Aktualności
[WYWIAD] Młodzieżowiec roku z Wysp Owczych wrócił do Polski
Michał Przybylski, który z farerskiej ekstraklasy przeszedł do III-ligowego Widzewa, opowiada jak wygląda życie na Wyspach Owczych. – Jest luz, prawie jak na Hawajach, tylko że jest zimno. Zdecydowałem się na transfer do zespołu prowadzonego przez Franciszka Smudę, bo chyba nikt inny nie zna lepiej polskiej ligi – podkreśla 20-letni zawodnik
17 lat spędziłeś na Wyspach Owczych i tam uczyłeś się grać w piłkę. Kawał czasu.
Miałem trzy lata jak wyjechałem z Polski z rodzicami. Tata wyjechał grać w piłkę i pracować. Od kiedy pamiętam piłka nożna była obecna w moim życiu. Od razu chciałem grać w piłkę, chyba jak wielu młodych chłopców, którzy są zapatrzeni w ojców. Późnej przyjechał jeszcze wujek Jacek Przybylski (mistrz Polski z Lechem z 1993 roku – przyp. red.), więc to jeszcze wzmocniło moje marzenia.
Piłka nożna jest popularna na Wyspach Owczych?
Tam właściwie wszyscy w nią grają i naprawdę mocno się interesują. To mały kraj, więc prawie każdy się ze sobą zna, co też sprawia, że piłkarze są dość popularni i rozpoznawalni. Oczywiście jest to na dużo większym luzie i bez zadęcia. Po prostu jesteś jednym z nas, a do tego nieźle – jak na Wyspy Owcze – grasz w piłkę. Takie poklepywanie po plecach, a nie wytykanie palcami. Na mecze reprezentacji bardzo często przychodzi prawie pięć tysięcy widzów, czyli właściwie co dziesiąty mieszkaniec Wysp. Wydaje mi się, że przyszłoby więcej, gdyby obiekt był większy.
Głównie trenowaliście na sztucznych murawach?
Tak, choć wcześniej reprezentacja grała na trawiastym boisku. Tyle, że na Wyspach Owczych bardzo trudno utrzymać je w dobrym stanie. Jest mało słońca, a dużo deszczu i choć były próby, by grać na naturalnej murawie, to szybko się z tego wycofano. A FIFA w końcu zgodziła się, by mecze były na sztucznej nawierzchni. Także całe życie trenowałem na takiej właśnie murawie. To jest zwykle nawierzchnia najnowszej generacji i bardzo się tam dba o rozwój młodzieży. Zresztą pieniędzy na piłkę młodzieżową nie brakuje. Mieszkańcy Wysp Owczych chcą brać przykład z Islandii, która grała w mistrzostwach Europy w 2016 roku, a ostatnio awansowała na mundial w Rosji. Zaczęli też budować hale, bo gdy jest sztorm, mocno wieje i są burze, to nie da się trenować na otwartym boisku. Będzie można grać cały rok. Trenerzy z Wysp Owczych jadą tam na szkolenie, a także z Islandii przylatują szkoleniowcy, by pokazywać i wdrażać swoje metody.
Dlaczego nazywasz Wyspy Owcze Hawajami północy?
Bo życie jest bardzo na luzie. Tylko, że przez 300 dni w roku pada, a temperatura morza to 5 stopni Celsjusza. Trzeba być zdeterminowanym, by się wykąpać, ale widziałem takich śmiałków. Bardziej chodziło mi o to, że po prostu mimo klimatu, żyje się tam bardzo przyjemnie. Jest spokój, nie ma pośpiechu czy gonitwy za karierą.
Owce są wszędzie?
Tak rzeczywiście jest. Widać je na wszystkich pagórkach, ale także w mieście. Mają specjalny status na Wyspie, mogą chodzić sobie po ulicach. I jest ich prawie dwa razy więcej niż ludzi – około 80 tysięcy.
W jakim wieku zacząłeś trenować?
W grupie do lat 6. Z tego powodu, że się trochę wyróżniałem, to grałem też w starszym roczniku. To przyspieszyło rozwój. Nie mam niestety porównania jak wygląda szkolenie młodzieży w Polsce, bo dopiero w wieku 20 lat do niej wróciłem.
Miałeś stały kontakt z Polską?
Na Wyspy wyjechałem tylko z rodzicami, dziadkowie zostali w kraju, więc latem i na święta wracaliśmy do kraju. Od 16. roku życia jak podpisałem profesjonalny kontrakt, ta częstotliwość zmalała. Na Wyspach gra się systemem wiosna – jesień i właściwie zostało mi tylko dwa tygodnie wakacji. Przez ostatnie cztery lata w Polsce byłem tylko dwa razy.
Pytam, bo po polsku mówisz bez problemów, a zdarzają się Polacy, którzy wyjadą na pół roku do Londynu i już zapominają połowy polskich słów…
Rodzice o to zadbali. Język polski był zawsze obecny w domu, a do tego mieliśmy też nasze programy telewizyjne. Nauczyłem się też języka farerskiego i bez problemy przechodzę z jednego na drugi.
Szybko się usamodzielniłeś na Wyspach?
W wieku 17 lat zamieszkałem sam. Spodobało mi się to, bo musiałem się szybko wszystkiego nauczyć. Gotowania, prasowania czy prania. Oczywiście czasem coś zrobiłem źle, ale uczyłem się na własnych błędach. Jedzenie na Wyspach? O nie, nigdy nie przekonałem się do wielorybów czy baranów. Próbowałem raczej w miarę możliwości wprowadzać kuchnię polską. To mi się przydaje w Polsce. W Łodzi mieszka mama i na początku zatrzymałem się u niej. Teraz już wynająłem mieszkanie i znów jestem na swoim.
Piłkarze na Wyspach Owczych utrzymują się z grania?
Nie, właściwie to zawodowców nie ma. Każdy chodzi do pracy, a potem dopiero na trening. Niektórzy mogliby się z piłki utrzymać, ale zajęcia zwykle są o godzinie 18:00, więc nie mieliby co od rana robić. Prawie wszyscy więc pracują lub się uczą. Tym bardziej, że można nieźle zarobić. Kluby zwykle mają lokalnych sponsorów, u których można znaleźć zajęcie. Ja mogłem rozpocząć pracę w sklepie sportowym, ale postanowiłem jeszcze chodzić do szkoły. Zresztą tam też dostawałem stypendium.
Był moment, w którym uznałeś, że trzeba wyjechać z Wysp Owczych, by mieć szanse na karierę?
Nie myślałem nigdy, czy mogę rozbić coś innego poza graniem w piłkę. To mój jedyny wymarzony zawód. Zawsze byłem gotowy, by postawić na piłkę. Starałem się trenować więcej niż koledzy z drużyny. Poza zajęciami z drużyną, często ćwiczyłem indywidualnie. Nie odczuwałem takiego zmęczenia, jak ci, którzy od rana fizycznie pracowali na przykład w przetwórni ryb. Chciałem sobie stworzyć szansę, by wyjechać do lepszej ligi. Jestem zadowolony z ubiegłego roku, bo grałem regularnie w seniorach, zdobyłem 10 goli, a do tego dostałem powołanie do reprezentacji młodzieżowej. Mam nadzieję, że to właśnie zaprocentowało i znalazłem klub w Polsce. Miałem obawy, co będzie jak nie wyjadę właśnie teraz, a zostanę na Wyspach Owczych. Dostałem szansę od Widzewa i postanowiłem z niej skorzystać. W Polsce na pewno są większe możliwości rozwoju i ewentualnie wyjazdu do silniejszej ligi.
Na Wyspach Owczych też jest przepaść między piłką juniorską a seniorską?
Gdy w wieku 16 lat zacząłem trenować z seniorami, to była dla mnie duża różnica. Najbardziej odczuwałem oczywiście to, że jestem sporo słabszy fizycznie. Byłem niski i nie wyglądałem na swój wiek. Wydaje mi się, że w lepszych ligach ta przepaść może być jeszcze większa.
Jak trenowaliście w lidze farerskiej?
Na pewno mniej intensywnie, choć jeśli chodzi o liczbę treningów w sezonie, to było podobnie. W tygodniu były cztery zajęcia, środa i sobota zwykle wolne, a mecz w niedzielę. Nie dało się ludziom po fizycznej pracy dołożyć ostrego treningu. Nie nazwałbym tego ligą amatorską, bo przyjeżdża dużo trenerów z najwyższych ligi Islandii i Danii, aby prowadzić farerskie drużyny. Są czasem zdziwieni, że zawodnicy tyle wytrzymują na treningach.
A styl gry?
Jest bardzo dużo gry w powietrzu, dlatego często zbiera się tak zwaną drugą piłkę. Coś jak w Irlandii czy Szkocji. Często w zespole jest wysoki, silny napastnik, którego zadaniem jest wygranie pojedynku w powietrzu lub przytrzymanie piłki po długim podaniu. Tak właśnie było w moim zespole. Korzystałem z szybkości i sprytu, wbiegałem za linię obrony i dzięki jego pracy udawało mi się zdobywać gole.
Jesteś w stanie szybko przestawić się na polską ligę?
Tu rzeczywiście jest inna gra. Piłka krąży szybko po ziemi, na jeden, dwa kontakty, mało dryblingów i muszę się na to przestawić. Nowością jest też dla mnie murawa, bo głównie grałem na sztucznej nawierzchni. Im więcej czasu będę trenował na trawie, tym szybciej się przyzwyczaję do tych warunków.
Kadra Wysp Owczych nie chciała cię skusić?
Był taki moment. Najpierw jednak zderzyłem się z duńską biurokracją. Wyspy Owcze to terytorium zależne od Danii i tam składałem dokumenty. Mnóstwo uchodźców stara się też o obywatelstwo i po prostu byłem traktowany jak jeden z nich. Byłem tylko którymś tam numerkiem na liście. Mogło to zająć nawet kilka lat. Odpuściłem więc ten temat.
Byłeś zaskoczony powołaniem do polskiej młodzieżówki?
Tak, choć miałem za sobą dobry sezon i wybrano mnie młodzieżowcem roku, to bardziej liczyłem na zainteresowanie z polskich klubów. Liczyłem, że trafi ta informacja do kraju. Nie spodziewałem się, że najpierw jednak dostanę powołanie do kadry. Zadzwonili do mnie z PZPN i powiedzieli, że śledzili moja grę w ostatnich kolejkach. Byli ciekawi jak się odnajdę w kadrze i zaprosili na zgrupowanie przed meczem z Portugalią.
Z Widzewa, który jest w III lidze do kadry wcale może nie być bliżej niż z Wysp Owczych.
To prawda, ale jestem przekonany, że Widzew bardzo szybko wróci do ekstraklasy. Wiedziałem jakie się plany i możliwości klubu. Liczę na awans rok po roku i, że trener reprezentacji Dariusz Gęsior nie wykreślił mojego nazwiska z notesu. Zastanawiałem się nad przyjściem do Widzewa i jednym z argumentów za była osoba Franciszka Smudy. Chciałem nauczyć się polskiej ligi i myślę, że ten szkoleniowiec mi to gwarantuje.
Rozmawiał Robert Cisek