Aktualności

[WYWIAD] Krystian Rudnicki: Swój najważniejszy mecz mam za sobą. Wygrałem walkę o życie

Specjalne10.01.2018 
Karierę Krystiana Rudnickiego przerwała rzadko spotykana choroba – anemia aplastyczna, przez którą nie mógł grać w piłkę przez prawie dwa lata. Podjął jednak walkę i wygrał najważniejszy mecz w swoim życiu. Teraz wrócił na boisko. – Najbliższe pół roku będzie dla mnie decydujące, bo sprawdzę samego siebie. Dawno nie grałem, ale czuję się pewnie. Ciężko pracowałem i dobrze prezentuję się na treningach – powiedział 23-letni golkiper, który na początku stycznia udał się na wypożyczenie z Pogoni Szczecin do Stilonu Gorzów Wielkopolski.

Krystian występował w Pogoni Szczecin, w której grał w rezerwach oraz w Młodej Ekstraklasie. Był również wypożyczany do MKS Kluczbork oraz GKS Katowice, gdzie zadebiutował odpowiednio w drugiej i w pierwszej lidze. W tym czasie otrzymywał również powołania do młodzieżowej reprezentacji Polski, gdzie miał okazję grać z m.in. Piotrem Zielińskim, Tomaszem Kędziorą i Pawłem Dawidowiczem. Ostatni mecz rozegrał w marcu 2016 roku, dalszą karierę przerwało leczenie choroby – anemii aplastycznej.

Odniosłeś już najcenniejsze zwycięstwo. Wygrałeś mecz o życie.  

Tak, jestem już całkowicie zdrowy i od kilku miesięcy mogę normalnie trenować. Najgorsze już za mną, choć dwa ostatnie lata były bardzo trudne. Nie mogłem grać w piłkę, długo leżałem w szpitalu i przechodziłem ciężkie leczenie. Dzięki walce udało mi się wyjść na prostą i najważniejszy mecz w swoim życiu wygrałem. Ale tego zwycięstwa nie odniosłem sam. Pomogło mi wielu życzliwych ludzi, którzy mnie motywowali. Miałem mnóstwo wsparcia od rodziny, przyjaciół, a także ludzi, których nawet nie miałem okazji poznać.

Twoje nazwisko często krążyło w piłkarskim środowisku. Pomoc właściwie nakręciła się sama.

Tak, płynęła z każdej strony. MKS Kluczbork zaangażował nawet fundację Jakuba Błaszczykowskiego. Wspierano mnie również w Pogoni Szczecin, która zaoferowała nową umowę, a przecież w klubie nie wiedzieli, czy wrócę do pełnej sprawności. Mimo to zdecydowali się na ten wspaniały gest i jakiś pieniążek mi na konto co miesiąc wpadał. Jestem za to bardzo wdzięczny. Pomogli mi również chłopaki z kadry młodzieżowej, wysyłając różne koszulki. Nie chciałbym wymieniać nazwisk osób, od których otrzymałem pomoc. Tego jest naprawdę mnóstwo, a nikogo nie chciałbym pominąć.

Spodziewałeś się, że pomoc z piłkarskiej rodziny będzie tak duża?

Nie. Gdy człowiek jest na dnie, to niektórzy potrafią się odwrócić. Ja, gdy byłem w tak trudnej sytuacji, nie zawiodłem się na nikim. Jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy, bo to pokazało, że mam wokół siebie mnóstwo dobrych ludzi. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie i w moim przypadku to się potwierdziło.

fot. 400mm.pl

Jak odebrałeś wiadomość o swojej rzadko spotykanej chorobie?

Nie potraktowałem tego jako wyrok. Owszem, na samym początku przeraziłem się już samą nazwą. Wiedziałem, że to poważna i rzadka choroba. Nie wiedziałem nawet jak ma przebiegać leczenie. Później dopiero stwierdzono, że konieczny jest przeszczep szpiku, a to poważny zabieg. Może być dużo powikłań, mogą wyjść jeszcze inne choroby. U mnie na szczęście tego nie było. Nie miałem żadnych komplikacji.

Odetchnąłeś z ulgą, gdy dowiedziałeś się, że znalazł się dawca szpiku?

Dawca znalazł się bardzo szybko i była to moja najmłodsza siostra. Mam bardzo dużą rodzinę i procentowa szansa, że znajdę dawcę wśród najbliższych, była duża. Badania potwierdziły, że zgodność szpiku jest idealna. Ucieszyłem się bardzo, bo nie musiałem się martwić i wyczekiwać aż ktoś się w końcu znajdzie.

Jak wyglądało twoje życie po przeszczepie szpiku?

Miałem bardzo niską odporność i byłem podatny na najmniejsze infekcje. Musiałem mieć osobny pokój. Wszystko co w nim było, musiało być sterylne. Codziennie sprzątano, wymieniano pościele, nawet szczoteczki do zębów. Musiałem też uważać na higienę osobistą. Miałem zakaz kontaktu z większymi grupami ludzi, dziećmi, zwierzętami. Unikałem nawet osób, które miały malutki katar. Pilnowałem się również, żeby przyjmować leki. Czasami o nich zapominałem, później nauczyłem się dyscypliny i brałem je regularnie.

Przestrzegałeś zapewne też odpowiedniej diety.

Tak, żywność musiała być przede wszystkim hermetycznie pakowana. Wszystko musiało być świeże. Nie mogłem sobie gotować na przykład na trzy dni. Przez pierwsze trzy miesiące nie wolno mi było jeść nawet surowych warzyw. Dopiero po roku mogłem pozwolić sobie na więcej.

Miałeś przez chwilę taką myśl: „Nie, nie dam rady. Nie mam już więcej siły”?

W trakcie leczenia nigdy nie zwątpiłem. Może, gdy trenowałem, pojawiały się myśli, że nie wiedziałem czy dam radę. Było mi naprawdę ciężko. Wszystko mnie bolało, męczyłem się szybciej. Na szczęście nie muszę już się tym martwić. Wszystko jest w porządku, dobrze znoszę wysiłek fizyczny i wróciłem do normalnego życia.

Co dawało ci siłę, żeby walczyć?

Jestem młodym człowiekiem i marzyłem, aby normalnie żyć. Wcześniej pomogło mi wielu ludzi, więc w jakiś sposób chciałem się im odwdzięczyć. Pokazać, że jestem silny. Mieć sens życia. Bo kto chciałby siedzieć całe życie w domu schorowany? Obrałem swój cel i dążę do niego. Gdyby nie piłka nożna, to nie wiedziałbym, co miałbym robić dalej.

Choroba sprawiła, że stałeś się dojrzalszy emocjonalnie? Czego cię nauczyła?

Na pewno wytrwałości i cierpliwości. Wszystko musiałem wyczekać, przejść przez trudne momenty. Teraz troszeczkę inaczej patrzę na różne sprawy, podchodzę do nich z dystansem. Uświadomiłem sobie, że teraz nic nie muszę. Teraz, to ja tylko mogę. Nie mam takiej spiny, jak przed chorobą. Najważniejsze, żeby mi dopisywało zdrowie.

Co poczułeś, gdy po wielu miesiącach walki w końcu założyłeś bramkarskie rękawice i mogłeś wejść na płytę boiska?

Radość, ale jednocześnie towarzyszył mi strach. Na początku, gdy wchodziłem na murawę, musiałem na siebie uważać. Nie trenowałem od razu na pełnych obrotach. Miałem delikatny rozruch z piłką. Nie mogłem mieć żadnych upadków, żeby się nie zadrapać i nie złapać jakiejś infekcji. Obawiałem się, że znowu coś mnie dopadnie i będę musiał zaraz wracać do szpitala. Strach pojawiał się za każdym razem, gdy robiłem krok do przodu. Siedział w mojej głowie, ale teraz nie ma po nim śladu.

Odwiedzasz jeszcze gabinety lekarskie?

Tak, ale to już tylko wizyty kontrolne. Mam bardzo dobre wyniki. Lekarz jest zadowolony i ja również. Przez najbliższe trzy lata będę miał kontrole, a później to ode mnie samego będzie zależało, czy będę pojawiał się u lekarzy. Przyjeżdżam co trzy miesiące, więc następna wizyta będzie w marcu.

Po całkowitym wyleczeniu i powrotu do treningów, nad czym musiałeś najwięcej pracować? W czym miałeś największe braki?

Przede wszystkim brakowało mi masy mięśniowej. Pierwsze pół roku trenowałem indywidualnie na salce z panem Dariuszem Dalke z Pogoni Szczecin. To on był takim moim mentorem. Bez niego nie dałbym rady. Miałem chwile zwątpienia, czułem się bardzo słaby. Momentami się cały trząsłem. Gdyby nie on, to nie wiem, czy chciałbym trenować dalej.

Trafił do ciebie od strony mentalnej?

Pewnie. Mówiłem mu: „Kurdę, jak to ma tak dalej wyglądać, to nie wiem, czy ja tego chcę”. To były pierwsze tygodnie. Czułem się cały zakwaszony, wszystko mnie bolało, nie miałem siły. Miałem problem, żeby zrobić nawet jeden przysiad, czy pompkę. Później czułem się lepiej. Był progres, siła wzrastała, cieszył mnie najmniejszy postęp.

Od początku stycznia zostałeś wypożyczony do Stilonu Gorzów Wielkopolski. Dlaczego akurat w tym klubie postanowiłeś się odbudować? Ze względu na trenera, z którym znasz się z Pogoni Szczecin?

To jeden z czynników, który zadecydował o moich przenosinach do Gorzowa Wielkopolskiego. Trener zadzwonił i powiedział, że ma na mnie plan. Wiem, że jestem w bardzo dobrym miejscu, żeby się odbudować, złapać rytm meczowy. A meczów brakuje mi bardzo, mam duży głód piłki. Myślę, że tutaj będę miał możliwość, żeby pograć, odzyskać radość i walczyć z drużyną o najwyższe cele. Stilon jest w trzeciej lidze, ale ma szansę, żeby awansować o szczebel wyżej.

Nie było możliwości, żebyś został w Pogoni Szczecin?

W Szczecinie nikt nie powiedział, że mam szukać sobie nowego klubu. Odezwał się do mnie trener Adam Gołubowski, że chce mnie w Stilonie, więc usiedliśmy ze szkoleniowcami, zarządem i uznaliśmy, że to będzie dla mnie najlepsza ścieżka. W Pogoni nie miałbym szans na granie. Tam jest czterech bramkarzy i dla piątego nie ma miejsca. Zależało mi, żeby od stycznia zacząć grać, łapać kolejne minuty na boisku.

fot. 400mm.pl

Uważasz, że możesz prezentować podobny poziom, jak przed chorobą? 

Te pół roku będzie dla mnie decydujące. Sprawdzę samego siebie, bo dawno nie grałem, ale czuję się pewnie. Ciężko trenowałem i myślę, że to dobrze wyglądało. Na pewno nie startuję z zerowego miejsca. Jestem w treningu i czuję się dobrze. Jestem jeszcze młodym bramkarzem i przede mną kilka lat bronienia. Nie poddaję się i walczę dalej. To jest dla mnie teraz najważniejsze. Na każdym treningu daję z siebie wszystko.

Zanim zachorowałeś, mówiono, ze masz papiery na dobrego zawodnika. Zostałeś nawet powołany przez trenera Marcina Dornę do młodzieżowej reprezentacji Polski. Rozpamiętujesz te czasy?

Wracam do nich, ale nie po to, żeby się zdołować, że uciekła mi jakaś szansa. Wspominam tylko w pozytywnym znaczeniu. To było dla mnie ogromne wyróżnienie, że mogłem znaleźć się w gronie zawodników, którzy teraz są reprezentantami Polski. Z trenerem Dorną mam kontakt do dzisiaj. Nie zostawił mnie nawet, gdy byłem chory. Był ze mną, motywował mnie. Zawsze jak jest możliwość, to kontaktujemy się ze sobą, żeby chwilę pogadać.

Ale koszulkę reprezentacyjną zachowałeś?

Oczywiście. Wisi u mnie w domu. To moja bardzo cenna pamiątka, która przywołuje fajne wspomnienia. Wiem, że będę do nich długo wracać. Nigdy nie zapomnę, że kiedyś miałem przyjemność zagrać w koszulce z orłem na piersi.

Rozmawiał Jacek Janczewski

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności