jacek Janczewski
fot. 400mm.pl