Aktualności
[WYWIAD] Marek Bęben: Czekam na dostawę… nogi
Wiele osób po takim czymś co spotkało Marka Bębna, czyli amputacji nogi, miałoby kłopot z powrotem do normalnego życia, ale były golkiper Zagłębia Sosnowiec i Górnika Zabrze nie zrezygnował z futbolu. Jeszcze nie tak dawno był drugim trenerem i pomagał w pracy z bramkarzami w trzecioligowym Spartakusie Daleszyce, ale klub spod Kielc z nim się rozstał. Bęben kończy kurs UEFA A i nadal zamierza się realizować w futbolu.
Jak wygląda teraz pana dzień powszedni?
Ostatnio zrobiło się nudno, bo wstaję rano, piję kawę i szukam sobie jakichś zajęć. Jeszcze w kwietniu skończyłem pracę w Spartakusie Daleszyce. Zarząd klubu argumentował to potrzebą innych rozwiązań. Nie zamierzam płakać, choć dla Spartakusa zdecydowałem się rozstać z juniorami Moravii, a tam się robił fajny klimat. Chciałem się rozwijać. W futbolu niczego nie można być pewnym, 18 maja czeka mnie sesja egzaminacyjna na kursie UEFA A, a potem jeśli się nie pojawi ciekawa oferta z regionu świętokrzyskiego, gdzie już trochę lat mieszkam, to wracam w rodzinne strony.
Nie miał pan trudności z prowadzeniem treningów w Spartakusie?
Bramkarze w tym klubie są w miarę ukształtowani, więc skupiałem się na sprawach techniki, staraliśmy się pracować nad detalami. Mam dość duże doświadczenie w szkoleniu golkiperów i myślę, że chłopaki nie narzekali. Generalnie jednak w niższych ligach brakuje fachowych treningów bramkarskich, przez to wielu zdolnych zawodników przestaje robić postępy.
Jak, po takich przejściach, amputacji nogi, odnajduje się pan w futbolu?
Ludzie się dziwią, ale ja się wcale nie załamałem. Dla mnie to nie problem wyjść na boisko o kulach, na jednej nodze. Moja żona nie wiedziała, że będąc w szpitalu zdecydowałem się na amputację. Trafiłem tam przed świętami w czwartek, a w piątek wieczorem doktor nakreślił mi sprawę z zakrzepicą krwi. Usłyszałem, co może mnie czekać i ze świadomością poddałem się amputacji. Parę dni po wyjściu ze szpitala byłem już na ławce Moravii jako trener, a mój zespół pokonał Koprzywiankę Koptrzywnica 11:0. Szwagierka gdzieś na zdjęciu zobaczyła, że siedzę bez nogi i dała znać żonie, która przebywała wtedy u rodziny. Żona zadzwoniła i spytała co mam do powiedzenia… Ze stoickim spokojem jej odpowiedziałem.
Trudno się funkcjonuje z protezą?
Z tą protezą było trochę zamieszania, bo miała być jedna wstępna na pół roku, a potem kolejna. Zostaliśmy na wstępnej, bo po amputacji nie tak jak trzeba zrosła się kość pod kolanem, więc trzeba było dokonywać poprawek. Okazało się, że się nie da, kość przetarła skórę i musiałem używać non stop maści. Największe problemy mam przy zmianach pogody, ale na treningach zapominałem o nodze. Daje sobie radę nawet bez kuli, piłka mnie pochłania, a ze znajomymi żartuję, że czekam na dostawę nowej nogi w Kielcach. Jakoś jednak nie przychodzi. A tak szczerze, zdecydowanie wolę rozmawiać o piłce nożnej. Wielu ludzi spotkały gorsze nieszczęścia niż mnie i potrafili cieszyć się życiem.
Wspomniał pan o ryzyku związanym z odejściem z Moravii do Spartakusa w roli szkoleniowca. Jako czynny zawodnik podejmował pan ryzyko?
Po spędzeniu 12 lat w Zagłębiu Sosnowiec, już po trzydziestce dostałem ofertę z Górnika Zabrze i nawet się nie zastanawiałem. Nie bałem się przyjąć oferty z futsalu, gdzie pracowałem w kadrze, staż u Janusza Wójcika w pierwszej reprezentacji też mnie dużo nauczył. Najbardziej ryzykowałem decydując się na grę w Odrze Wodzisław po długiej przerwie, ale wypadłem na tyle nieźle, że Albin Mikulski namawiał mnie na kontynuowanie kariery, którą… już zakończyłem. Człowiek kochał piłkę i gdy już się przeprowadziłem pod Kielce, potrafiłem w sobotę jako trener prowadzić Moravię, a w niedzielę rano busem jechać do Siewierza, by w pobliskich Brudzowicach zagrać w klasie okręgowej. Ja po prostu uwielbiam futbol, a z przykrością muszę stwierdzić, że dziś wielu młodych zawodników nie podchodzi do tego w takich kategoriach. To przykre, że młodzi chłopcy w niższych ligach grają dla pieniędzy, to znaczy zmieniają barwy po to, by dostać sto złotych więcej. Zamiast solidnie trenować, duża część małolatów obija się, udaje, że coś robi, a niektórych nawet satysfakcjonuje siedzenie na ławie, a najważniejsze jest stypendium. Tak postępując nie ma szans na sukces, minimalizm zabija wszystko. Rozmawiam z moim podopiecznym, Kubą Stolarczykiem, który jest zawodnikiem juniorów Leicester i jak słyszę jak się tam pracuje, to nie wiem nawet, co mam powiedzieć. Przy takim specjalistycznym treningu każdy bramkarz ma znacznie większe szanse na zajście wyżej. Podkreślam jednak, że najważniejsza jest pasja.
Jest pan usatysfakcjonowany ze swojej kariery zawodniczej?
Z Zagłębiem Sosnowiec walczyliśmy zwykle o utrzymanie, raz zajęliśmy za trenera Horsta Panica piąte miejsce. Mama zbierała wycinki z gazet o mnie i z tego czasu najbardziej utkwił mi w pamięci tytuł relacji ze spotkania bodajże z GKS Katowice – „Bili jak w Bęben”. Gieksa walczyła o mistrza, wszyscy myśleli, że odpuścimy, a ja zagrałem partię życia. Zatrzymywałem też Lecha Poznań, a w katowickim „Sporcie” dostałem notę marzeń – dziesiątkę. Na tyle dobrze radziłem sobie w Zagłębiu, że po trzydziestce sięgnął po mnie wielki Górnik Zabrze. Z nim zagrałem w europejskich pucharach i zaliczyłem świetny występ z Hamburgerem SV. U nich Piotrek Jegor dał nam prowadzenie, Niemcy wyrównali, ale nie byli w stanie strzelić zwycięskiego gola. Ba, nie udało się to nawet Jankowi Furtokowi, którego bardzo szanuję. Jasiu nie zdobył nic w rewanżu, niestety HSV rozjechał Górnika 3:0, a fenomenalnie zagrał Thomas von Hessen, który pauzował w pierwszym spotkaniu. Późniejszy trener Lechii Gdańsk pokonał mnie dwukrotnie. Parę razy wystąpiłem w reprezentacji Polski B, na zgrupowaniach u Antoniego Piechniczka trenowałem z Heniem Bolestą, czy świętej pamięci Zygą Kuklą, uczestnikiem mundialu w Argentynie z 1978 roku. On był ode mnie starszy i kiedyś mnie zaszokował. Pyta: zapalimy? Ja mu, że nie palę. A on – siadaj, palisz. No, i zapaliłem, a potem na treningu zasuwaliśmy aż miło. Nie zagrałem nigdy w kadrze Polski A, ale cenię sobie udział w takim towarzyskim trójmeczu Kadra Śląska – Dynamo Kijów – Lokeren. W belgijskim zespole grał Włodek Lubański i jak sędzia przyznał im rzut karny podszedł i mówi: - Nie wygłupiaj się, uderzam ci na prawą rękę.
No i zrobiłem tak, żeby wpadł gol. Legendy traktuje się szczególnie. Miałem przyjemność też mierzyć się z Grzesiem Lato, Andrzejem Szarmachem, wieloma sławami polskiego futbolu. Nie mogę więc chyba narzekać.
Jak pan ocenia obecnych polskich bramkarzy?
Ci z reprezentacji osiągnęli bardzo wysoki poziom, generalnie nie brakuje nam fachowców. Szkoda, że w ekstraklasie rzadko stawia się na młodych Polaków, a najzdolniejsi szybko wyjeżdżają za granicę. Wstydu nie przynoszą weterani – na przykład Radek Cierzniak, lub Arek Malarz, ale ja liczę, że nasze kluby będą w większym stopniu stawiać na krajan. Rozmawiał Jaromir Kruk