Aktualności

[WYWIAD] Ireneusz Mamrot: Dobrym startem utrudniliśmy sobie późniejszą robotę

Specjalne27.12.2020 

Każde nowe doświadczenie czegoś uczy. Gdy dochodzi się do momentu, w którym czuje się, że nie będzie dalej tak, jakby oczekiwała tego jedna czy druga strona, to lepiej, żeby drogi się rozeszły. Takie decyzje często są lepsze dla obu zainteresowanych. Każdy ma inną ocenę sytuacji. Ja mogę mieć swoją, właściciele swoją, a to oni ostatecznie podejmują decyzje i biorą odpowiedzialność za losy całego klubu – mówi Ireneusz Mamrot, który nieoczekiwanie w połowie grudnia rozstał się z Arką Gdynia. Zapytaliśmy go o powody odejścia oraz plany na najbliższy czas.

Zacznijmy od… końca. Jak do tego doszło? Zenon Martyniuk odpowiedziałby, że nie wie, a pan?
Też chciałem zacytować pana Zenona, ale prawda jest taka, że wiem. Wszystkim jednak odpowiadam w ten sam sposób. Ustaliliśmy, że komunikat klubu jest oficjalną wersją. Nie chcę więcej rozwodzić się nad tym tematem i dopowiadać. Przyjęliśmy, że obie strony nie będą tego komentowały. Rozstaliśmy się w bardzo dobrych relacjach i niech tak zostanie.

Rozumiem, że to w stu procentach wspólna decyzja obu stron?
Dokładnie. Doszliśmy do takich wniosków, że trzeba zakończyć ten etap i tak też postąpiliśmy.

Kolejne nowe doświadczenie. Do momentu rozstania z Jagiellonią nigdy nie został pan zwolniony. Teraz można powiedzieć, że poniekąd sam się pan zwalnia.
W pewien sposób tak. Każde nowe doświadczenie czegoś uczy. Gdy dochodzi się do momentu, w którym czuje się, że nie będzie dalej tak, jakby oczekiwała tego jedna czy druga strona, to lepiej, żeby drogi się rozeszły. Takie decyzje często są lepsze dla obu zainteresowanych. Każdy ma inną ocenę sytuacji. Ja mogę mieć swoją, właściciele swoją, a to oni ostatecznie podejmują decyzje i biorą odpowiedzialność za losy całego klubu. Korzystając ze swoich dotychczasowych doświadczeń, dużo inaczej podchodziłem do różnych spraw w Arce. Nie chciałem też na siłę dalej pracować i patrzeć tylko na wynagrodzenie. To nie jest najważniejsze. Najważniejsza jest wspólna, podobna droga. Ta w pewnym momencie zaczęła się rozmywać, ale żeby mnie wszyscy dobrze zrozumieli, nie mam do nikogo pretensji i nie narzekam, tylko oby to wyszło dla obu stron na dobre. Mam satysfakcję, że zostawiłem solidny fundament, przebudowaliśmy zespół. Przyszło do nas piętnastu zawodników, z dziewiętnastoma się rozstaliśmy. Dziś mamy zupełnie inny zespół, niż w poprzednim sezonie. Uważam, że ten zespół potrzebuje dwóch wzmocnień i wiosną będzie jeszcze lepszy. Na pewno zostawiam dobrą drużynę, zbudowaną w pół roku, gdzie inne zespoły z czołówki pierwszej ligi mają za sobą dużo dłuższy czas konstruowania. Weźmy na przykład Termalikę, która teraz mocno walczy o awans, czy Łęczną, która jest beniaminkiem, ale w tym składzie osobowym gra już dłuższy czas. Na pewno szkoda, bo współpraca taka, jak w Gdyni, na linii trener – drużyna, nigdy nie układała się tak dobrze.



Z tego co pan mówi, można wyciągnąć przynajmniej dwa powody rozstania. Pierwszy to różne wizje, drugi to wzmocnienia.
Zawsze są jakieś rozbieżności. Najważniejsze, że cały czas prowadziliśmy dialog, a to że są rozbieżności, to normalna rzecz.

Nie szkoda trochę tego projektu? Biorąc pod uwagę ruch w szatni latem, można powiedzieć, że zbudował pan swój zespół od nowa.
Nie trochę szkoda, a bardzo szkoda. Przede wszystkim ze względu na szatnię. To jedna z lepszych o ile nie najlepsza szatnia pod względem mentalnym i charakterologicznym, jaką kiedykolwiek miałem. Starsi zawodnicy bardzo mocno o to dbali. Marciniak, Danch, Jankowski czy Marcjanik robią na tym polu kapitalną robotę. Bardzo dobrze też zaadoptowali się do tego nowi zawodnicy, jak na przykład Bartek Kwiecień. Nie było malkontentów, nie było marudzenia. Panował fajny kult pracy i nawet w tym gorszym okresie nie było żadnego problemu. Cały czas wzajemnie się motywowaliśmy. Mieliśmy takie spotkanie z zawodnikami, podczas którego sami przyznali, że zespół wygląda coraz lepiej, że jest coraz lepsze zrozumienie, że dotarliśmy się pod względem taktycznym. W tych ostatnich meczach z Radomiakiem, Chrobrym i Koroną, z przebiegu gry zasłużyliśmy na dziewięć punktów, a nie cztery. Piłkarze to czuli. Sami zawodnicy czuli się coraz mocniejsi. Nie pozwalaliśmy przeciwnikom na wiele w ofensywie, a sami coraz lepiej też wyglądaliśmy w tym aspekcie. Podsumowując to wszystko, naprawdę bardzo tego szkoda.



To rozwiązanie, które trudno było przewidzieć.
W pewnym momencie mieliśmy dużo większą stratę punktową do ŁKS-u, pod koniec udało się ją mocno zniwelować przez co cały czas sprawa jest otwarta. Łodzianie już rundę wiosenną poprzedniego sezonu poświęcili na budowę zespołu na aktualne rozgrywki. My zaczęliśmy ich doganiać zupełnie nowym zespołem. To pokazuje, że czas działa na korzyść Arki, na tym buduje swoje przekonanie, że wiosną mocno włączy się do walki o awans, nawet z miejsca premiowanego bezpośrednią promocją. Oczywiście, trzeba podejść do tego realnie i powiedzieć, że strata do lidera jest znacząca, ale jestem pewien, że drugie miejsce jest w zasięgu i trzeba o to powalczyć.

Start mieliście taki, że można było zakładać, że to nie Arka będzie musiała gonić, a inne zespoły Arkę. Z czego wynikały późniejsze problemy?
To może dziwnie zabrzmieć, ale dobrym startem utrudniliśmy sobie późniejszą robotę. Wysokie wygrane spowodowały, że później rywale nabrali do nas większego respektu i w meczach z nami przede wszystkim skupiały się na zdecydowanej obronie. W większości spotkań, w których potraciliśmy punkty, mieliśmy przewagę w posiadaniu piłki. Często kończyło się to remisami, niekiedy przegraliśmy, bo nadzialiśmy się na skuteczny kontratak. My też w pierwszych kolejkach byliśmy bardzo skuteczni. Często zdobywaliśmy bramki w sytuacjach, w których się nie spodziewaliśmy i później przeciwnicy mocno się pod nas ustawiali. Gra w ataku pozycyjnym wymaga czasu. Gdy dodamy do tego zespół, który tworzy się na nowo, to zawsze jest trudniej zaskoczyć rywala, niż w ataku szybkim. Teraz ten zespół będzie miał czas. Sparingi i treningi, żeby się dograć.

Znów grudzień i znów zmiana. Odejście z Gdyni w zasadzie przypadło na rocznicę odejścia z Jagiellonii. Pechowy miesiąc?
To dwie zupełnie inne sytuacje. W Białymstoku byłem bardzo długo. Trafiłem do ekstraklasy jako trener z niższej ligi i zupełnie inaczej to wszystko odbierałem. W Jagiellonii zdobyłem duże doświadczenie, które pozwoliło mi zupełnie inaczej funkcjonować w Arce. To pomogło mi we współpracy z właścicielem i drużyną. Wcześniej niemal dwadzieścia lat pracy przeżyłem bez zwolnienia i większych zmian, a teraz mam okres zupełnie inny.



Można zakładać, że to paradoksalnie skróci czas powrotu trenera do najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce?
Zobaczymy. Sprawa jest otwarta. Mogę powiedzieć, że miałem kilka rozmów telefonicznych, ale trzeba pamiętać, że ten sezon jest inny o tyle, że spada tylko jeden zespół. Muszę jednak powiedzieć, że byłem nieco zaskoczony tak szybką reakcją. Widać, że do ludzi jakieś informacje musiały dochodzić już chyba wcześniej. Pierwszy kontakt miałem po meczu z Głogowem, kiedy byłem jeszcze przed spotkaniem z właścicielami. To, że ktoś zadzwoni i porozmawiamy nie oznacza jednak podpisanego kontraktu. Ciekawe jest jednak to, że teraz zainteresowanie jest większe, niż po zwolnieniu z Jagiellonii. Nie chce mówić skąd, ale nie był to jeden klub.

Święta zatem mógł pan spędzić na spokojnie? Czy już jednak może w atmosferze mocnych przygotowań do nowego wyzwania?
Prawda jest taka, że po zwolnieniu z Jagiellonii byłem bardzo zmęczony. Pojawiła się wówczas bardzo fajna oferta z pierwszej ligi, ale czułem się mocno wykończony i potrzebowałem odetchnąć. Przerwa po wielu latach ciągłej pracy była mi po prostu potrzebna. Zdążyłem nabrać sił i teraz kompletnie nie czuję zmęczenia, więc jeżeli pojawi się konkretna oferta, to nie ukrywam, że chciałbym podjąć pracę już od stycznia. Jestem gotowy i nie ma dla mnie problemu, żeby już zacząć planować działania z nowym zespołem.

Kilka dni luzu mimo wszystko dobrze panu zrobi. W końcu będzie czas na spokojnie zobaczyć się z wnuczką chociażby i ewentualnie wziąć wdech przed kolejna pracą.
Na pewno. Zarówno przez pracę w Jagiellonii i Arce byłem mocno oddalony od domu. To spowodowało, że było trochę do nadrobienia w tej kwestii. Nawet jeśli podjąłbym teraz pracę, to i tak mam aktualnie chwilę dla rodziny, bardzo ważną dla mnie, bo nie ukrywam, że za wnuczką bardzo się już stęskniłem.

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności