Aktualności
[WYWIAD] Marcin Kikut: Braga to największa porażka mojej kariery
– Gdy miałem około, 10 lat znajoma mojej cioci powiedziała, że jestem żywym brylantem, a widziała mnie jak grałem w piłkę na podwórku w rodzinnym Barlinku – wspomina dwukrotny reprezentant Polski Marcin Kikut, który od początku przygody z futbolem wyznaczał sobie ambitne cele. Wiele z nich zrealizował, a dziś doświadczenia zdobyte w sporcie wykorzystuje w biznesie, z powodzeniem działając w branży hotelarskiej.
Chłopak z Barlinka zrobił całkiem niezłą karierę. Kiedy uwierzyłeś, że możesz coś osiągnąć w piłce?
Wierzyłem od momentu, gdy ganiałem za futbolówką ze starszymi kolegami na podwórku. Nie miałem żadnych kompleksów, grałem non stop, od rana do wieczora. Szybko trafiłem z Pogoni Barlinek do słynącej ze szkolenia młodzieży Amiki Wronki. Na jednych z pierwszych zajęć w Amice trener zapytał nas, jakie cele sobie stawiamy. Ja powiedziałem, że wystąpię w ekstraklasie, reprezentacji Polski i klubie zagranicznym z pełnym przekonaniem i harmonijnie się rozwijałem w doborowym towarzystwie. Marcin Burkhardt czy Darek Dudka na głębokie wody wypłynęli właśnie we Wronkach, jakoś później do Amiki dołączył Grzesiu Wojtkowiak, a przecież byli jeszcze Karol Gregorek, Dawid Kucharski, Przemysław Łudziński… W 1998 roku nasz rocznik 1983 prowadził Maciej Skorża, który potem miał przerwę w tym klubie, ale wrócił i wielu ze swoich znajomych z wieku juniora wprowadził do seniorów. Organizacyjnie w Amice wszystko było poukładane na tip top, nic tylko trenować, no i uważać na pokusy, a przecież do Poznania nie mieliśmy daleko. Mnie się powiodło i odczułem wielką satysfakcję gdy dostałem szansę debiutu w ekstraklasie.
W Wodzisławiu lała się krew?
Jeden z zawodników Odry w wyskoku uderzył mnie w potylicę i rzeczywiście, pojawiło się sporo krwi. Nie zamierzałem się poddawać, rana została opatrzona, byłem na boisku do samego końca i cieszyłem się z wygranej 2:1. Ja, gość z Barlinka w jednej drużynie z Pawłem Kryszałowiczem, Jackiem Dembińskim, Pawłem Skrzypkiem. To robiło wrażenie, a ja z meczu na mecz rosłem jak na drożdżach. Premierowe trafienia w elicie z Lechem Poznań, występy w Pucharze UEFA z Glasgow Rangers, AZ Alkmaar, AJ Auxerre… Szybko to się toczyło, bo wiosną kopałem się w trzeciej lidze, a jesienią w europejskich pucharach. Dziś z rozrzewnieniem wspominam czasy ekstraklasowej Amiki i żal, że ten klub nie pozostał na najwyższym szczeblu, bo wspaniale wypromował wielu zawodników i godnie reprezentował Polskę na arenie międzynarodowej.
Doświadczenie zdobyte w Amice przydało się potem w europejskiej przygodzie z Lechem?
Miałem udział w wyeliminowaniu w grupie Ligi Europy Juventusu FC. „Stara Dama” z Alexem Del Piero, Giorgio Chiellinim, Claudio Marchisio, z plejadą znakomitych piłkarzy nie była w stanie nas ograć. W Poznaniu poległ też Manchester City, Salzburg i wydawało się, że w lutym 2011 rozprawimy się z Bragą. Może za nisko wygraliśmy u siebie, bo tylko 1:0, może źle została dobrana taktyka w rewanżu, gdzie przegraliśmy 0:2, teraz już sobie można gdybać. W Portugalii pod koniec spotkania dostałem czerwoną kartkę i ze smutkiem schodziłem do szatni, bo wiedziałem, że nie zagram z Liverpoolem. A Braga ich wyeliminowała i dotarła do finału. Przegrany dwumecz z Bragą uznaję za największą porażkę swojej kariery. Uważam, że Lech nie wykorzystał do końca potencjału tamtej drużyny, nieskromnie mówiąc widziałem się nawet w finale.
Dla dzisiejszego Lecha taki wynik w Lidze Europy jak wyście zrobili to sfera marzeń?
Liga polska ogólnie się zmieniła, ale niekoniecznie poszła we właściwym kierunku. Pewne proporcje zostały zachwiane, dziś młodzi piłkarze nie mają się na kim wzorować, chodzi mi o przywiązanie do barw, charakter. Trochę się to zrobiło maślane, takich zawodników z charyzmą jak Marcin Wasilewski, Kuba Błaszczykowski, Sławek Peszko zostało niewielu. Nie ma też widowisk, jakie kiedyś stwarzały Widzew z Legią, Wisła Kraków z Legię, Legia z Lechem. Mam wrażenie, że nikt nie chce brać tego mistrzostwa, więc korzysta zawsze Legia. Liczę na jakiś progres, bo nie brakuje u nas zdolnych chłopaków, ale oni szybko gubią się w brutalnym świecie futbolu, wierzą w obietnice, złudzenia i brakuje im poświęcenia. To się musi zmienić, oby jak najszybciej, bo Polski nie stać na marnowanie tylu talentów.
Dwa mecze w seniorskiej reprezentacji Polski to w twoim przypadku „tylko” czy „aż”?
Na pewno mogło być tych spotkań więcej. Z Franciszkiem Smudą nie miałem łatwego życia w Lechu, on widział mnie na obronie, a ja lepiej czułem się w pomocy. Walczyłem o swoje, pokazałem charakter i go przekonałem. To Smuda dał mi zadebiutować w kadrze, choć zanosiło się, że nastąpi to wcześniej w spotkaniu z Wybrzeżem Kości Słoniowej w Poznaniu, ale kontuzja zamknęła mi drogę. Potem problemy z chrząstką w kolanie wykluczyły mnie z gry w 2011 roku od kwietnia do grudnia i kolejne szanse na powiększenie reprezentacyjnego dorobku przepadły. Muszę się zadowolić dwoma spotkaniami w składzie krajowym, ale osiągnąłem drugi punkt z tych, które sobie założyłem za małolata. Kontuzje też wpłynęły na to, że nie wyjechałem za granicę, choć u schyłku mojej przygody z ekstraklasą liczyłem, że trafię do drugiej Bundesligi, by pograć, zarobić i jeszcze nauczyć się języka. Na pewne kwestie człowiek nie ma wpływu. Gdy rozgrywałem swój ostatni mecz w ekstraklasie, w Widzewie z Cracovią, nawet nie zdawałem sobie sprawę z tego, że to koniec. Wiedziałem, że interesował się mną Piast Gliwice, ale 5 minut przed końcem zerwałem mięsień uda. Nikt podczas okresu przygotowawczego nie bierze kontuzjowanego piłkarza, no i niestety już do ekstraklasy nie wróciłem. Pograłem jeszcze w Bytovii, i już amatorsko w Formacji Port 2000 Mostki i w Tarnovii Tarnowo Podgórne z dobrymi kumplami – Bartkiem Ślusarskim, Zbyszkiem Zakrzewskim i Błażejem Telichowskim. Dziś nie mam za dużo wolnego czasu, bo mocno działam w branży hotelowej, ale jako koordynator pomagam przy młodzieży w Tarnowie. W małym klubie wykonujemy fajną pracę, bo chłopaki ocierają się o kadrę województwa wielkopolskiego.
Na którym z trenerów starasz się wzorować?
Dużo zawdzięczam Maciejowi Skorży, który wprowadził mnie seniorskiego futbolu i ukształtował, a tak na swojej drodze trafiałem na ciekawe osobowości. O Franciszku Smudzie wspominałem. Z Jackiem Zielińskim I przeżyłem fajną przygodę w Lechu z Ligą Europy, potem spotkaliśmy się w Ruchu. On starał się, by zawodnicy czuli swobodę, luz, no i miał dobre wyniki. Nie tak jak sobie zakładał poszło u nas Jose Mari Bakero, legendzie Barcelony, on chyba nie wyczuł polskiej piłki, ale współpracy z nim nie mogę uznać za czas stracony. Coś osiągnąłem, wygrałem z Lechem mistrzostwo, krajowy puchar i Superpuchar, pograłem w Europie i to z rywalami z wysokiej półki, zaliczyłem epizody w reprezentacji i przynajmniej w Wielkopolsce jestem rozpoznawalny. Marzyłem by grać jak Diego Maradona, tak wysoko nie zaszedłem, ale nie zamierzam narzekać.
Rozmawiał Jaromir Kruk