Aktualności

[WYWIAD] Jan Pawłowski: O przyszłości chłopaków zadecyduje ich charakter

Specjalne24.11.2018 

Jego, jak sam mówi, nie karierę, a przygodę z piłką, przedwcześnie zakończyły ciężkie i bolesne kontuzje. Czasami nadal zastanawia się, jak potoczyłoby się jego życie, gdyby nie złamanie nogi i późniejsze zerwanie więzadeł krzyżowych. Z ekstraklasowej sceny zszedł zanim na dobre się na niej zadomowił i zrobił to po cichu, podobnie, jak po cichu startuje w roli trenera. Jan Pawłowski zaczął od mocnego uderzenia. Od zdobycia mistrzostwa Polski juniorów młodszych z Jagiellonią, jako asystent Wojciecha Kobeszki. O „poprzednim” życiu przypomina sobie raz na jakiś czas, gdy wychodzi na IV-ligowe boiska w barwach lidera swojej tabeli, drużynie KS Wasilków.

Był 23 maja 2015 roku, Jagiellonia po pechowej porażce z Legią przy Łazienkowskiej podejmowała przy Słonecznej Wisłę Kraków. Przed chwilą wyrównującego gola, po podaniu Niki Dzalamidze, strzelił Patryk Tuszyński. Jest 90 minuta, a Gruzin napędza kolejną akcję…

Akcję po której strzelam ostatniego gola w ekstraklasie. Pamiętam, że wszystko działo się bardzo szybko. „Dżala” oddał strzał, piłka odbiła się od poprzeczki, dobijać próbował jeszcze „Tymek”, a koniec końców piłka spadła na moje kolano, przyjąłem ją i oddałem instynktowny strzał.

Strzał, po którym stadion eksplodował.

Ten moment jest jednym z jaśniejszych, które przychodzą mi na myśl, gdy wspominam tamte czasy. Pamiętam też, że ta bramka dała nam jeszcze nadzieje na walkę o mistrzostwo Polski. Wciąż pozostawaliśmy w grze.

Dało Wam to dobrego kopa na pozostałe mecze. Do końca gry odnieśliście komplet zwycięstw.

Uwierzyliśmy wtedy, że możemy jeszcze o coś fajnego powalczyć. Ostatecznie zakończyło się na trzecim miejscu i brązowym medalu. Pokazaliśmy jednak silny charakter. To był bardzo przyjemny czas. Tamten sezon był dla nas, młodych, bardzo udany. Sporo grałem ja czy Karol Mackiewicz. Bronił Bartek Drągowski, do drużyny wchodził też Przemek Frankowski. To było bardzo ważne, być częścią tego zespołu.

Wisła to chyba drużyna, która najlepiej Ci się kojarzy.

Masz na myśli to, że strzeliłem przeciwko niej swojego pierwszego, a później także ostatniego gola w ekstraklasie?

Dokładnie. Którą z nich lepiej wspominasz?

Tę drugą. Ze względu na dramaturgię. Przegrywaliśmy, czas uciekał, bramka w 90. minucie i jeszcze w taki sposób, te wszystkie emocje, trudno o tym zapomnieć. Wtedy też klub obchodził 95-lecie istnienia, bramka smakowała podwójnie dobrze. Pierwszą też jednak doskonale pamiętam, zbyt wiele ich nie było, więc wyszukiwarka w głowie szybko je odnajduje. Ta druga dała jednak mi i nam wszystkim więcej radości.

Wydawało się, że wszystko się rozpędza, a w następnej kolejce doznałeś kontuzji, która później okazała się takim przysłowiowym gwoździem do trumny Twojego grania na najwyższym poziomie.

Byłem wtedy w dobrej formie, znów wchodziłem na wysokie obroty, kontuzje przecież jeszcze wcześniej mnie hamowały. Pamiętam jednak, że było dobrze, podobnie jak za trenera Stokowca, kiedy kilkukrotnie z rzędu pojawiłem się w wyjściowym składzie w ekstraklasie, a także w tamtym feralnym meczu w pucharze, w którym z resztą strzeliłem gola, którego sędzia nie uznał. Z Górnikiem też czułem się bardzo dobrze, ale znów w ostatnich minutach meczu stała się tragedia. Czułem, że się rozpędzam, czułem się dobrze fizycznie i czułem też wsparcie trenera, a wszystko rozbiła kontuzja.

Pamiętam tę kontuzję na Śląsku, wyglądało to tak, że mogło się wydawać, że zabolało też kibiców siedzących w pierwszych rzędach. Przeszywający krzyk.

Mogło, nie powiem. Nie jestem w stanie sobie jeden do jednego tego przypomnieć, ale to był pierwszy z takich momentów, który mocno mnie zatrzymał. W zasadzie można powiedzieć, że w pewien sposób było to podobne. W obu momentach nabierałem mocy i w obu musiałem się zatrzymać przez kontuzję. No niestety to taka sinusoida emocjonalna. Takie sytuacje uczą dużo pokory wobec życia.

Wracasz jeszcze do tego w innych sytuacjach, niż gdy ktoś Cię o to pyta?

Na początku starałem się tego wyzbyć. Piłka cały czas jest całym moim życiem. Poświęciłem jej dużo energii i serca, podporządkowałem całe swoje życie. Czasem się do tego wraca i myśli, co by było gdyby nie kontuzje. Wydaje mi się, że miałem możliwości i umiejętności, żeby mocniej zaistnieć w ekstraklasie. Mogło się to inaczej potoczyć, ale pewnych rzeczy się już nie przeskoczy. Kontuzje są wpisane w ten zawód, trzeba mieć z tyłu głowy świadomość, że nie zawsze będzie kolorowo. Całe szczęście, że nie musiałem totalnie z tego zrezygnować. Cały czas jestem przy piłce i swoje aktualne zajęcia traktuję, jako pewnego rodzaju kontynuację. Dzięki temu cały czas mogę czerpać radość z piłki.

Te kontuzje to ciężka i bardzo wymagająca szkoła życia. Gdyby tylko dało się cofnąć czas…

Nawet bardzo wymagająca. Kontuzje nauczyły mnie sporo pokory, mocno zmieniły perspektywy. Czasem jeszcze zastanawiam się czy nie mógłbym spróbować wrócić. Półtora roku temu, kiedy lekarz zaproponował mi jeszcze jedną operację, powiedziałem pas. Nie byłem gotowy emocjonalnie na kolejne zabiegi, tym bardziej, że nie było żadnej gwarancji, że rzeczywiście będzie lepiej. Gdyby jednak dało się cofnąć czas, to całe te doświadczenie związane z kontuzjami, które też mi wiele dało zamieniłbym na jeszcze jedną szansę. Piłka to moja pasja i miłość, nie odmówiłbym sobie jeszcze jednej szansy.

Co działo się z Tobą od momentu przesunięcia do rezerw Jagi w 2016 do momentu powrotu w roli trenera w Akademii Jagiellonii?

No to po kolei, żeby nie zrobić bałaganu w chronologii. Zimą 2016 roku po powrocie do treningów, jednak z rezerwami i na sztucznej murawie, szybko odezwało się kolano. Cały czas byłem w kontakcie z doktorem Jaroszewskim. Musiałem wznowić rehabilitację. Wkrótce okazało się też, że jest jeszcze kilka rzeczy w mojej nodze do poprawy. Rezonans wskazał na przesunięcie rzepki w niewłaściwe miejsce, co mogło być przyczyną powstawania opuchlizny. Przez to źle znosiłem obciążenia treningowe. Ćwiczenia miały sprawiać, że sytuacja z miesiąca na miesiąc będzie się poprawiać i będę mógł wrócić do grania. Następny rezonans pokazał jednak, że chrząstka jest na tyle uszkodzona, że potrzebna będzie jeszcze jedna operacja. Po zabiegu wszystko znów dobrze się goiło. Rehabilitowałem się w Enel Sporcie w Warszawie pod okiem Pawła Bambra i wszystko wydawało się iść w dobrą stronę.

Mam wrażenie, że po tym wszystkim jesteś już specjalistą w tym temacie.

No niestety, choć wolałbym nim nie być i nadal grać. Wracając jednak do tematu, w grudniu zacząłem wchodzić  w większe obciążenia i znów odezwało się kolano. Dalsze treningi wydawały się więc bezcelowe, co jeszcze tylko bardziej mnie podłamało, bo dogrywałem sobie już testy w klubach i coraz bardziej wierzyłem w to, że niebawem znów będę mógł grać.

W takiej sytuacji wynik testu z góry był przesądzony.

I to nie tylko testów medycznych, ale również tych piłkarskich. Kolano nie pozwalało pokazać wszystkiego, co umiem. W zasadzie z piłką nic wielkiego bym nie zrobił. Doktor zaproponował mi kolejną operację, która miałaby na celu przesunięcie rzepki względem kości udowej. Nie powiem, chwilę się nad tym zastanawiałem, ale ostatecznie odpuściłem. Dla chronologicznego porządku, to była zima 2017 roku. Wtedy też dużo działo się w moim prywatnym życiu. Przygotowywałem się do wesela, to znaczy do ślubu.

Zależy, kto na co zwraca uwagę, goście pewnie bardziej czekali na to pierwsze.

Dokładnie (śmiech). Przygotowania szły pełną parą. Co do piłki, byłem już mocno zrezygnowany, nie chciałem kolejny raz kłaść się na stół. Po pół roku kompletnej przerwy poszedłem na treningi do Wasilkowa, do trenera Woronieckiego. Przerwa na ogarnianie prywatnych rzeczy, też dużo mi pomogła. Po zmianie stanu cywilnego znów mocno zacząłem się zastanawiać, co dalej ze mną będzie. Skończyłem kursy na trenera personalnego. W tym czasie dużo wzmacniałem się statycznie. Skorzystałem z propozycji trenera Woronieckiego, dobrze się znaliśmy z czasów mojej juniorskiej gry w Jadze. Treningi były na naturalnej płycie, organizm sobie radził, pasowało mi to. Kolano nie protestowało przeciwko systemowi - dwa treningi w tygodniu i mecz. W ten sposób znów zacząłem grać, a jednocześnie pracować z dziećmi.

Kiedy zacząłeś przygotowania do pracy w akademii?

Równolegle do gry w Wasilkowie, zacząłem pracę w szkółce Junior. Nie miałem wtedy jeszcze żadnego papieru, dlatego zapisałem się na kurs UEFA C, teraz będę przystępował do kolejnego etapu trenerskiej edukacji. Na pewno już w pewien sposób zmieniło się moje postrzeganie piłki. Trenerka zmienia perspektywę, inaczej widzi się piłkę z ławki, a inaczej z boiska. Później w grudniu odezwał się do mnie prezes Sławomir Kopczewski i Wojtek Kobeszko. Sondowali moją osobę w kontekście pracy z rocznikiem 2001. Wcześniej już słyszałem, że to bardzo fajna drużyna i stwierdziłem, że chcę w tym spróbować swoich sił.

Szybko okazało się to dobrym krokiem.

Nawet szybciej, niż myślałem (śmiech). Wojtka poznałem już wcześniej. Grywałem u niego w młodej ekstraklasie. Może nie znaliśmy się zbyt dobrze, nie wiedziałem, jaki styl gry preferuje czy jaki ma warsztat, ale dzięki temu łatwiej było mi wejść do zespołu i rozpocząć z nim współpracę na innej stopie, niż trener - zawodnik.

O tym, że współpraca układa się bardzo dobrze przekonaliście latem tego roku, gdy sięgnęliście po złoty medal mistrzostw Polski juniorów młodszych.

Dokładnie. Duża w tym zasługa chłopaków, z którymi bardzo dobrze nam się pracuje. To młodzi, ale bardzo dobrze ułożeni zawodnicy. Niebawem będą wchodzić w wiek seniora. Praca z nimi to czysta przyjemność. Fajnie, że udało się dołożyć swoją małą cegiełkę do tego sukcesu, tym bardziej, że wcześniej zdobywałem złoto, jako młody zawodnik.

Wszystkie medale wiszą na ścianie?

Nie mam takiej kolekcji, ale jak teraz się z żoną przeprowadzimy, to będę musiał pomyśleć o jakiejś gablotce. O ile żona pozwoli, bo sama urządza nowe lokum (śmiech). Wiem, że to tylko juniorska piłka, ale fanie jest pochwalić się sukcesami w niej zarówno jako piłkarz, jak i trener. Dało mi to dużo radości, satysfakcji, a i wspomnienia zostaną na całe życie.

Jeśli zastanawiałeś się, czy to dobry krok, to szybko musiałeś się wyzbyć wszelkich wątpliwości.

Taki start daje mocnego, pozytywnego kopa do jeszcze cięższej pracy. Cały czas jeszcze się uczę, nie ukrywam tego. Przygodę z grą w piłkę też skończyłem w wieku zaledwie 22 lat. Miałem jednak w tym czasie kilku trenerów z uznaną marką w Polsce. Uczyłem się od trenera Probierza, Michniewicza czy Stokowca. Parę lat przebywałem też z bardzo dobrymi zawodnikami. Doświadczenia za dużego nie mam z piłką nożną na najwyższym ligowym poziomie, ale część tych detali i szczegółów, które zdążyłem poznać, staram się teraz przemycać w treningach chłopakom.

Różnie potoczyły się losy ekipy, w której Ty, jako zawodnik sięgałeś po złoto.

Niewielu z nas jeszcze coś gra. Damian jest w Dinamie, Kamil Zapolnik w Górniku, a Karol Mackiewicz w Wigrach.

Z tym rocznikiem będzie lepiej? Da się to w ogóle jakoś porównać?

Jest paru chłopaków, o których kiedyś jeszcze może być głośno. Maciek Twarowski zdążył już zadebiutować w pucharze Polski w pierwszym zespole. Kilku chłopaków ma ogromny potencjał. Znam jednak wiele takich przypadków, kiedy zawodnik w wieku juniora zapowiadał się bardzo dobrze, miał wiele międzypaństwowych występów w kadrach młodzieżowych, a kariery nie zrobił. Na koniec i tak zaważy charakter. Sukces odniesie ten, kto będzie miał większą chęć osiągnięcia czegoś szczególnego. Różnice w umiejętnościach są niewielkie, w końcu większość z nich przeszła ten sam cykl szkoleniowy. Zadecydują cechy wolicjonalne i koncentracja na celu. Przykład pierwszy z brzegu to Damian Kądzior.

Zrobił z nas wszystkich największą karierę, a na początku przy powołaniach na treningi z pierwszym zespołem czy do meczowej osiemnastki był pomijany. Najpóźniej z nas zadebiutował, a teraz jest powoływany do reprezentacji Polski. Różnie mogą potoczyć się losy tych chłopaków, ale staramy się z Wojtkiem jak najbardziej im pomóc w obraniu odpowiedniego kierunku. Zabrzmi to kolokwialnie, ale zadecydują szczegóły.

Powiedz na koniec, jaką rolę w tym wszystkim odgrywa gra w IV lidze? Patrząc na tabelę i wasze wyniki (10 goli Pawłowskiego w 10 meczach) można zaryzykować stwierdzenie, że w przyszłym sezonie będziesz musiał łączyć pracę w akademii z grą w III lidze.

W klubie nawet nie było takiego tematu. Nikt w planach na ten sezon nawet o tym nie wspomniał (śmiech). Moja perspektywa jest taka, że jeśli mogę pomóc zespołowi, to chcę to zrobić. Gram dla przyjemności, zespół jak na ten poziom jest bardzo dobry, jest z kim pograć. Dla mnie jest to też pewnego rodzaju bufor lub spadochron po grze w Jagiellonii. Czasem jeszcze się zapominam, poniosą mnie emocje, zacznę się złościć na boisku. Później myślę sobie tylko – po co to robisz? Grasz w IV lidze i jeszcze się denerwujesz, czym? Ciężko było mi tak nagle odciąć się od atmosfery szatni, adrenaliny związanej z meczami, a dzięki grze w Wasilkowie wciąż mam z tym styczność.

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności