Aktualności
[WYWIAD] Michael Calvin: Pozbywając się skautów tracimy tożsamość futbolu
Od środy nakładem wydawnictwa SQN i pod patronatem Łączy Nas Piłka w sprzedaży znalazła się książka „Ludzie znikąd” autorstwa angielskiego dziennikarza, Michaela Calvina. Opowiada w niej o środowisku skautów, którzy wyszukują utalentowanych piłkarzy od najmłodszego wieku do najlepszych akademii i klubów w Premier League. W rozmowie z naszym portalem Calvin opowiada o specyfice tej pracy, wyzwaniach wiążących się z dominacją pieniędzy oraz zagrożeniach, jakie niesie dla utalentowanych piłkarzy nowa rzeczywistość futbolu.
<<<PRZECZYTAJ FRAGMENT KSIĄŻKI „LUDZIE ZNIKĄD”>>>
Jednym z najistotniejszych wątków książki „Ludzie znikąd” jest to, jak praca tradycyjnych skautów ściera się z analitykami, którzy używają statystyk, programów wideo w ocenie zawodnika. Czy uważa pan, że jest szansa, by te dwa środowiska współpracowały zamiast rywalizować?
Muszą, przynajmniej tak uważam. Chodzi o równowagę, tak jak w drużynie piłkarskiej między jakością a charakterem, techniką i taktyką itd. Kierunek w jakim zmierza futbol od czasu powstania książki pokazuje, że skauting z użyciem technologii jest jeszcze bardziej rozwinięty, jeszcze szybciej i łatwiej dostępny dla klubów. Mam wrażenie, że to, co dzieje się w sporcie w Ameryce północnej z opóźnieniem dziesięciu lat trafia do Europy. Zawsze stosuję przykładu baseballu: jest to zupełnie inna gra od piłki nożnej, bardziej statyczna, wymierna. Wszystkie kluby MLB są niemal na krańcu tego, co ze statystyk można w kontekście zawodników oraz występów drużyn wyciągnąć. Każdy plan meczowy jest ogromny, bo są niemal pewni tego, co runda po rundzie się wydarzy. Chicago Cubs mają świetnego szkoleniowca, Joe Maddona, którego zdaniem ze względu na użycie statystyk poziom rywalizacji się bardzo wyrównał. Ale zaznacza, że czasem o przewadze decyduje to, co idzie z serca. A wracając do futbolu uważam, że tradycyjni skauci są tym czynnikiem naturalnym. O wygranej zadecyduje jakość ludzi: w drużynie, na zapleczu, w skautingu. Nadal osobowość ma znaczenie. O skautach mówi się, że wychodzą z mody lub pod względem metod działania są z innych czasów, ale nie uważam, by była to zła rzecz. W „Ludziach znikąd” chciałem zwrócić na nich uwagę: w czasach, gdy wszystko wokół piłki jest non stop dyskutowane, to praca skautów pozostaje ostatnią z tajemnic. To mnie zaintrygowało: dlaczego to robią, co dostają w zamian… Bo niewielu z nich zarabia, dla większości liczy się po prostu znalezienie piłkarskiego diamentu, a z ich zdaniem się liczą w klubach, bo robią to z czystej pasji.
Czy praca nad tą książką także panu otworzyła oczy na środowisko, które kibice nie znają tak dobrze? Bo przecież musiał pan wcześniej mieć świadomość wielu historii oraz specyfiki pracy skautów, gdy decydował się na pisanie „Ludzi znikąd”.
Zdecydowanie. Poszerzyło to moją perspektywę spojrzenia na futbol. A pomysł przyszedł na samym końcu pracy nad inną książką, o sezonie spędzonym z drużyną Millwall. Byłem w szatni, stałem się niemal częścią klubu, poznałem wszystkie emocje towarzyszące piłkarzom, trenerom, działaczom… Po premierze siedziałem w siedzibie Millwall z Jamiem Johnsonem, szefem skautów, który zasugerował mi, bym zajął się tematem pracy jego i osób mu podobnych. A w mojej głowie jakby coś zaskoczyło. „To byłoby świetne”. Jamie i jego ojciec Mel w zasadzie wprowadzili mnie w świat skautingu, zapoznali mnie z zasadami swojej pracy. Na starcie pojechaliśmy na mecz reprezentacji Anglii U-19 z Czechami, gdyż był zainteresowany bramkarzem rywali. Po pięciu minutach obserwacji zwrócił się do mnie: „popełniasz ten sam błąd, który robią trenerzy, kibice, dziennikarze. Oglądasz mecz.” Nie wiedziałem o co mu chodzi, przecież na tym to miało polegać, na oglądaniu meczu. Powiedział: „obserwujesz tylko swojego zawodnika. Skupiasz się na nim niezależnie, gdzie jest piłka”. Gdy mi się udało, zrozumiałem wszystko. Z piłkarza patrzysz na człowieka. Poznajesz jego zachowanie w bramce, czy jest nerwowy, niepewny, czy się komunikuje z innymi… Widzisz każdą jego reakcję. Podobnie było z obserwowaniem Jacka Butlanda, który na MŚ w Rosji będzie pewnie pierwszym bramkarzem reprezentacji Anglii. Ale wtedy widziałem go w meczu czwartej ligi, gdy popełniał błędy, wpuścił cztery gole, a na koniec zaczął… ssać kołnierz swojego stroju, jak małe dziecko. Ten obrazek ciągle mam w głowie: młody piłkarz przeżywający dramat. A Mel, który był ze mną i widział już Butlanda wielokrotnie, po jednej z jego pomyłek aż złapał się za głowę i powiedział: „Och, Jack…” Zupełnie jakby to był jego syn, jakby stworzył relację, czuł z nim więź. Przez to zrezygnował z niego Liverpool, a po pięciu miesiącach Butland był już w Premier League.
A więc skaut to osoba również oceniająca charakter zawodnika często bez możliwości poznania piłkarza, porozmawiania z nim.
W klubach coraz częściej wraz z badaniami medycznymi stosuje się badania osobowości, wiem, że robią tak w Burnley. Wszyscy szukają urodzonych zwycięzców, zawodników już sprawdzonych i wytrzymałych na presję oraz otoczenie. Chciałbym to włożyć w polską perspektywę. Wielu skautów, w tym mój syn, przyjeżdżają do waszego kraju i widzą zainteresowanie kibiców, intensywność dopingu, atmosferę na meczach, która stanowi idealne środowisko do nauki dla młodych piłkarzy. Czy przy kilkudziesięciu tysiącach fanów taki piłkarz popełni błąd, czy wręcz rośnie w oczach? Ma umiejętność wyciszenia się? To też przewaga przyjazdu tradycyjnego skauta na mecz i własnego spojrzenia.
Potrzebna jest też umiejętność wyobrażenia sobie, czy obserwowany zawodnik dałby radę na wyższym poziomie. Kiedyś miałem okazję rozmawiać ze skautem, który obserwował Jamie’ego Vardy’ego, gdy ten grał jeszcze w niższych ligach angielskich. Widział go trzy razy, z każdym raportem jego opinia o napastniku była coraz lepsza: widział go w Championship, potem jako rezerwowego w Premier League, aż do typowania, że byłby czołowym napastnikiem ligi. Klub jednak nie skorzystał z tej rady.
Również z Melem Johnsonem miałem okazję widzieć Vardy’ego we Fleetwood Town. Jego przypadek był interesujący, wtedy również większość widziała go w Championship. A znam osobę, która wypuściła go z Evertonu, bo nie uważała, że się nadaje na poziom tego zespołu. Myślę, że to też piękno futbolu – wysyłając dwóch skautów o podobnym doświadczeniu do obserwacji tego samego zawodnika można otrzymać dwie różne opinie. To może kwestia preferencji, kluczowych aspektów taktyczno-technicznych poszukiwanych u zawodników. Ale każdy patrzy własnymi oczami i ma własną perspektywę. Stąd najlepsze transfery to te, które są efektem kilkunastu obserwacji. Skauci widzą i te lepsze, i gorsze występy piłkarza, ale są w stanie ocenić ten średni poziom zawodnika. Czy jest więcej takich przypadków, jak Vardy’ego? Tak. Ostatnio rozmawiałem z Seanem Dychem z Burnley, który zwrócił uwagę na jedną rzecz. Wielu chłopców trafia obecnie do akademii w wieku dziewięciu latach i… staje się to ich pracą. Zabierana jest im radość z gry, a więc gdy mają 16 lat i kluby z nich rezygnują, oni mają dojść piłki nożnej, tylko część gra w niższych ligach. Natomiast Sean ma w drużynie kilku takich, którzy wyrośli z mniejszych ośrodków, z futbolu półzawodowego i są pełni entuzjazmu, ambicji, których celem i marzeniem było życie z futbolu. Jednak piłka jest niecierpliwa, kluby rzucają pieniądze na piłkarzy już gotowych, bliskich maksymalnego wykorzystania swojego potencjału, a innych, np. później dojrzewających utalentowanych zawodników się odrzuca.
Jest to jednak proces nieodwracalny: nie można klubom powiedzieć, by zatrzymały nieustającą rekrutację i przesiew młodych piłkarzy, by dawali im więcej szans i okazywali cierpliwość.
Klubom przede wszystkim zależy na tym, by jak najwcześniej przywiązać utalentowanego zawodnika do swojego klubu. Ale tu można znaleźć rozwiązanie: jeśli już tak robią, niech nie skreślają ich tak wcześnie. Mają ich zbyt wielu w swoich systemach szkolenia, często oferują dziecku i jego rodzicom marzenie bez pokrycia. Zanim na dobre chłopiec zdecyduje, czy w ogóle chce kiedyś grać w piłkę, to już tworzy się z niego piłkarza. Szanse na to są znikome – tylko jeden dziewięciolatek na dwustu z akademii będzie grał zawodowo. Tylko 180 chłopców z dwóch i pól miliona obecnie grających w Anglii wystąpi choćby przez minutę w Premier League. A skauci muszą wciągać do systemu coraz młodszych zawodników, niedawno była historia pracownika Manchesteru City, który zapraszał do akademii ponoć utalentowanego trzylatka. Szaleństwo. Moją sugestią byłoby sprowadzanie 10-latków, ale bez rejestracji, treningi raz lub dwa w tygodniu, a poza tym gra w lokalnym środowisku, z kolegami z podwórka, szkoły, uprawianie innych sportów… Decyzja musi być podjęta później, jednocześnie powinna wiązać kluby z zawodnikami na kilka lat. Tak by podnieść poziom skautingu, szkolenia… Nie można rokrocznie brać 50 chłopców i po kilkunastu miesiącach żegnać 90% z nich. To nieludzkie tak obchodzić się z mentalnie i fizycznie niedojrzałymi zawodnikami.
Wspomniał pan o równowadze między tradycyjnym skautingiem i tym analitycznym. Czy jednak to w ogóle ma szanse zaistnieć w czasach, gdy w klubach z poziomu Premier League pieniędzy jest tak wiele, że wszyscy mogą sobie pozwolić na zatrudnienie piłkarza bez przekrojowej analizy potencjału, nawet będąc świadomymi, że wydane pieniądze się zmarnują? Co za tym idzie, tradycyjny skauting będzie jeszcze mniej potrzebny.
Tak, kluby stać na marnowanie pieniędzy. Jednak wielu skautów jest dobrze ustawionych w strukturze klubu, znają się z najważniejszymi osobami i mają ich szacunek. Może zmienić się ich charakter pracy: coraz częściej są oni wysyłani po to, by tworzyć raporty z gry rywali. Muszą tym samym być na stadionie, określić dokładnie zachowania drużyny w każdej fazie, liderów itd. Uważam natomiast, że nie można zapomnieć czy zignorować umiejętności tradycyjnych skautów: oni naprawdę widzą więcej, czują grę. Pracując z nimi uwielbiałem to, że na pytanie o charakterystykę idealnego skauta każdy z nich odpowiadał inaczej. Jest to tak indywidualna kwestia, nie dzieje się to podręcznikowo, nie ma dziesięciu punktów, które odhaczy się i to będzie oznaczało odpowiednie wykonanie zadania. Wypychając ich z futbolu stracimy część tożsamości tego sportu, a już przecież stopniowo to się dzieje.
Głównym wątkiem „Ludzi znikąd”, ale też innych pana książek o tematyce związanej ze szkoleniem w Anglii, pracą trenerów, jest moim zdaniem rosnąca niecierpliwość. Nikt już nie daje innym czasu, bo liczy się to, co tu i teraz, a napędzają to oczywiście pieniądze.
Myślę, że pieniądze napędzają przede wszystkim lenistwo, samozadowolenie. Futbol jest pijany pieniędzmi. Ktoś popełnił błąd przy transferze? „E tam, nic się nie stało”. Dla mnie takim przykładem jest Eliaquim Mangala, który kosztował Manchester City ponad 30 milionów funtów, a okazał się dramatycznym wyborem. Czy ktoś się tym przejął? Nie, absolutnie. Wyda się kolejną taką sumę na następnego zawodnika. Wracamy więc do kwestii finansowego fair play, nielegalnych i przesadzonych inwestycji w kluby… Futbol musi być świadomy tego, że elitaryzm jest również zagrożeniem. Oczywiście, że na Manchester City obecnie się patrzy z zachwytem, bo grają pięknie, ale czy to się utrzyma, gdy zdominują angielski i europejski futbol na następne lata? Bo na to przy ich modelu finansowania, młodym składzie i tym trenerze się zapowiada. Ludzie mimo wszystko lubią historie Dawida walczącego z Goliatem – tak jak to było z Leicester City. To piękny przykład idealnego skautingu, zgrania się w czasie ich formy ze spadkiem atencji w większych klubach. Ale jeśli zatracimy takie wyjątki, to jaki jest sens dalszej gry? Skauci to w pewnym sensie ostatni obrońcy starego porządku, osoby szukające diamentów tam, gdzie nikt się ich nie spodziewa. Wierzą, że jeszcze można znikąd zrobić wielką karierę.
Pytałem o niecierpliwość angielskiego futbolu z dwóch względów. Pierwszym jest to, co dzieje się w reprezentacjach młodzieżowych tego kraju, ile tam jest utalentowanych piłkarzy, którzy już osiągają sukcesy na arenie międzynarodowej. Czy jednak ten brak cierpliwości nie zmarnuje tego potencjału?
Na pewno dzieje się coś wyjątkowego. Rośnie pokolenie o innych atrybutach, grających bardziej technicznie. A jednak wielu z tych nastolatków zarabia absurdalne pieniądze, nawet kilkadziesiąt tysięcy funtów tygodniowo i nie są sobie w stanie z tym poradzić. Jednak prawdziwym problemem jest to, że ich szanse na grę w swoich klubach są naprawdę znikome. Najlepszym z całego grona jest Phil Foden z Manchesteru City – dostaje co jakiś czas szansę od Pepa Guardioli, ale czy zostanie regularnie grającym zawodnikiem? Pewnie nie. Jadon Sancho też był w tej grupie, ale podjął decyzję, by odejść do Borussii Dortmund. I już zagrał więcej meczów od Fodena. Rozmawiałem o tym z Arsenem Wengerem, który stwierdził, że takich wyborów będzie coraz więcej. Jeden z jego talentów uciekł do Benfiki. Myślę, że dla młodych zawodników gra w Europie to świetna sprawa: inna kultura, uczą się innego języka, szybciej dorastają, poznają różne otoczenie piłkarskie. Sancho odrzucił wielki kontrakt w City, bo wiedział, że nie zagra, o ile nie pójdzie na wypożyczenie do innych klubów. Dlatego zrezygnował z ogromnych pieniędzy, by mieć zarobki w skali angielskiej niskie, ale w dwa, trzy lata podniesie wielokrotnie swoją wartość. Gdybym był dyrektorem sportowym w angielskim klubie, to przy braku prawdziwych rezerw, zainwestowałbym w drużynę z Polski i wysyłał tu piłkarzy. Bo wiem, że przy tutejszej atmosferze, warunkach to byłaby dla nich lekcja, dobre środowisko do rozwoju. Tymczasem futbol produkuje piłkarzy wyzbytych z emocji, żyjących nieustannie w bańce mydlanej, nie rozumiejących, czym jest prawdziwe życie. A za tym wszystkim kryje się strach przed niepowodzeniem, którego futbol jest pełen. Dlatego w skautingu coraz mniej chodzi o umiejętności, ale o to, jak chłopak poradzi sobie z presją tłumów, zainteresowaniem milionów kibiców, skandalem w prasie.
Drugi powód dla którego pytam o niecierpliwość to dwóch polskich zawodników. Jarosław Jach i Jan Bednarek w ostatnim półroczu trafili do angielskich klubów, są w tym samym wieku, grają na tej samej pozycji, byli bardzo dobrze prześwietleni, pod wrażeniem szczegółów jakie odpowiednio Crystal Palace i Southampton o nich wiedziało. Jednak z tego co pan mówi ich szanse na zrealizowanie marzeń są znikome, choć trenują w pierwszych drużynach, czasem znajdą się na ławce rezerwowych w meczach ligowych.
Współczuję im, bo w Anglii są w zawieszeniu. Grają wyłącznie w drużynach do lat 23, w lidze, która nikogo nie interesuje, nie ma intensywności, nieważne jest, czy wygrywają, czy przegrywają, a i sam poziom jest przeciętny. Jestem zaskoczony Bednarkiem, ponieważ uważałem, że ma szansę. Ale czasem tak to jest z timingiem transferu: trafił do solidnego finansowego klubu, który ma jednak słaby sezon i właśnie zwolnił szkoleniowca. A taki menedżer pod presją nie wystawi niedoświadczonego obrońcy z Polski, nawet jeśli dobrze radzi sobie na treningach. W kwestii Jacha znam skautów, którzy byli zaskoczeni jego transferem. Nie rozmawiałem z ludźmi z Palace, ale myślę, że to zawodnik na przyszłość, któremu planują dać szansę za rok. Roy Hodgson to dobry szkoleniowiec dla obrońców, może go poprawić. Jednak rozumiem ich frustrację, jeśli taka się pojawiła. Coś za coś: ich kontrakty są pewnie znacznie wyższe od wszystkich propozycji, które dostali w Polsce lub innych klubach zagranicznych, nawet przy kolejnym transferze będą mieli w CV zespół z Premier League.
Także znacznie młodsi piłkarze z zagranicy, w tym z Polski, trafiają do akademii klubów Premier League. Biorąc pod uwagę to, o czym pan mówił w kontekście szkolenia, ale też dawania szans i możliwości przebicia się, czy takie transfery tym chłopcom w ogóle się opłacają?
Na ich miejscu zostałbym w kraju, rozegrał w lidze sto, dwieście meczów i wtedy został wyskautowany. Jeśli są bowiem tak dobrzy, to lepsze kluby ich znajdą i kupią. To wyłącznie oddalanie gratyfikacji finansowej w czasie. Rozumiem, dlaczego 16-latkowie wyjeżdżają do angielskich klubów, co to dla nich oznacza, jakie są to pieniądze… Dlatego jeśli ich decyzja jest podjęta na podstawie finansów, to mnie to nie dziwi, ale muszą być też świadomi tych konsekwencji. To samo powiedziałbym młodym piłkarzom w Anglii. Zróbcie jak Dele Alli, zagrajcie kilkadziesiąt spotkań w niższej lidze, gdzie szybciej dostaniecie szansę, sprawdzicie się w seniorskim futbolu i to pod regularną presją, a później przyjdzie transfer wyżej. Trzeba rozumieć przykrą rzeczywistość piłki nożnej.
Rozmawiał Michał Zachodny