Aktualności
[WYWIAD] Michał Helik: Nie podpalać się i robić swoje
Też uważasz, że w piłce nic nie zdarza się dwa razy?
To skomplikowane... Zależy też o czym mówimy?
Chciałbym nawiązać do słów eksperta Canal + Kazimierza Węgrzyna: „Takie sytuacje jak z poprzedniego sezonu zdarzają się raz w życiu. Michał nigdy już tego nie powtórzy. Wybrano go najlepszym obrońcą przede wszystkim za strzelone gole, a nie przez pryzmat gry w defensywie. Ta się pewnie za wiele nie zmieniła”. Co ty na to?
W piłce ciężko przewidzieć jakąkolwiek powtarzalność. Oczywiście, zrobię, co będzie w mojej mocy, żeby chociaż w jakiś sposób nawiązać formą strzelecką do poprzedniego sezonu. Nie jest to jednak priorytet. Jestem w końcu obrońcą i rozlicza się mnie przede wszystkim z gry obronnej, a nie strzelanych goli. Wspomnianą nagrodę otrzymałem z kolei za całokształt, nikt nie dzielił nagrody na podkategorie: Helik w obronie, Helik w ataku.
Nie żal ci choć trochę, że nie udało się podtrzymać strzeleckiej serii? Przypomnijmy: sezon 2017/2018 – osiem goli, sezon 2018/2019 – jeden gol.
To nie jest powód, żebym się załamywał. Nie myślę o swojej grze w kategoriach serii, skupiam się na tym, co jest tu i teraz. A mówiąc konkretniej: na boisku jesteśmy drużyną i fajnie, że strzelamy jako drużyna. Nieważne, kto z nas to robi, ważne, że finalnie przekłada się to na lepsze wyniki.
Od końcówki sezonu 2016/2017 pojawiasz się regularnie na boiskach ekstraklasy. Rytm meczowy zatraciłeś w październiku poprzedniego roku, kiedy Michał Probierz odsunął cię od składu. Dlaczego?
Raz, że dopadł mnie wtedy uraz, nie trenowałem w tygodniu przed meczem z Górnikiem Zabrze, a dwa – trener nie był zadowolony z naszej postawy jako zespołu, więc postanowił coś zmienić, stąd roszady między innymi na środku obrony. Uszanowałem tę decyzję, nie obraziłem się, robiłem swoje i czekałem aż znów dostanę szansę. Wróciłem do podstawowego składu na mecz z Zagłębiem Lubin w ostatniej kolejce pierwszej części sezonu. Udało się, ponieważ koledzy pauzowali za kartki. Miejsca już jednak nie oddałem, co nie znaczy, że rywalizacja jest zamknięta. Cały czas trzeba być czujnym.
Tak się składa, że poza składem wylądowałeś po derbowej porażce 0:2 z Wisłą Kraków. Czułeś się współodpowiedzialny za rozczarowujące dla was rozstrzygnięcie pojedynku z lokalnym rywalem?
Jak to w drużynie, odpowiedzialność rozkłada się na wszystkich. Nie było więc jednego, głównego winowajcy, a kilkunastu z nas. Nigdy nie uciekam jednak od odpowiedzialności. Gdy coś idzie nie tak, tłumaczę to sobie w ten sposób: w piłce raz są wzloty, a raz upadki. Po to jest liczna kadra drużyny, żeby trener mógł z niej wybierać, kto mu pasuje i dokonywać korekt w przypadku niepowodzeń. Po meczu z Wisłą nastąpiło kilka zmian w wyjściowej jedenastce, więc nie byłem kozłem ofiarnym. Pewne rzeczy trzeba w piłce zaakceptować. Na pewno nie obraziłem się na trenera, ciężko pracowałem, żeby być gotowym, gdy szkoleniowiec będzie mnie potrzebował. No i pod koniec roku dostałem sygnał, że wracam do jedenastki. Przetrwałem cięższy okres. Jak? Byłem skupiony na pracy. Dziś mogę to powspominać jako doświadczenie życiowe, z którego wyciągnąłem pewną naukę.
Obecnie piszecie piękną historię Cracovii. Wygraliście siedem meczów z rzędu w ekstraklasie. Robi to wrażenie tym większe, ponieważ w naszej lidze trudno o długotrwałą stabilizację formy.
W seniorskiej piłce takiej serii jeszcze nie miałem. Passa siedmiu kolejnych zwycięstw bardzo nas cieszy, przecież po to się gra i trenuje, aby potem móc cieszyć się z wygranych. Smakuje to jeszcze lepiej, gdy zwycięstwa następują po sobie. Może nie będę oryginalny mówiąc, że podchodzimy do wszystkiego z dużą pokorą i liczy się dla nas każdy kolejny mecz. Dobrze na tym wychodzimy. Dlatego nie myślimy o poprzedniej wygranej tylko koncentrujemy się na tym, jak odnieść zwycięstwo w najbliższym pojedynku.
Co kryje się za przemianą „Pasów”?
Po prostu usprawniliśmy wiele aspektów drużynowych. Lepiej funkcjonujemy całościowo, zaczynając od obrony, a kończąc na ataku. Szczelna gra z tyłu przekłada się na przednie formacje i tak dalej. Myślę, że wszystko sprowadza się do zasady: „kluczem jest skuteczność zarówno w obronie, jak i ofensywie”. Bardzo dobrze przepracowaliśmy zimowy okres przygotowawczy. Na boisku widać, że komunikacja między formacjami działa jak należy. No i znów użyję słowa pokora. Dbamy o to, aby nikt za bardzo nie odleciał po takiej serii. Twarde stąpanie po ziemi, ciężka praca – nic innego się nie liczy. Poza tym, to praca zaprowadziła nas do tego miejsca. Mieliśmy bardzo ciężki moment w sezonie, ale przezwyciężyliśmy kryzys. Nie możemy tego zaprzepaścić.
Terminarz do końca sezonu też – teoretycznie – wam sprzyja. Droga do pucharów jest coraz krótsza?
Nie odpowiem na to pytanie twierdząco, gdyż wiemy, jak nieprzewidywalna bywa nasza ekstraklasa. Ale to jest jej piękno. Nie analizujemy kalendarza, tylko mocne i słabe strony następnego w kolejce przeciwnika. Kluczem jest skupienie się na sobie, a więc dać z siebie wszystko, co najlepsze, a nie czekać na ruch przeciwnika.
Słowa trenera Michała Probierza sprzed sezonu, mówiące o walczącej o mistrzostwo Cracovii, nabierają coraz realniejszych kształtów.
Nie wybiegam myślami aż tak bardzo do przodu. Najważniejsza jest najbliższa przyszłość, nie ta w dalszej perspektywie. Dziś wychodzą na trening, walczę, a jedyna myśl krąży wokół sobotniego spotkania z Wisłą Płock. W piłce zrobić serię to jedno, drugie to jak najdłużej ją utrzymać. To jest zadanie Cracovii na teraz. Nie możemy też dać się zwariować, ciągle mówiąc o takiej, czy innej serii. Siedem wygranych z rzędu to już przeszłość. Czas pomyśleć o przyszłości.
Łatwiej wejść na szczyt niż się na nim utrzymać. Odnosząc to do sytuacji „Pasów”: łatwiej wygrać jedno, dwa spotkania niż złapać passę zwycięstw. Kolejne wygrane świadczą o dojrzałości drużyny?
Tak. Z drugiej strony, to pokazuje jaki progres zrobiliśmy. Dziennikarze dzwonią i pytają o serię Cracovii, co samo świadczy o tym, czego dokonaliśmy. Sztuką będzie nie podpalić się, nie dać się zdekoncentrować. To może uśpić, wybić z rytmu, a tego nie chcemy. Przepis na kontynuację tego? Nadal pracować po swojemu.
Niedługo rozegrasz setny mecz w ekstraklasie. Obecnie takich spotkań masz 97, do końca rundy zasadniczej zostało siedem kolejek. Zdążysz więc przed rundą finałową.
Już dawno mogłem przekroczyć „setkę”, tyle że na przeszkodzie stanęła kontuzja. W Ruchu Chorzów przez półtora roku miałem problemy z kolanami. Prawdę mówiąc, nie zakładam, ile zaliczę występów w ekstraklasie, tylko ile meczów wygra moja drużyna. Patrząc na tę liczbę 97 przez pryzmat młodzieńczych marzeń, to jest mała satysfakcja, że się udało. Tyle lat człowiek chciał grać w piłkę i spełniać marzenia. Liczę, że trochę spotkań w najwyższej klasie rozgrywkowej jeszcze zaliczę. Lubię matematykę, staram się za to nie przywiązywać większej wagi do liczb. To tylko cyferki, dodatkowe statystyki. Nie lubię też rozmawiać o czasie przyszłym. Nie wiem, co będzie za rok, dwa lata. Wiem, że muszę przepracować kolejny trening i liczyć, że załapie się do podstawowego składu.
Rozmawiał Piotr Wiśniewski