Aktualności
[WYWIAD] Marcin Robak: Chcę coś po sobie zostawić w Widzewie
Marcin Robak w ekstraklasie strzelił 120 goli, a w poprzednim sezonie był najskuteczniejszym Polakiem w lidze. Niespodziewanie latem przeniósł się do II-ligowego Widzewa. – Jeszcze przed podpisaniem kontraktu mocno odczuwałem, że kibice czekają i przeżywają czy ten transfer dojdzie do skutku. Bardzo mnie to ucieszyło, bo zobaczyłem jak im zależy na tym, bym grał w Widzewie. Cały czas widzę, że pokładają we mnie wielkie nadzieje. Ja też przyszedłem do tego klubu, by osiągnąć sukces – zapewnia Marcin Robak, lider klasyfikacji strzelców drugiej ligi (10 goli).
Latem to był jeden z transferowych hitów, gdy zdecydował się pan przenieść z ekstraklasy do drugiej ligi. Czym Widzew pana przekonał?
Marcin Robak: Większe wrażenie pewnie zrobiłby transfer z drugiej ligi do ekstraklasy niż odwrotnie. Nie wiem, czy znalazłoby się wielu zawodników, którzy zdecydowaliby się zejść dwie klasy niżej. Mam już prawie 37 lat i chciałem jeszcze coś po sobie pozostawić. Widzew jest w drugiej lidze i czułem, że sportowo jestem w stanie pomóc tej drużynie. Pewnie mogłem zakończyć wkrótce karierę w ekstraklasie, ale chciałem coś zrobić dla tego zespołu. Po tym jak Widzew zaczął odbudowywać się od czwartej ligi, przyszedł czas, bym i ja mu pomógł. Mam nadzieję, że wspólnie wrócimy na właściwe tory i najpierw awansujemy do I ligi, a potem będziemy walczyć o ekstraklasę.
Wcześniej był pan w Widzewie ponad dwa sezony. To wtedy klub i Łódź pana do siebie przekonały?
Przyszedłem do Widzewa w 2008 roku i spędziłem tu bardzo fajne, ale też specyficzne 2,5 roku. Byliśmy wtedy w I lidze i dwa razy z rzędu ją wygraliśmy. Z rzędu, bo po pierwszym sezonie, mimo awansu wywalczonego na boisku, klub został ukarany degradacją. Te dwa lata były bardzo ważne i dużo mi dały. Także dla rodziny to był dobry okres. Poznaliśmy tu ludzi, którzy zostali nawet chrzestnymi naszego pierwszego syna Antka. Mamy w Łodzi bardzo dobre i zażyłe kontakty z osobami spoza klubu. To też nam pomogło, by podjąć decyzję o powrocie do tego miasta. Wtedy czuliśmy się tu dobrze i spodziewaliśmy się, że znów będzie tak samo. Kiedy pojawił się temat Widzewa, potrzebowałem trochę czasu, by przeanalizować wszystkie plusy i minusy takiej decyzji. Zdecydowałem, że wracamy do Łodzi.
W 2010 roku odchodził pan z Widzewa, a stadion popadał w ruinę. Teraz jest nowy obiekt, a na dodatek pęka w szwach.
Stary stadion też miał swoja specyfikę i klimat. 10 lat temu warunki do trenowania nie były aż takie złe. Za stadionem, tam gdzie teraz jest parking, było dobre boisko treningowe. Oczywiście nowy stadion otworzył nowe możliwości dla klubu. Obiekt jest na wysokim poziomie. Niczym mnie nie zaskoczył, bo – poza szatniami – bywałem na nim jako widz. Kilka razy przyjechałem do Łodzi i oglądałem spotkania z trybun. I kolejny raz przekonałem się, że w tej roli nie czuję się zbyt dobrze. Dużo większe wrażenie robi na mnie doping, kiedy jestem na boisku. Myślałem, że tak nie będzie, ale jednak poczułem sporą różnicę, biegając po murawie. Łódzcy kibice przez całe 90 minut potrafią dopingiem stworzyć niesamowitą atmosferę. To nie tylko moje odczucia, ale wielu osób, które były na Widzewie i ze mną rozmawiają. Każdy jest pod wrażeniem tego dopingu.
W latach 90. XX wieku idolem kibiców Widzewa była Marek Citko. Zapanowała wtedy wręcz „Citkomania”. Mam wrażenie, że od tego czasu żaden piłkarz nie wzbudził takich emocji wśród kibiców tego klubu aż do pana powrotu do Łodzi. Koszulki z pańskim nazwiskiem długo były towarem deficytowym. Kibice pokładają olbrzymie nadzieje w tym, że zamienił pan ekstraklasę na drugoligowy Widzew, by osiągnąć z nim sukces. Czuje pan odpowiedzialność?
Sam pamiętam gola Marka Citki z Atletico Madryt w Lidze Mistrzów. Miałem 14 lat, gdy kopnął do bramki z połowy boiska. Rzeczywiście jest ogromna sympatia ze strony kibiców. Kiedy wychodzę na spacer czy do restauracji, fani mnie zaczepiają, chcą porozmawiać, zrobić zdjęcie czy proszą o autograf. Jeszcze przed podpisaniem kontraktu mocno odczuwałem, że kibice czekają i przeżywają czy ten transfer dojdzie do skutku. Bardzo mnie to ucieszyło, bo zobaczyłem jak im zależy na tym, bym grał w Widzewie. Cały czas widzę, że pokładają we mnie wielkie nadzieje. Ja też przyszedłem do tego klubu, by osiągnąć sukces. Wiedziałem na co się pisze, kiedy zawierałem kontrakt. Kibice chcieli mojego powrotu, a ja też wiedziałem jaka na mnie spłynie odpowiedzialność. Mam świadomość, że nie będzie mi wszystko łatwo przychodziło, bo dopiero co grałem w ekstraklasie. Pojawią się trudne momenty, ale wtedy będziemy mogli liczyć właśnie na wsparcie kibiców. Zresztą od pierwszego meczu to czuję. Oczekiwania fanów, którzy chcą znów być w ekstraklasie, są ogromne i trudno się temu dziwić. Nasiliły się jeszcze bardziej po ostatnim sezonie, w którym zespół nie zdołał awansować. To był bolesny cios i nikt nie dopuszcza do siebie myśli o kolejnym potknięciu. Każdy w zespole ma świadomość, że tym razem awans nie może uciec i ja z taką wiarą, że teraz się uda, przyszedłem do Widzewa.
Początek sezonu nie był jednak dobry. Po szóstej kolejce byliście dopiero na dziewiątym miejscu w tabeli. Od tego czasu Widzew jest niepokonany w lidze, a do tego w Totolotek Pucharze Polski wyeliminował Śląsk Wrocław.
Popełnialiśmy zbyt dużo indywidualnych błędów, które kończyły się stratą bramek i punktów. W bardzo łatwy sposób rywale strzelali nam bramki i musieliśmy gonić wynik. Z Olimpią Elbląg prowadziliśmy 1:0, graliśmy z przewagą jednego zawodnika, a do Łodzi wróciliśmy tylko z punktem. Przegraliśmy w Bytowie, choć gra nie wyglądała źle. I w ten sposób w dwóch czy trzech meczach potraciliśmy punkty i byliśmy w środku tabeli. Nie było to dla mnie łatwe wejście do Widzewa. Zaczęliśmy jednak grać lepiej, poprawiliśmy defensywę, ustrzegaliśmy się właśnie tych indywidualnych błędów, które popełnialiśmy na początku sezonu i nasza sytuacja w tabeli od razu się poprawiła. Mamy tyle samo punktów co lider.
Wciąż jednak te zwycięstwa nie przychodzą Widzewowi łatwo. Nawet kiedy pokonaliście 7:3 Pogoń Siedlce, to po przerwie rywale wbili trzy gole.
Kiedy wynik był bezpieczny, a po pierwszej połowie prowadziliśmy 4:0, zawodnicy czuli, że mogą sobie pozwolić na boisku na trochę więcej luzu. I właśnie te braki w koncentracji wykorzystali rywale. To znów były proste, indywidualne błędy, ale na szczęście mecz był rozstrzygnięty. To też wniosek do wyciągnięcia, że trzeba do 90. minuty próbować strzelać gole i być zawsze konsekwentnym w defensywie. Każdego rywala mocno motywuje, że zagra z Widzewem nieważne u siebie czy na wyjeździe. Poza tym to nie są zwykle słabe drużyny, że można wygrywać co najmniej 5:0. W naszym zespole jest grupa zawodników, którzy grali najwyżej w drugiej lidze. Oni dopiero zdobywają doświadczenie. Dlatego nie będzie tak, że każde spotkanie Widzew będzie wygrywał po 4:0.
Obrońcy rywali mocno się na panu skupiają?
Na pewno chcą pokazać, że potrafią sobie ze mną poradzić. Zdarza się, że pilnują mnie we dwóch, a po meczu przyznają, że dałem im się we znaki, ale też zebrali doświadczenie. Na pewno przed meczem dodatkowo mobilizują się na pojedynki ze mną.
W lidze i PP strzelił pan 12 goli, w tym aż osiem z rzutów karnych. W poprzednim sezonie Widzew zmarnował trzy jedenastki. Gdyby je strzelił, byłby w pierwszej lidze.
Rzut karny i sytuacja sam na sam to wymarzone okazje dla napastnika. Staram się wtedy zachować spokój i zrobić wszystko, by je wykorzystać. Kilka tych jedenastek faktycznie było. Przy każdej kolejnej próbie trzeba mieć sposób, by zamienić rzut karny na gola. Bramkarze robią wiele, by to utrudnić i na pewno obserwują, jak się je wykonuje.
Damian Szuprytowski z Olimpii Elbląg dziwił się, że strzela pan zwykle w prawy róg bramkarza, a żaden jeszcze nie zdążył z interwencją. Z Pogonią Siedlce uderzył pan akurat w drugą stronę.
Po decyzji sędziego o rzucie karnym, jest chwila, by się zastanowić jak strzelić. Zwykle od razu wiem, w którą stronę poleci piłka i staram się tej pierwszej myśli trzymać. Nawet jak bramkarz pójdzie w ciemno, to przy mocnym i precyzyjnym uderzeniu przy słupku, raczej nie zdąży z interwencją. Rzut karny to nie jest prosty i łatwy strzał. Jakoś wtedy bramkarz rośnie w bramce, zwłaszcza, gdy jedenastka jest w końcówce i od tego strzału zależy zwycięstwo lub uratowanie punktu. Wtedy presja jest jeszcze większa.
W Totolotek Pucharze Polski wyeliminowaliście Śląsk Wrocław, zespół z ekstraklasy. To dodało pewności siebie?
Mogliśmy zmierzyć się z drużyną, która gra w Polsce na najwyższym poziomie. Sprawdzić umiejętności na tle zawodników na co dzień występujących w ekstraklasie. Akurat dużej różnicy w tym spotkaniu między tymi zespołami nie zauważyłem. Nie było tak, że to Śląsk prowadził grę, my biegaliśmy za piłką i sporadycznie przedostawaliśmy się pod pole karne rywala. Graliśmy jak równy z równym. Dobrze radziliśmy sobie w pojedynkach, nie przegrywaliśmy ich i zasłużyliśmy na zwycięstwo. Choć trener Śląska dał szansę zawodnikom, którzy grają mniej, to jednak byli to piłkarze zespołu ekstraklasy. Szkoleniowiec po meczu przyznał, że nie wszyscy jednak poradzili sobie z presją kibiców.
W kolejnej rundzie krajowego pucharu rywalem Widzewa jest Legia Warszawa. W ekstraklasie te spotkania elektryzowały piłkarską Polskę. Może jednak wolelibyście grać z teoretycznie łatwiejszym rywalem?
Śląsk też był faworytem meczu z Widzewem. I tak samo będzie nim Legia. Gramy u siebie, kibice na pewno postarają się o fantastyczną atmosferę. Ze Śląskiem pokazaliśmy się z dobrej strony i sobie poradziliśmy. Tak samo może być z Legią. Musimy wyeliminować indywidualne błędy, które wciąż nam się przytrafiają, by przeciwnicy mieli jak najmniej okazji do strzelenia gola. My sytuacje na pewno stworzymy.
To ostatnie piłkarskie marzenie, by w wieku 39 lat zagrać z Widzewem w ekstraklasie?
To na pewno marzenie związane z tym klubem. To byłoby zwieńczenie kariery, by tam z Widzewem dotrzeć i jeszcze zagrać w ekstraklasie. To jest jednak dalsza część planu, bo najpierw trzeba awansować do I ligi. Wierzę, że to się uda zrealizować.
Najstarszy strzelec bramki w ekstraklasie Piotr Reiss miał 40 lat i dziesięć miesięcy…
Trudno powiedzieć jak długo jeszcze będę grał. Wszystko zależy od zdrowia. Na dziś czuję się dobrze, ale co będzie za dwa lata, nie wiadomo. Chęci i ambicji na pewno nie brakuje. Cieszę się, że swój plan mogę realizować w Widzewie.
Rozmawiał Andrzej Klemba