Aktualności
[WYWIAD] Jacek Kiełb: Kielce to moja piłkarska ziemia obiecana
Wielu kibiców jest przekonanych, że Jacek Kiełb to kielczanin z krwi i kości. To Korona dała mu szansę w ekstraklasie, z niej wypłynął na szersze wody. Dziś „Ryba” czuje się „scyzorykiem”, choć tak naprawdę pochodzi z Siedlec, gdzie fascynowano się Legią Warszawa. On sam był wielkim fanem Artura Boruca, którego miał przyjemność poznać osobiście, ale gdy w grudniu 2005 roku dostał ofertę z Korony, nie zastanawiał się ani chwili. Teraz, po niespełna dwóch latach przerwy, dwukrotny reprezentant Polski znów przywdziewa barwy kieleckiego klubu.
Pamiętasz swój pierwszy przyjazd do Kielc?
Jak miałem 17 lat skontaktował się ze mną dyrektor sportowy Piotr Burlikowski i zaprosił na testy do Kielc. Pojechałem z tatą, byłem wystraszony. Po badaniach lekarskich zobaczyłem na treningu na Szczepaniaka piłkarzy, których znałem z telewizji. Oczywiście moją największą uwagę przykuwał Grzegorz Piechna. Patrzyłem, jak Michał Gębura prowadził z nim zajęcia strzeleckie. Damian Rożej, potem mój dobry kolega, rzucał piłki „Kiełbasie”, a on uderzał, i to jak! Tata szybko dogadał się z Koroną i w niej zaliczyłem swój debiut w ekstraklasie. Minęło już sporo lat od tego momentu, a wielu kibiców uważa, że pochodzę z Kielc. Spotkałem nad morzem fana Lecha Poznań, rozmawialiśmy o tym klubie i nawet nie wyprowadzałem go z błędu. Choć nie urodziłem się w Kielcach, to czuje się „scyzorykiem”, a tu dostałem od ludzi coś, co jest bezcenne – szacunek.
Tak naprawdę urodziłeś się w Siedlcach i jesteś wychowankiem miejscowej Pogoni.
U Józefa Topczewskiego trenowałem z chłopakami o dwa lata ode mnie starszymi. Mieliśmy szczęście, bo ten szkoleniowiec jakoś załatwiał, że jeździliśmy na obozy z juniorami starszymi, czy to do Niemiec, czy Szwecji. Kiedyś bawiliśmy się z nimi w ganianego, a kto został złapany, dostawał ręcznikiem. Mi się oberwało od… Artura Boruca, oczywiście wszystko w formie żartów. To był mój idol, ceniłem go i cenię strasznie. W dodatku on również pamiętał mnie po latach. Kiedy lecieliśmy z kadrą seniorów Franciszka Smudy do Chicago pogadał ze mną, pożartował. A co do wyboru klubu, to kiedy byłem małym chłopcem jeździłem z tatą na mecze Legii, bardzo się ekscytowałem na Łazienkowskiej. Poszedłem jednak do Korony, która działała konkretnie i zdecydowanie.
Spełniłeś się w Kielcach sportowo?
Oczywiście, mogłem wycisnąć więcej, zajść zdecydowanie dalej, ale tego, co przeżyłem z Koroną, nikt mi nie zabierze. Poznałem wspaniałych ludzi, grałem w fajnych drużynach, w tym w nieodżałowanej „Bandzie Świrów”. Było wiele pięknych meczów, o których moglibyśmy rozprawiać godzinami.
Lech Poznań, Polonia Warszawa, Śląsk Wrocław, Termalica Nieciecza – czy w tych klubach Jacek Kiełb pokazywał pełnię swoich możliwości?
W Poznania zabrakło mi cierpliwości. Jeden z kolegów w szatni powiedział, że jak się odchodzi na wypożyczenie z Lecha, to się już nie wraca. Miał rację. Patrząc jednak inaczej, jakbym nie wrócił do Korony, ominęłaby mnie kultowa „Banda Świrów”, drużyna wyjątkowa. W Polonii Warszawa była super ekipa z Wszołkiem, Teodorczykiem, Cotrą, Kokoszką, Baszczyńskim, Hołotą, Łukaszem Piątkiem czy Dwaliszwilim. Fajnie współpracowało się z trenerem Piotrem Stokowcem, ale klub popadł w poważne tarapaty finansowe. Nie płacili nam, ale graliśmy. Nie zapomnę jak po ostatnim domowym meczu kibice Polonii płakali z powodu degradacji. Spojrzałem na około dziesięcioletnie dziecko zalane łzami, chciałem coś powiedzieć jego ojcu, ale on też ryczał. Szkoda mi było ludzi i Polonii, tak zasłużonej dla polskiego futbolu. Miłe wspomnienia zachowałem ze Śląska Wrocław. Trener Tadeusz Pawłowski stawiał na mnie, czułem się bardzo dobrze w tym zespole, no i strzeliłem dwa gole w spotkaniu eliminacji Ligi Europy z Celje. Szkoda, że zmarnowałem okazję z IFK Goeteborg w pierwszym meczu przy stanie 0:0, bo może wtedy udałoby się awansować. We Wrocławiu, w Warszawie, Poznaniu czułem wsparcie fanów, duże wrażenie robiły na mnie ich oprawy. Jeśli chodzi o Termalikę, to czasami tak bywa w futbolu, że jest dobry skład, w klubie wszystko zapięte na tip top, oddani właściciele, ale nie ma wyniku. Myślę, że Nieciecza doczeka się ponownie ekstraklasy, a ja stamtąd – jak i z innych miejsc – zostawiam miłe wspomnienia.
Mimo że twoja przygoda z Lechem nie przyniosła większych sukcesów, to w Poznaniu dotknąłeś piłki na najwyższym poziomie. Wspominasz jeszcze mecz w Lidze Europy z wielkim Manchesterem City?
W Poznaniu wszedłem na boisko po przerwie na kompletnym luzie. Wiedziałem, że to wyjątkowy mecz, naprzeciw piłkarze klasy Davida Silvy, Patricka Vieiry, Jamesa Milnera, ale chciałem się bawić futbolem. Atmosfera była cudowna, a dobry mój kolega z Sanoka, który wyjechał z domu z samego rana, aby tylko być na trybunach, do dziś się tym ekscytuje. Po wyrównującym golu Emmaneula Adebayora Mańkowi Arboledzie piłka odbiła się od głowy, potem Mateuszowi Możdżeniowi zeszła i wygraliśmy 3:1. Gdy Mati trafił, stadion szalał. Mi wyszło parę akcji, dobrze byłem nastawiony przez Jose Maria Bakero, którego cenię tak jak jego poprzednika – Jacka Zielińskiego I.
Miałeś wielu szkoleniowców podczas swojej kariery. Kogo cenisz najwyżej?
95 procent wspominam pozytywnie. Z seniorskiej piłki: Ryszard Wieczorek, Włodzimierz Gąsior, Marcin Sasal, Marek Motyka, Ryszard Tarasiewicz, Leszek Ojrzyński, Martin Rojo Pacheta, Maciej Bartoszek, Gino Lettieri, Jacek Zieliński I, Jose Mari Bakero, Piotr Stokowiec, Tadeusz Pawłowski…. Staram się nikogo nie pominąć, bo od każdego szkoleniowca czegoś się nauczyłem. Wiem, że na pewno nie chciałbym po zakończeniu gry pracować jako trener seniorów, ale szkolenie dzieci – jak najbardziej.
Gdyby nie twoja kontuzja, której doznałeś na treningu kadry przed meczami z Ukrainą i Australią w 2010 roku, twoja kariera mogła się potoczyć inaczej?
Wpadł na mnie dość przypadkowo Irek Jeleń i miałem problem z więzadłami pobocznymi. Ominęły mnie dwa spotkania kadry, mecz Lecha z Juventusem w Lidze Europy i byłem naprawdę załamany. Strasznie to przeżywałem, ale jak już mówiłem, wolę rozmawiać o pozytywach. Jak dostałem pierwszy raz powołanie do kadry seniorów i powiedziałem tacie, to on w to nie wierzył. Nie zapomnę debiutu na Pucharze Króla w Tajlandii, ale ja się cieszyłem z każdego meczu w barwach narodowych, niezależnie od kategorii wiekowej. W młodzieżówce pokonałem w starciu z Holandią Tima Krula, tego co tak świetnie bronił karne na mundialu w 2014 roku z Kostaryką. Grało się z Wojtkiem Szczęsnym, Grzegorzem Krychowiakiem, Patrykiem Małeckim, wieloma znakomitymi zawodnikami. Na swojej piłkarskiej drodze spotykałem wielkie gwiazdy światowego futbolu, oczywiście z Robertem Lewandowskim, Łukaszem Piszczkiem, Jakubem Błaszczykowskim włącznie. Jak po raz ostatni pojechałem na zgrupowanie drużyny narodowej za kadencji Franciszka Smudy i za oceanem nie wszedłem na boisko nawet na minutę, nie spodziewałem się, że to koniec. Tak jednak wyszło, a czasami jeden krok, niekiedy pech ma wpływ na całą karierę.
Nie miałeś żadnej propozycji z zagranicy?
Ktoś tam o mnie pytał, pojawiały się oferty, na przykład z Cypru, Turcji. Nie chciałem się jednak ruszać z Polski, a jak widać, cały czas ciągnie mnie do Kielc, mojej piłkarskiej ziemi obiecanej.
Czy w Koronie nadal zostajesz jeszcze po treningach i fundujesz sobie dodatkowe ćwiczenia?
W miarę możliwości tak. Podczas pandemii koronawirusa zaangażowałem się w treningi on-line. Działałem według projektu trenera Karola Płokarza z Bonikowa, małej miejscowości w Wielkopolsce. Potem do inicjatywy włączył się Marcin Brzeziński, który szkoli polskie dzieci w Londynie. Dołożyłem coś od siebie i okazało się, że dzieciaki złapały bakcyla. Pisali do mnie najmłodsi, ich rodzice, byłem zaskoczony entuzjastycznym przyjęciem inicjatywy. Strasznie mi się podobało, bo lubię dawać radość małym piłkarzom. Staram się pomagać, jak tylko mogę, także chętnie biorę udział w rozmaitych akcjach charytatywnych. Niedawno poprosił mnie o koszulkę na aukcję tata półtorarocznego chłopca ze Śląska. Dzieciak jest bardzo chory, więc bez wahania wysłałem trykot. Nie jestem w stanie odpisywać na wszystkie prośby, jakie dostaje na portalach społecznościowych i wiem, że ktoś może być niezadowolony. Gdy jednak pojawia się możliwość, wspieram klubiki, piłkarzy, szczególnie z małych miejscowości, bo sam doskonale pamiętam swoje początki.
W Kielcach mówią, że do gry w piłkę jesteś gotowy 24 godziny na dobę.
Ja to po prostu kocham! Podczas przerwy między rundami staram się brać udział w różnych turniejach, dla siebie i dla popularyzacji piłki nożnej. Futbol mnie cieszy tak samo jak za najmłodszych lat i cieszę się, że jakoś zaznaczyłem w nim swoją obecność.
Po co ci ten kolejny powrót do Korony?
Kielce to mój dom, a przyjaciół nie zostawia się w biedzie. Wiele Koronie zawdzięczam i chciałbym w trudnym momencie pokazać, że można na mnie liczyć. Jestem pełen optymizmu przed walką o utrzymanie w ekstraklasie. Wchodziłem w drugą fazę rozgrywek ekstraklasy w tym sezonie mając duże zaległości, ale je nadrobiłem i nie mogę się doczekać powrotu piłki nożnej. Po przerwie spowodowanej pandemią korona wirusa Korona i trener Maciej Bartoszek będą mieć ze mnie dużo pożytku.
Rozmawiał Jaromir Kruk
Fot: Cyfrasport