Aktualności
[WYWIAD] Marcin Kamiński: Czułem, że w Stuttgarcie osiągnę kolejny etap
Trudno było pogodzić ci się z kontuzją w rundzie jesiennej? Przytrafiła się w najgorszym momencie: dobrze prezentowałeś się w VfB Stuttgart i wszystko wskazywało na ponowne powołanie do reprezentacji, a przede wszystkim szansę gry w listopadowych meczach towarzyskich z Urugwajem i Meksykiem.
Na kontuzję nigdy nie ma odpowiedniego momentu. To zawsze boli, że zawodnikowi przytrafia się uraz. Niestety, w rundzie jesiennej miałem przerwę, ale na szczęście nie było to nic groźnego. W miarę szybko udało mi się wyleczyć i w krótkim czasie doszedłem do pełni sprawności. Nie ma co teraz tego rozgrzebywać i rozpamiętywać. Najważniejsze, że udało mi się wrócić na boisko.
W Lechu Poznań nie miałeś tak długich przerw. Czy można powiedzieć, że był to jeden z trudniejszych momentów w twojej karierze?
W Lechu nabawiłem się kontuzji, ale doznałem jej w przedostatnim meczu w rundzie jesiennej, w grudniu. Okres zimowy i przerwa w Polsce są dłuższe, więc wróciłem od razu na pierwsze spotkanie na wiosnę. Miałem zerwane więzadła w kostce i musiałem poddać się operacji. Moja przerwa trwała dość długo, ale ostatecznie ominął mnie tylko jeden mecz. Teraz w Stuttgarcie było o wiele trudniej, bo musiałem oglądać swoich kolegów z trybun, a tych spotkań było sporo. Jednak zdarzają się o wiele gorsze kontuzje, które potrafią pokrzyżować wiele planów. Jest u nas chłopak, który nie może grać od roku, bo leczy uraz. Ja do swojej kontuzji mimo wszystko podszedłem z dużym spokojem.
Za tobą wyjątkowo udany powrót: w meczu z Herthą Berlin należałeś do najlepszych na boisku, zaliczyłeś najwięcej przechwytów, a zespół VfB Stuttgart wreszcie nie stracił gola.
Czułem się dobrze na boisku. Może na początku miałem dwa albo trzy nerwowe zagrania, ale w dalszej części meczu wyglądało to o wiele lepiej. Na własnym stadionie jesteśmy bardzo groźnym zespołem i udaje nam się zdobywać sporo punktów. Z Herthą chcieliśmy to potwierdzić i wywalczyć zwycięstwo. Tym bardziej, że na koniec ubiegłego roku mieliśmy nienajlepszą serię. Zależało nam, żeby w taki sposób się zrehabilitować. Wygrana cieszy, a mnie – jako obrońcę – podwójnie, bo udało nam się zagrać na zero z tyłu.
Przed przyjściem do Niemiec myślałeś, że jesteś już ukształtowanym zawodnikiem, czy raczej widziałeś dla siebie jeszcze pole do rozwoju?
Gdy pojawiła się szansa transferu do Niemiec, to podszedłem do tego w taki sposób, żeby mieć szansę dalszego rozwoju, móc się poprawić. To był jeden z czynników przemawiających za przenosinami do Stuttgartu. Czułem, że mam w swojej karierze kolejny etap do osiągnięcia. Zdawałem sobie sprawę z tego, że w pierwszych tygodniach mogę odstawać od pozostałych zawodników, bo intensywność w Niemczech jest zupełnie inna. Stuttgart, to był bardzo dobry wybór, bo chciałem kolejnego wyzwania, żeby znowu udowodnić, że potrafię grać w piłkę.
Na którym polu – mentalności, taktyki, treningów, meczów – przeskok z ligi polskiej do Bundesligi jest najtrudniejszy?
Ciężko mi to określić. W Niemczech jest po prostu inaczej. Bundesliga jest bardziej wymagająca, więcej można spodziewać się po przeciwniku. Mam na myśli jakość piłkarską zespołu przeciwnego. Jest mnóstwo zawodników, którzy prezentują wysoką klasę, piłkarze grają w reprezentacjach swoich krajów. I to był dla mnie przeskok. Gdy grałem na zapleczu Bundesligi, to nawet tam intensywność spotkań była zdecydowanie wyższa niż w ekstraklasie.
Opowiedz jak wyglądają treningi w VfB Stuttgart. Na co jest kładziony największy nacisk?
Staramy się pracować nad tym, aby jak najdłużej umieć utrzymać się przy piłce. Trenujemy oczywiście też dochodzenie do sytuacji strzeleckich. Nasz trener Hannes Wolf, który przyszedł z drużyn juniorskich Borussii Dortmund, miał do czynienia z trenerem Jurgenem Kloppem i Thomasem Tuchelem i on przykłada dużą uwagę do pressingu. Doskonalimy ten element gry, żeby po stracie piłki od razu zaatakować przeciwnika i ją ponownie odebrać. Myślę, że to są takie kluczowe elementy.
Czy tydzień w tydzień macie te same zajęcia, czy trener stara się je urozmaicić?
Idąc na trening mniej więcej wiemy, czego możemy się spodziewać w danym dniu. Zajęcia trochę się różnią, ale im bliżej meczu, tym bardziej jest to wszystko ku sobie zbliżone. Ale nie jest tak, że idziemy na trening i mówimy z innymi zawodnikami, co będzie na pewno. Tego nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć.
Do czego największą uwagę przykłada Hannes Wolf?
Przede wszystkim wymaga od każdego z nas zaangażowania. I na treningu i na meczu. Zależy mu, żebyśmy dawali z siebie tyle, na ile nas stać w danym dniu. Ponadto, trener Wolf nakazuje nam skupiać się na najmniejszych detalach. Podam przykład. Musimy starać się podać piłkę do zawodnika na odpowiednią nogę. Także trzeba przewidywać, co może zrobić przeciwnik w momencie zagrania piłki i gdzie może zaatakować. To są takie szczegóły, o których trzeba pamiętać. I w meczu to naprawdę działa, bo zawodnik myśli, żeby nie tylko podać piłkę do kolegi, ale zrobić to w taki sposób, żeby ułatwić mu zadanie do zrobienia czegoś więcej.
A czego wymaga od ciebie?
Trener mówi mi, żebym czasem agresywniej próbował zaatakować przeciwnika. Często o tym wspomina, żeby w tych pojedynkach z rywalem odważniej atakować. A jeśli chodzi o naszą defensywę, to żebyśmy podłączali się do gry. Czyli nasza rola nie ogranicza się na przechwycie i długim zagraniu, ale żebyśmy też próbowali tę piłkę wyprowadzać. I potrafimy to robić. Mamy od tego odpowiednich zawodników.
Po transferze do VfB Stuttgart, jaki element gry poprawił się u ciebie najbardziej?
Myślę, że szybkość działania, gdy mam piłkę przy nodze. Gdy piłka idzie w moim kierunku, to zanim ją otrzymam, to ja już musze wiedzieć, co mam dalej z nią zrobić. Więc na pewno ta szybkość podejmowania decyzji uległa dużej poprawie. Piłka się zmienia, więc również od obrońców oczekuje się tego, żeby dobrze wyprowadzać piłkę.
Twój szkoleniowiec kilka razy zmieniał ustawienie waszej defensywy. W większości meczów graliście trzema obrońcami, ale zdarzyły się spotkania z czterema broniącymi. Twoja pozycja też się zmieniała, bo grałeś w środku, a potem zostałeś przesunięty na prawą stronę.
Teraz rundę zaczęliśmy czwórką obrońców. Mieliśmy rozmowę z trenerem i od początku tego roku dostawaliśmy sygnały, że musimy być elastyczni. Musimy umieć grać trzema broniącymi, również i czterema. Zmienialiśmy ustawienie w defensywie, ale pewnie będzie ono jeszcze ulegało zmianie. Wszystko jest dostosowane pod rywala.
Czym ci najbardziej imponuje VfB Stuttgart, jeśli chodzi o organizację w klubie?
W Stuttgarcie można liczyć na wsparcie z każdej strony. Klubowi zależy, żeby zawodnik mógł skupić się tylko na grze w piłkę od samego początku. Dbają o każdego piłkarza, wszystkim się zajmują, dużo rzeczy załatwiają. Jeśli potrzebowałem najmniejszej pomocy, to od razu było to z ich strony rozwiązywane. A jeżeli chodzi o sam klub, to fajne jest to, że co dwa tygodnie widzę pełny stadion. Prawie 60 tysięcy ludzi na trybunach. To naprawdę coś fajnego.
Nawet, gdy grałeś w 2. Bundeslidze frekwencja była ogromna. To rzadko spotykane.
Tak, a średnia kibiców, którzy przychodzili na nasze mecze oscylowała w okolicach 50. tysięcy. Dla mnie to coś fenomenalnego i robiącego duże wrażenie. Dla tutejszej społeczności, to zupełnie coś normalnego, że przychodzą na mecz i będzie pełny stadion.
Przeskok z 2. Bundesligi na najwyższy szczebel rozgrywkowy był dla ciebie bardzo odczuwalny?
W Bundeslidze każdy popełniony błąd może zakończyć się bardzo groźną akcją, a w konsekwencji utratą bramki. Niezależnie, w jakim miejscu na boisku się straci piłkę. Jeśli chodzi o intensywność i pracę do wykonania na mecz, to uważam, że jest to do siebie zbliżone.
Przejdźmy do reprezentacji Polski. W drużynie narodowej zagrałeś do tej pory czterokrotnie. Pod wodzą obecnego selekcjonera Adama Nawałki wystąpiłeś tylko raz w listopadzie 2013 roku. Jak wspominasz tamto zgrupowanie?
Nie mogę wspominać najlepiej, bo nie zaprezentowałem się dobrze. Boli mnie, że nie udało mi się wykorzystać tej szansy. Widocznie nie był to odpowiedni moment. Poczułem się bardzo jednak bardzo wyróżniony, gdy trener Nawałka ponownie się mną zainteresował i powołał mnie do kadry na zgrupowanie w czerwcu w ubiegłym roku.
Teraz trudno powstrzymać się przed pytaniem o kolejne powołanie, skoro znów grasz regularnie, dobrze i jesteś w pełni zdrowy. Jedno zgrupowanie ci już uciekło w listopadzie.
Na pewno w listopadzie bym się pojawił na kadrze, ale teraz nie ma co rozpamiętywać. Najważniejsze, żeby grać w klubie, bo tylko to może sprawić, że otrzymam powołanie. Muszę robić swoje. Wiem, że jest obserwacja mojej gry, bo dostaję sygnały, czy ktoś się pojawi na meczu, lub ktoś był. A co będzie dalej, to zależy już od samego selekcjonera.
Masz jakiś cel wyznaczony na ten sezon? Co sprawi, że w maju uznasz ten rok za udany?
Naszym głównym założeniem w klubie jest to, żeby przede wszystkim utrzymać się. Chcemy zostać w Bundeslidze i pokazać, że zasługujemy, żeby być w tym miejscu. W tym sezonie ta liga jest bardzo wyrównana, a na dole wszyscy są bardzo blisko siebie. Jeżeli chodzi o maj, to myśli idą ku kadrze – chcę być w tym zespole. Jeśli i jedno i drugie się spełni, to taki sezon mógłbym udać za bardzo udany. Ale do tego czasu jest jeszcze sporo spotkań, więc trzeba bardzo ciężko pracować i dawać z siebie jak najwięcej, w każdym treningu i w każdym meczu.
Rozmawiał Jacek Janczewski