Aktualności
[WYWIAD] Mateusz Wdowiak: Muszę wziąć na siebie odpowiedzialność za losy Cracovii
Wiele lat spędziłeś już w Cracovii, której jesteś wychowankiem, ale dopiero u trenera Michała Probierza możesz rozwinąć skrzydła, bo grasz najwięcej. Wcześniej tylu szans nie dostawałeś, co zatem się zmieniło, że akurat ten szkoleniowiec tobie zaufał?
Raz, że zmieniłem się mentalnie, a dwa: trener Probierz tak na mnie wpłynął. Inaczej też podchodzę do gry w Ekstraklasie. U trenera Probierza na wiele rzeczy musisz zwracać uwagę, każdy element trzeba rozwijać. Dużą wagę przywiązuje do tego, czy i jaki piłkarz robi progres w trakcie treningów, a potem meczów. Żeby jednak ten postęp nastąpił, to posługuje się różnymi formami podnoszącymi i rozwijającymi danego zawodnika. Na przykład poprzez analizę wideo. Sam też doszedłem do takiego momentu, że po prostu dojrzałem. Wszystko podporządkowałem piłce.
Co masz na myśli, mówiąc o „innym podejściu do piłki niż wcześniej”?
Grę w piłkę łączyłem z nauką w dobrym liceum. A jeśli chcesz czemuś oddać się w pełni, to nie możesz skupiać się na dwóch rzeczach naraz. Chciałem iść na studia. Zapisałem się na Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie. To był tylko półroczny epizod. Za bardzo mi to kolidowało z obowiązkami w klubie, a nauczyciele nie chcieli iść na rękę. Wybrałem piłkę, studia będzie jeszcze czas kiedyś skończyć. Dwa lata temu wyprowadziłem się od rodziców. Stwierdziłem, że czas i pora, aby się usamodzielnić. Wiedziałem, że jeśli poukładam sobie życie prywatne, to na boisku też będę poukładany. Dostrzegłem, że w piłce bardzo ważne jest przygotowanie mentalne. Zacząłem od stawiania sobie pojedynczych celów na każdy mecz. I to pomaga.
W regularnych występach? W poprzednim sezonie rozegrałeś 26 meczów, najwięcej w twojej dotychczasowej przygodzie z Ekstraklasą.
Ale i tak raz grałem, raz nie. Brakowało mi serii kilku meczów w podstawowym składzie. W tym sezonie, po kontuzji, praktycznie w większości spotkań pojawiałem się na boisku od początku. A wiadomo – regularność to podstawa, szczególnie jeśli chodzi o zawodnika w moim wieku. Trzeba jakoś łapać pewność siebie. Poza tym grając w kratkę nie masz dobrej karty przetargowej u trenera Probierza. Szukam regularności, dlatego na każdym treningu staram się na sto procent, żeby być dobrze przygotowanym fizycznie. Tak samo, jak przed każdym meczem dbam o odpowiednie nastawienie mentalne.
Po sezonie kończył się tobie kontrakt, ale trener Michał Probierz chciał, abyś został, wręcz nalegał na nową umowę. Jak się poczułeś?
Na pewno taka sytuacja może tylko pomóc zawodnikowi. Skoro trener zabiega o twoje pozostanie, to znaczy, że ma na ciebie plan. Wiesz, że zyskałeś jego zaufanie, a skoro już je zdobyłeś, to trzeba je utrzymać zaangażowaniem na treningach, w meczach. Innymi słowy: dawać z siebie maksimum. Mając świadomość jak wielkim zaufaniem zostałem obdarzony, chciałem jak najszybciej się odpłacić za to trenerowi. Niestety... Miało być inaczej, ale kontuzja w trakcie okresu przygotowawczego pokrzyżowała mi szyki. Zastanawialiśmy się czy nie lepiej dla mnie byłoby, gdybym odszedł na wypożyczenie. Zostałem jednak i w miarę szybko wróciłem do treningów, więc temat wypożyczenia upadł.
W jakich okolicznościach doznałeś kontuzji?
Paradoks polegał na tym, że urazu nabawiłem się w trakcie luźniejszych zajęć, chociaż jeszcze na początku tygodnia mieliśmy bardzo ciężkie treningi i wtedy nic sobie nie zrobiłem. To był bodajże czwartek, w trakcie słynnej już siatkonogi, chciałem uderzyć piłkę przewrotką i niefortunnie upadłem na rękę. Doznałem przeprostu w łokciu, łokieć wypadł ze stawu, wykręcił się w drugą stronę. Zostały naruszone więzadła i przyczepy mięśniowe. Cztery tygodnie miałem z głowy. Moje nieszczęście polegało na tym, że akurat w tym momencie Cracovia wyjeżdżała na zgrupowanie na Słowenię. Do zajęć wróciłem przed drugą kolejką nowego sezonu. Z Arką w Gdyni wszedłem na boisko z ławki. I potem w kolejnych spotkaniach grałem już od początku.
Zaśmiałeś się, gdy powiedziałeś: „słynna siatkonoga”.
Bo podobnej kontuzji, też podczas siatkonogi, doznał Kamil Glik, tyle że kilka tygodni wcześniej. Sporo w szatni rozmawialiśmy o pechu Kamila, no i wykrakałem. Nasz reprezentacyjny obrońca miał problem z barkiem, a ja z łokciem. Od tej pory już nie gramy w siatkonogę.
Dla ciebie, zawodnika grającego w pomocy, liczby są bardzo ważne, tym bardziej, że twoi rodzice są księgowymi.
Do tej pory nie mogłem wyrobić na boisku konkretnych statystyk. Dopiero z Wisłą Płock strzeliłem dwa gole, zaliczyłem też asystę. Mam nadzieję, że to nie tylko jednorazowa sytuacja. Liczę, że w następnych meczach potwierdzę zwyżkę formy, jeśli chodzi o statystyki. Że będę dokładał kolejne cegiełki do gry Cracovii, a moje liczby zaczną rosnąć. W końcu skrzydłowi są od tego, żeby strzelać gole i asystować.
W życiu też skupiasz się na liczbach?
Mając rodziców księgowych, siłą rzeczy przejmujesz po nich nawyki. W naszym domu dużo mówiło się o liczbach, ale ja mam do nich luźny stosunek.
O ile ty masz usprawiedliwienie, w postaci kontuzji, że tak późno odpaliłeś, o tyle dla Cracovii nie ma żadnej taryfy ulgowej.
Fakt, nie jest to wymarzony start Cracovii... Ostatnio wygraliśmy, potem zremisowaliśmy z Zagłębiem Sosnowiec, a mimo to i tak z siedmioma punktami zajmujemy ostatnie miejsce w tabeli. Wierzę jednak, że właśnie nastąpiło przełamanie naszej drużyny i pójdziemy za ciosem, w tym sensie, że zaczniemy regularnie punktować, a w dalszej kolejności wygrywać. Ósemka nam uciekła, musimy odrabiać straty.
Jesteś w stanie określić swoją rolę w „Pasach”? Lider, nadzieja, czy może jeden z ważniejszych zawodników?
Wiem, że mogę dużo dać drużynie. Jestem tu na tyle długo, że poznałem specyfikę Cracovii, szatni, poszczególnych zawodników. Choć mam 22 lata, to w klubowej hierarchii, z racji stażu, zajmuję wysokie miejsce i muszę wziąć na siebie odpowiedzialność za losy zespołu. Czuję się mocny, mogę więc podołać zadaniu.
Rozmawiał Piotr Wiśniewski