Aktualności
[WYWIAD] Martyna Pajączek: Miałam przyjść na chwilę, ale piłka mnie wciągnęła
Pewnie pytań o to, jak kobieta została prezesem klubu piłkarskiego, było już sporo…
Każdy wywiad ze mną zaczyna się od tego pytania (śmiech). Jeśli to ma jednak kogoś zmotywować, zachęcić do piłki, to chętnie opowiem, jak doszło do tej fatalnej pomyłki i kobieta została wpuszczona do świata piłki (śmiech).
10 lat temu trudno było znaleźć na stanowisku prezesa klubu kobietę.
W międzyczasie dużo jednak pozmieniało się w sporcie. Zaczęliśmy myśleć o nim i zajmować się nim bardziej profesjonalnie, szukać menedżerów. Zresztą podobnie było w kulturze, na przykład w teatrach funkcjonuje dyrektor artystyczny i dyrektor zarządzający. Zaczęliśmy się specjalizować w zawodzie i okazuje się, że ta płeć wcale nie jest w tym istotna.
To przykład, że coraz mniej zawodów czy stanowisk jest zarezerwowane wyłącznie dla mężczyzn?
Nie przypominam sobie, by w polskim klubie kobieta była dyrektorem sportowym. Kobiety jako prezeski najczęściej biorą się ze ścieżki PR i marketingowej, prawniczej lub po prostu są sprawnymi menedżerami w innych firmach. Kiedyś kluby nie zwracały tak bardzo uwagi na PR, wizerunek czy marketing i nie były tak rozbudowane, jak teraz. Szkolenie młodzieży również nie było aż tak rozwinięte jak teraz, kiedy powstają wyspecjalizowane akademie i prawie każdy klub buduje swoją. Do tego potrzeba ludzi, którzy potrafiliby sprawnie poruszać się i rozdzielać te zadania. By nie pogubić priorytetów i kolejności realizacji celów. Na koniec najbardziej istotne są efekty pracy zupełnie niezależnie od płci. W 2016 roku na spotkaniu prezesów klubów pierwszej ligi byłam ja i 17 mężczyzn. Zaufali mi skoro uznali, że to dobry pomysł bym została prezesem Pierwszej Ligi Piłkarskiej.
Może tam gdzie diabeł nie może tam babę pośle?
(śmiech) Poprawił mi pan humor. Jesteśmy aktywne i ambitne. Myślę, że kobiet w piłce będzie coraz więcej. Nie szłabym jednak w kierunku podziału na płcie. Albo ktoś dobrze wykonuje robotę i się nadaje, albo nie. Oczywiście, na stadionach widać więcej mężczyzn. Jednak gdy robione są badania, kto się interesuje sportem, a w szczególności piłką nożną, to panie stanowią spory odsetek. Zanim pojawiłam się w Miedzi Legnica, miałam grono koleżanek, z którymi oglądałyśmy piłkę nożną. Może trochę brakuje im śmiałości, by gremialnie pojawiać się na stadionach, ale to nas naprawdę ciekawi. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że moja perspektywa może być inna, ale tak patrzę na świat piłki. Mieszkać w Polsce i nie interesować się nią? To byłoby dziwne. My naturalnie siadamy z koleżankami i rozmawiamy o piłce. To nas kręci.
Kobiet na wysokich stanowiskach w klubach wciąż nie jest dużo. To błąd?
Ale jednak powoli się przebijamy i odnajdujemy. Ja polecam i zachęcam panie do aktywności, trzeba odważnie realizować swoje pasje. Taka jednolita męska struktura nie była dobra. Inne, kobiece spojrzenie może tylko pomóc. Poza tym w piłce nożnej nie trafi pan na kobietę z przypadku. To naprawdę trzeba lubić. Jeśli wchodzi się do piłki, to z pełną świadomością czym się będzie zajmować. To zwykle osoby zdeterminowane, by coś sensownego zrobić. I uważają, że sobie z tym poradzą.
Jak pani trafiła do klubu z Legnicy?
Moja droga do Miedzi i do piłki była marketingowo-menedżerska. Pracowałam u właściciela Miedzi w firmie – matce, w której byłam dyrektorem marketingu i PR. Kiedy szef Andrzej Dadełło został właścicielem klubu, poprosił mnie, bym pomogła Miedzi, bo nie chciał, by zespół z jego rodzinnego miasta zniknął z mapy piłkarskiej. Miało to być tylko na chwilę, ale to jest właśnie cała piłka, że jak już w nią wdepnęłam, to zostałam. To zresztą dla menedżera fantastyczny projekt, bo nie trzeba go tylko nadzorować, ale należy dynamicznie rozwijać. To jest marzenie przyjść i zrobić coś, co będzie widać gołym okiem.
Ciężka jest ta praca w piłce?
Jeżeli kobieta wchodzi do sportu, nie może go traktować tylko jako zawód. Za biurkiem siedzi się od poniedziałku do piątku od godziny 8 do 16. W piłce w tygodniu pracuje się od rana do nocy, a w weekend jeździ się na mecze. A jak się prowadzi klub, to jest nie tylko pierwszy zespół, ale szereg innych zadań, które nie trzymają się kalendarza. W Miedzi jest kilkanaście grup młodzieżowych, co oznacza, że cały czas coś się dzieje. Pracuje się po kilkanaście godzin dziennie siedem dni w tygodniu. Nie wyobrażam sobie, by taki zawód wykonywał ktoś, komu piłka jest obojętna, dla kogo jest tylko źródłem dochodu. To praca, w której w coś się wierzy i coś chce się zrobić, ma się jako menedżer na to jakiś pomysł. Wydaje mi się, że w klubach na wysokich stanowiskach nie ma kobiet z przypadku.
Na mecze wyjazdowe też pani się wybiera?
Oczywiście, że jeżdżę. I to nie tylko na pierwszą drużynę, ale także nie mecze dzieciaków. Nie dlatego, że muszę, po prostu chcę i mnie to autentycznie interesuje. Bardzo lubię piłkę młodzieżową.
Jest pani pierwszą kobietą prezesem I ligi, a także pierwszą w zarządzie PZPN.
Znalazłam się tam właśnie jako przedstawiciel pierwszej ligi. Uczestniczę więc we wszystkich procesach na różnych poziomach. Muszę mieć właściwie trzy perspektywy. Pierwszą klubową, drugą jako prezes pierwszej ligi, a trzecią jako członek zarządu PZPN. Jako szefowa pierwszej ligi zastanawiam się nad rozwiązaniami dla wszystkich 18 klubów, by poprawiać ich byt. Często się spotykamy i właśnie pracę w zespole lubię najbardziej. Zajmujemy się wieloma obszarami, nie tylko tym, jak sprzedać prawa telewizyjne i komercjalizować pierwszą ligę. Wymieniamy się know-how, zastanawiamy się jak zdefiniować rozgrywki w całym systemie polskiej piłki. Potem, jak jestem na zarządzie PZPN, nie mam problemu, by sformułować i przedstawić stanowisko wszystkich klubów pierwszej ligi, bo dyskutujemy o naszych sprawach nieustannie, bo w tej lidze wszystkim zależy. Dzięki temu łatwo możemy ustalić nasze zdanie w sprawie omawianej ostatnio reorganizacji rozgrywek. Propozycja, by odbył się wewnętrzny baraż między zespołami z miejsc 3-6, zupełnie zmienia nam odbiór ligi. Do tej pory awansowały dwie drużyny i aż cztery mogły spaść (3 bezpośrednio i 1 w barażu – red). Wtedy dużo zespołów myśli głównie o tym, by uniknąć degradacji, a drużyn mogących awansować, jest dużo mniej. Propozycja, że dwie wchodzą od razu, a ekipy z lokat 3-6 walczą w barażu sprawia, że także zespoły, powiedzmy do dziesiątego miejsca, mogą prawie do końca sezonu liczyć na to, że wciąż mają szanse załapać się do walki o awans. Dlatego kibice tych klubów rano wstają i myślą: „Idę na mecz, przecież my wciąż możemy awansować”, a kluby też mają więcej możliwości. Zmienia to wydźwięk ligi na bardziej pozytywny. Pokazuje, że chcemy coś osiągnąć, zdobyć czy wywalczyć, a nie czegoś uniknąć czy przed czymś się bronić. W pierwszej lidze pracujemy nad tym, by kluby rozumiały, że współdziałanie szybciej przyniesie efekt niż, jeśli każdy będzie robił coś na własną rękę. Dla mnie to jest ważniejsze, że prezesi zrozumieli efekt siły tkwiącej we współpracy niż przedzieranie się kobiet na stanowiska prezesów. Poza tym w gronie pierwszoligowców zazwyczaj jakieś panie były.
Nie bała się pani reakcji męskiego środowiska?
Nie jestem zbyt strachliwa. I mam nadzieję, że broni mnie moja praca. Jestem liderem, ale na stanowisku wybieralnym, którego istotą jest to, że realizuję cele grupy. Efekty pracy mojej i moich współpracowników w Miedzi, ale także mojej i wszystkich prezesów klubów w pierwszej lidze, są na bieżąco poddawane ocenie. Nie widzę, by ktoś mnie lekceważył. Piłka nożna to jest coś tak fascynującego, że spotykają się przy niej różni ludzie: kobiety i mężczyźni, starzy i młodzi, mądrzy i głupi. To jest środowisko bardzo wielu spojrzeń. Lubię pracę zespołową i cieszę się, gdy ktoś ma inne zdanie. Praca w grupie, w której wszyscy sobie przytakują, nie stymuluje do rozwoju. W przypadku pierwszej ligi trzeba myśleć, jak pogodzić interesy klubów małych i dużych, starych i nowych. A do tego zrobić to tak, by ktoś z zewnątrz chciał zostać sponsorem lub pokazać to w telewizji. Właśnie po tym, jak uporządkowałam sprawy w Miedzi, w znakomitym towarzystwie m.in. z Michałem Listkiewiczem, zaczęliśmy wymyślać na nowo tę ligę. Pierwszy etap pracy, to było przekonanie klubów, że są wartościowe. Po kilku spotkaniach oczy zaczęły wreszcie błyszczeć, a głowy otwierać i pojawiły się pomysły. Zastanawialiśmy się, w którą stronę powinien iść jej rozwój, jak znaleźć sponsorów. Teraz już ich mamy, a ligę pokazuje Polsat. Najpierw to było pobożne życzenia, a jednak udało się zrealizować. Zakasanie rękawów i efekt pracy bronią menedżera, a nie płeć. Poza tym ja nie pozwoliłabym sobie, skoro tyle pracuję, by to nie dawało mi satysfakcji. Nie czuję się w tym środowisku obco czy odrzucona. Wręcz przeciwnie, często są to sytuacja bardzo miłe, kiedy koledzy traktują mnie jak damę, z atencją. Nie przypominam sobie, by ktoś mi trzasnął drzwiami, a pamiętam, że mi je otwierają. Może też dlatego, że jestem osobą pozytywną i widzę jednak tę przysłowiową szklankę do połowy pełną.
Rozmawiał Robert Cisek
FOT: Cyfrasport i 400mm.pl