Aktualności

[WYWIAD] Leszek Lipka – Arsene Lupin z Wisły. „Musiałem nadrabiać sprytem i techniką"

Specjalne26.03.2020 
Leszek Lipka w Wiśle Kraków rozegrał 319 meczów ligowych. W kadrze narodowej wystąpił 21 razy i zdobył jedną bramkę, ale za to pamiętną. – To był jedyny mecz, który reprezentacja wygrała po 79. minutach. Wtedy właśnie strzeliłem gola Malcie na 2:0, a kibice zaczęli rzucać kamieniami i sędzia przerwał spotkanie – wspomina.

Spędził pan w Wiśle Kraków aż 20 lat…

Kupa czasu. Na Reymonta trafiłem chyba jak wielu zawodników w tamtych czasach. Wisła przez lata organizowała turniej dzikich drużyn. Graliśmy siedmiu na siedmiu na mniejsze bramki. Każdy na osiedlu, w szkole czy wśród znajomych zbierał się i robił taki zespół. To był niezwykle popularny turniej. Cieszył się ogromnym zainteresowaniem, a brało w nim udział nawet ponad sto drużyn. My z osiedla Azory naszą drużynę nazwaliśmy Everton. Do finału nie doszliśmy, ale rozegraliśmy kilka niezłych spotkań. Wisła turniej wykorzystywała do wyszukiwania talentów, a ich łowcą był przede wszystkim Adam Grabka. Z naszej drużyny tylko ja się przebiłem. Miałem trochę przetarte szlaki, bo mój cztery lata starszy brat już trenował przy Reymonta.

Skąd wziął się pański pseudonim Arsen?

Był taki serial kryminalny puszczany w telewizji, którego bohaterem był inteligentny włamywacz Arsene Lupin. Nie miałem dobrych warunków fizycznych, więc musiałem nadrabiać sprytem, szybkością, techniką, by oszukać rywala. Chyba jeszcze w juniorach zyskałem taki przydomek.

W Wiśle przeżył pan chyba wszelkie emocje – mistrzostwo Polski, wielkie zwycięstwa w europejskich pucharach, ale i bolesne porażki. Do tego spadek z pierwszej ligi, a potem do niej powrót. Czuł się pan spełniony?

Mieliśmy bardzo mocny zespół, a do tego potwierdziło się, że Wisła potrafiła łowić talenty i je szlifować. W 1975 i 1976 roku zdobyliśmy mistrzostwo Polski juniorów. I do pierwszej drużyny przebiło się nas chyba pięciu. Oprócz mnie, Adam Nawałka, Michał Wróbel, Jan Jałocha i Krzysztof Budka. Było nam łatwiej się zaaklimatyzować, bo mieliśmy swoją paczkę. Bardzo szybko przebiliśmy się do pierwszego składu. A jeśli dodać do tego, że w zespole byli tacy starsi piłkarze jak Antoni Szymanowski, Kazimierz Kmiecik, Marek Kusto, Adam Musiał, Zdzisław Kapka czy Henryk Maculewicz, to mogliśmy myśleć o zdobywaniu tytułów. A jeszcze dołączył młodszy od nas Andrzej Iwan.

Mistrzostwo zdobyliście jednak tylko raz, w 1978 roku.

A do tego ten tytuł ważył się do ostatniej kolejki. Musieliśmy pokonać Arkę Gdynia i to nam się udało. W Krakowie nie mieliśmy problemów z wygrywaniem. Rywale bali się do nas przyjeżdżać, bo było niemal pewne, że przegrają. Pytanie tylko, jak wysoko. Za to dużo gorzej spisywaliśmy się na wyjazdach i do tej pory trudno mi to do końca zrozumieć. W tamtych czasach liga była bardziej wyrównana. O tytuł biło się czasem nawet sześć czy siedem drużyn. Później bywało tak, że jeden zespół jak choćby Legia czy Wisła na przełomie wieków potrafiły zdominować ligę. W moich czasach silne były też Widzew, Śląsk Wrocław, zespoły ze Śląska czy Lech Poznań. A na dodatek za wygraną były dwa punkty i trudno było zyskać dużą przewagę.

Niewiele brakowało, by Wisła zagrała co najmniej w półfinale Pucharu Europy. U siebie wygraliście ze szwedzkim Malmoe 2:1, w rewanżu jeszcze w 65. minucie prowadziliście 1:0, a przegraliście 1:4. Jak to możliwe?

To chyba jedna z najdziwniejszych porażek w mojej karierze. Po wygranej u siebie pojechaliśmy z nastawieniem, że jak zdobędziemy bramkę, to nic już się nam złego nie przydarzy. I Kaziu Kmiecik strzelił gola. Malmoe wyrównało, a potem nastąpiło 18 minut, które wstrząsnęło Wisłą. Traciliśmy gole w bardzo dziwny sposób. Kibice oczywiście zarzucili nam, że odpuściliśmy spotkanie, ale ja sobie tego nie wyobrażam. To była przecież dla nas ogromna szansa, walczyliśmy o półfinał Pucharu Europy. W kolejnej rundzie trafilibyśmy na Austrię Wiedeń, która była w naszym zasięgu, a w finale na Nottingham Forest. Wielka stracona, w niewytłumaczalna dla mnie sposób, szansa. Tym bardziej że wtedy już w pierwszej rundzie pokazaliśmy jak jesteśmy mocni. Pokonaliśmy Club Brugge, w którym grało mnóstwo reprezentantów Belgii. Nie wierzyli, że mogą z nami odpaść. Mieliśmy wtedy duży potencjał, ale nie do końca go wykorzystaliśmy. Powinno być więcej sukcesów niż jedno mistrzostwo i wicemistrzostwo.

Trudno jednak uwierzyć, że taki zespół w 1985 roku spadł z ligi i to na trzy sezony.

Graliśmy słabiej i byliśmy w strefie spadkowej. Na dodatek klub podjął decyzję, która wbiła gwóźdź do trumny. Kilka kolejek przed końcem sezonu odsunął od zespołu sześciu zawodników. Zarząd ich uznał za winnych. Zarzucił im, że nie przykładają się do gry. To byli czołowi zawodnicy, ale taki zarzut można było postawić każdemu, bo wszyscy spisywaliśmy się słabo. Z nimi może bylibyśmy w stanie się utrzymać. Nie było łatwo wrócić do pierwszej ligi. Udało nam się dopiero po barażach, w których emocji też nie brakowało. W Knurowie przegraliśmy z Concordią 0:1. W rewanżu prowadziliśmy 2:0, ale rywale wyrównali i został nam niespełna kwadrans do końca meczu. Musieliśmy strzelić dwa gole i rzutem na taśmę to się udało. Mieliśmy wiele szczęścia.



Przez te lata w Wiśle nie miał pan żadnych ofert z innych klubów?

Wiadomo jak wtedy było z wyjazdem za granicę. Było to możliwe dopiero po skończeniu 28 lat. Byłem na testach w Austrii Wiedeń i IFK Norrkoping. Mistrz Szwecji był bardzo zainteresowany, ale Wisła postawiła zaporową cenę, a potem jeszcze ją podbiła. Nic nie wyszło z transferu, ale z perspektywy czasu uważam, że dobrze się stało. Wyjechałbym na rok, zarobił jakieś pieniądze, ale nie wiadomo, co byłoby z emeryturą. Wisła była klubem milicyjnym i byliśmy zatrudnieni na etatach resortowych. Dzięki temu szybko nabywaliśmy prawa do emerytury i teraz na podstawowe rzeczy mi wystarcza. Jeśli chodzi o oferty z polskich klubów, to wtedy z Wisły mało piłkarzy odchodziło, zwłaszcza tych podstawowych. Iwan do Górnika Zabrze, Szymanowski do Gwardii Warszawa i Marek Kusto do Legii Warszawa. Więcej takich głośnych transferów chyba nie było.

W reprezentacji Polski rozegrał pan 21 spotkań, ale w kadrze narodowej był pan właściwie tylko przez półtora roku.

Rzeczywiście byłem w niej tylko wtedy, gdy selekcjonerem był Ryszard Kulesza. Wszystko zakończyło się po słynnej aferze na Okęciu. Wtedy PZPN uznał, że trzeba zmienić trenera i nowym został Antoni Piechniczek. Ten selekcjoner miał inny pomysł na zespół. Wolał zawodników silnych, wysokich, takich bardziej toporków niż dobrych technicznie. Miał do tego prawo i to się sprawdziło, bo w mistrzostwach świata w Hiszpanii reprezentacja zdobyła przecież brązowy medal. Mnie powołał tylko raz i ostatni mecz w kadrze zagrałem przeciwko Rumunii.

Wróćmy do pańskich początków w reprezentacji. W wieku 21 lat zadebiutował pan na Stadionie Śląskim, w meczu eliminacji mistrzostw Europy i to przeciwko Holandii. Nogi się trochę trzęsły?

Trochę na pewno, bo wtedy na trybunach było ponad 80 tysięcy kibiców. Myślę, że dla rywali to też był szok. W tym kotle nie było właściwie nic słychać. Musieliśmy krzyczeć, by jakoś się ze sobą dogadać, a na podpowiedź z ławki nie było co liczyć. Debiut był wymarzony, pokonaliśmy wicemistrzów świata, a ja zebrałem pozytywne recenzje. Nie miałem większych obaw, bo w kadrze było kilku wiślaków. Walczyliśmy wtedy o awans na mistrzostwa Europy. I wszystko zależało od rewanżu z Holendrami. Musieliśmy wygrać, prowadziliśmy 1:0 po bramce Wojciecha Rudego, ale rywale szczęśliwie wyrównali po golu zawodnika, który stał tyłem do bramki. Duży pech. Pamiętam, że Zbigniew Boniek był bardzo zły, bo mistrzostwa Europy były we Włoszech, a on bardzo chciał tam grać i się pokazać.

Grał pan w pomocy reprezentacji właśnie z Bońkiem i Nawałką?

Tak, wtedy reprezentacja stosowała system 4–3–3 i w większości spotkań, w których wystąpiłem taka właśnie była pomoc. Ja na prawej stronie, Boniek w środku, a Nawałka na lewej stronie.



Był pan w reprezentacji, która mierzyła się z Holandią, Brazylią, Argentyną, Belgią, Włochami czy Jugosławią, ale chyba najbardziej pamięta pan akurat mecz z Maltą w eliminacjach mistrzostw świata.

Tak, to pamiętne spotkanie. Boisko było straszne, bez źdźbła trawy, klepisko. Nie mieliśmy odpowiedniego obuwia. Buty, tzw. lanki, miały zbyt długie korki. Boisko było jak beton i gra w nich groziła, że po półgodzinie można było odbić sobie stopy. Dlatego przed meczem próbowaliśmy zetrzeć korki, by były jak najkrótsze. Przypomniały mi się czasy, kiedy graliśmy na boiskach szkolnych. Zabandażowaliśmy nawet dłonie, by nie zrobić sobie krzywdy, jeśli upadniemy. Warunki były ekstremalne, a do tego jeszcze dołożyli się kibice. To był jedyny mecz, który reprezentacja Polska wygrała po 79 minutach, a nie po 90...

Jak to możliwe?

Żartuję, że załatwiłem kolegom, by nie musieli się męczyć do końca. Gdy strzeliłem na 2:0, kibice zaczęli rzucać kamieniami. Zebraliśmy się na środku boiska, bo tam nie mogli dorzucić i czekaliśmy. Tyle że na trybunach było tyle kamieni, że mogli jeszcze trzy dni rzucać. W końcu przyjechała policja na koniach i jakoś nas asekurowała, byśmy dotarli do szatni. W niej siedzieliśmy jeszcze kilka godzin zanim się wszystko uspokoiło.

Dlaczego po zakończeniu kariery nie związał się pan z Wisłą?

W 1990 roku klub rozstał się ze mną w sposób, którego nie warto już wspominać. Poszedłem jeszcze grać do Błękitnych Kielce, z którymi awansowałem do drugiej ligi. Potem byłem trenerem w tym klubie i Naprzodzie Jędrzejów. Wróciłem do Krakowa i prowadziłem kilka zespołów z niższych lig, a także szkoliłem młodzież. Chciałem być wciąż blisko piłki. A Wisła? Właściwie to niewielu piłkarzy z mojego pokolenia klub zatrzymał. Trochę pracowali Nawałka i Szymanowski, a działaczem został Kapka.




Wiosną miał pan prowadzić Kosynierów Łuczyce, klub z krakowskiej B–klasy…

Zdążyliśmy odbyć cztery treningi i zawiesiliśmy wszystko z powodu koronawirusa. Teraz trzeba skupić się na zdrowiu. Piłka nożna to przecież tylko zabawa.

Rozmawiał Andrzej Klemba
Zdjęcia: zbiory Wisły Kraków/www.historiawisly.pl

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności