Aktualności
[WYWIAD] Józef Wandzik: W zgranym zespole tkwi siła
Jest pan jednym z dwóch polskich piłkarzy, którzy zagrali na dwóch mistrzostwach świata U-20.
Naprawdę? A kto był drugi?
Mirosław Pękala.
No tak. Był w Japonii w 1979 roku, a potem ze mną w Australii dwa lata późnej.
Pan ma jednak najwięcej występów, bo osiem. W Australii był pan najmłodszy w ekipie.
Ale za to najwyższy! (śmiech) Poza tym wiek nie ma znaczenia, skoro trener uznał, że jestem potrzebny zespołowi. Zresztą wtedy ja już regularnie trenowałem w pierwszej drużynie Ruchu Chorzów. A kiedy jechałem drugi raz na mistrzostwa, to byłem pierwszym bramkarzem tej drużyny. Zupełnie nie udały nam się te mistrzostwa w Australii, a jechaliśmy tam z ogromnymi nadziejami.
Jeśli spojrzeć na polską kadrę, to byli w niej piłkarze, którzy zrobili potem duże kariery. Grali w reprezentacji i wyjeżdżali do zagranicznych klubów. Pan, Ryszard Tarasiewicz, Jan Urban, Dariusz Dziekanowski, Jerzy Kowalik czy Dariusz Wdowczyk.
Rzeczywiście, mieliśmy bardzo mocny skład. Byliśmy faworytami grupy, ale okazało się, że tylko na papierze. Już w pierwszym meczu – jak potem napisała prasa – dostaliśmy kataru. Przegraliśmy 0:1 z Katarem, mimo że mieliśmy mnóstwo sytuacji. Nie potrafiliśmy ich wykorzystać i był problem. W drugim spotkaniu przegraliśmy 0:1 z Urugwajem. Jakoś zawsze nam nie szło z drużynami z Ameryki Południowej. Ten ich agresywny styl zupełnie nam nie pasował. Na koniec wygraliśmy 2:0 ze Stanami Zjednoczonymi, ale to było już na pożegnanie z mistrzostwami.
Na młodzieżowy mundial polecieliście aż do Australii, gdzie piłka nożna nie była wtedy zbyt popularna.
Pamiętam, że podróż była bardzo długa. Najpierw polecieliśmy do Amsterdamu. Stamtąd, z międzylądowaniami w Dubaju i na Sri Lance, wylądowaliśmy w Australii. Dobrze nas przyjęli, bo nie brakuje tam naszych rodaków. Być może właśnie te częste spotkania z Polonią nas rozprężyły i sprawiły, że byliśmy rozkojarzeni. Pamiętam, że graliśmy na boiskach od rugby, które tylko przystosowano pod piłkę nożną. Tam chyba wciąż ten sport jest bardziej popularny.
Za to jak jechaliście dwa lata później do Meksyku, to – według słów pana kolegi z zespołu Wiesława Wragi – nikt na was nie stawiał.
Rzeczywiście, niewiele osób w kraju, a już na pewno nie działacze, wierzyło, że coś możemy tam zdziałać. Potwierdziło się jednak, że czasem dużo ważniejsza jest jedność w drużynie. To, że stanowi się zespół, niż kilka gwiazd.
Tam w grupie znów trafiliście na Urugwaj i Stany Zjednoczone.
Na szczęście zaczęliśmy znakomicie od wygranej 7:2 z Wybrzeżem Kości Słoniowej. Potem ponownie potwierdziło się, że nie umiemy grać z zespołami południowoamerykańskim. Tym razem przegraliśmy 1:3 z Urugwajem, ale znów wygraliśmy 2:0 z USA i awansowaliśmy do ćwierćfinału.
Wtedy pokonaliście Szkocję i znów trafiliście na rywala z Ameryki Południowej – Argentynę.
Wtedy jednak graliśmy jak równy z równym. Żadnej drużynie nie udało się osiągnąć przewagi. Niestety tę jedyną bramkę strzelili rywale. Bardzo żałowaliśmy, bo finał był na wyciągnięcie ręki.
I gra przy pełnych trybunach stadionu Azteca.
Wcześniej już tam wystąpiliśmy w ćwierćfinale i półfinale. Stadion zrobił na nas ogromne wrażenie. Potem wróciliśmy tam na finał, by po meczu odebrać brązowe medale przy ponad 100 tysiącach bardzo żywiołowych kibiców. Piękne chwile.
Ale to trzecie miejsce wywalczyliście dopiero po dogrywce w meczu z Koreą Południową.
Trochę nas na początku zaskoczyli, bo byli niesamowicie ruchliwi, z niespożytą energią. Dopiero po przerwie udało nam się ich ujarzmić i wyrównać, a w dogrywce strzeliliśmy decydującego gola. Byliśmy dobrą, zgrana drużyną, która rok wczesnej zajęła czwarte miejsce w mistrzostwach Europy U-19 w Finlandii. W tej kadrze nie było aż tak wielu piłkarzy, którzy później zrobili duże kariery. Choć kilku, jak Witold Wenclewski, Wiesław Wraga, Marek Leśniak czy Jarosław Bako otarli się o kadrę. Z drugiej strony nie zawsze gwiazdy pomagają w osiągnięciu celu. Wtedy w Meksyku była Holandia z Marco van Bastenem w składzie. Odpadli jednak w ćwierćfinale.
Pan wkrótce w kadrze seniorów zadomowił się na dobre, a po zakończeniu reprezentacyjnej kariery przez Józefa Młynarczyka stał się pierwszym bramkarzem na prawie 10 lat. Pech, że wtedy nie udało się awansować na żadną dużą imprezę.
Byłem rezerwowym podczas mistrzostw świata w 1986 roku. Potem rzeczywiście nie udało nam się awansować na żadną dużą imprezę, choć zespół wciąż był mocny. Tyle, że wtedy o promocję było trudniej. W mistrzostwach Europy grało tylko osiem drużyn, a na mundialu 24. Były bardzo silne ZSRR czy Jugosławia, a na dodatek my wciąż trafialiśmy na Anglię. Teraz jest więcej zespołów na tych imprezach, a do tego można awansować z drugiego miejsca lub na przykład poprzez Ligę Narodów. O awans jest po prostu łatwiej.
W maju w Polsce rozpoczną się mistrzostwa świata U-20. Jak ocenia pan szansę reprezentacji Jacka Magiery?
Znów trafiliśmy do grupy z drużyną z Ameryki Południowej, czyli z Kolumbią. Trzeba na nich uważać. A do tego Senegali i Tahiti. Powinniśmy wyjść z grupy, a futbol młodzieżowy jest taki, że każdy może wygrać z każdym. Mamy dobrego trenera, który powinien przede wszystkim sięgać po graczy z polskiej ligi. Choć mieszkam w Grecji, to śledzę, co się dzieje w kraju. Widziałem kilka meczów tej reprezentacji i mam wrażenie, że radzą sobie coraz lepiej. Jestem dobrej myśli. Najważniejsze, żebyśmy byli na tym turnieju drużyną.
A czym pan się teraz zajmuje w Grecji?
Mieszkam w jednej z dzielnic Aten i wiodę stateczne życie. Prowadzę akademie zajmujące się szkoleniem bramkarzy, a także pomagam agencji organizującą obozy dla piłkarskich talentów. Nie nudzę się, ale na dalekie wyjazdy już mnie nikt nie namówi.
Rozmawiał Robert Cisek
Fot: 400mm.pl, Cyfrasport