Aktualności

[WYWIAD] Grzegorz Piechna: Godziny kopania za stodołą nie poszły na marne

Specjalne02.05.2020 
Król strzelców ekstraklasy z sezonu 2005/06, Grzegorz Piechna miał w planach organizowanie turniejów piłkarskich dla dzieci z małych miasteczek i wsi. Na razie plany storpedowała pandemia koronawirusa, ale Kiełbasa nie zamierza rezygnować. Charakter miał od dziecka, a gdy strzelał gole w klasie A celował już szczebel wyżej. Tak krok po kroku doszedł aż do ekstraklasy, na każdym szczeblu w Polsce sięgał po tytuł króla strzelców. Chłopak z malej Kraśnicy zagrał jeszcze w kadrze, zdobył gola, a potem w najwyższej lidze Rosji. Grzegorz Piechna wraca do futbolu?
W planach miałem promować młode talenty z małych miejscowości i wsi. Wiosną i jesienią zamierzałem zaangażować się w cykl turniejów dla dzieci w województwach łódzkim i świętokrzyskim. Mieliśmy zapraszać znanych piłkarzy na pokazowe treningi, mecze, ale na razie zostało to odłożone w czasie z powodu sytuacji na świecie. Jesienią jeździłem na spotkania w najniższych ligach i obserwowałem młodych  zawodników. Mam kilka na oku. Powiedzmy, że na 22 na boisku jakieś nadzieje na przyszłość rokowało trzech, pozostali grali, bo lubią. Ogólnie młodzieży, szczególnie na wsiach, brakuje wzorców do naśladowania, kogoś kto pomagałby ich nakierować. Tu widzę miejsce dla siebie.

Ze wsi jest się trudniej wybić niż z miasta?
W mieście jest więcej ludzi, inne realia, lepsza selekcja. Cieszy na pewno, że szkoleniem w klubach, akademiach zajmuje się coraz więcej byłych znanych piłkarzy. Moim byłym kumplom z boiska, takim jak Paweł Golański, Marcin Kuś, Przemek Cichoń, Darek Kozubek czy Maciek Pastuszka łatwiej jest przekazać podstawy i tajniki futbolu niż trenerom z przypadku. Na pewno polska piłka potrzebuje również pasjonatów do pracy z młodymi. Trafiają się  na szczęście jeszcze samouki, które z uporem walczą o swoje.



Ty byłeś samoukiem?
Tak, ale pomógł mi mój sąsiad z Kraśnicy, Henryk Tomasik. Interesował się bardzo piłką nożną, oglądał mecze i kiedyś zauważył, że mam smykałkę. Szlifował ze mną godzinami strzały, rysował na stodole okienka, a ja musiałem w nie trafiać z prostego podbicia, zewnętrzną częścią stopy, z różnych miejsc. Pan Henio jest spawaczem, ale – że tak powiem – czuł i czuje futbol. Wtedy ćwiczyłem aż do skutku, by zdobyć powtarzalność i to mi się przydało w seniorskim futbolu. Sąsiad jeździł na moje mecze w każdym klubie i pękał z dumy, gdy zdobyłem tytuł króla strzelców w ekstraklasie, trafiłem w reprezentacji Polski z Estonią i lidze rosyjskiej. Sam czułem, że te godziny kopania za stodołą nie poszły na marne.

Kiedy uwierzyłeś, że możesz zostać dobrym napastnikiem?
Jak się już wziąłem za futbol, to chciałem coś osiągnąć. Z tyłu głowy świtała myśl o pierwszej reprezentacji Polski. Jak wszedłem do klasy B i seryjnie pokonywałem bramkarzy, to pomyślałem, że to samo mogę robić w klasie A. I tak dalej, a cały czas kształtowałem charakter. Ojciec jechał traktorem do Niemczy, ja za nim biegłem, by się hartować i osiągać odpowiednią wydolność. Dystans 30 kilometrów nie stanowił dla mnie problemu, bo wiedziałem, że to mi pomoże  w realizacji ambicji. To nie były czasy menedżerki, ale dzięki golom, tytułom króla strzelców, systematycznie szedłem w górę. Nawet z niższych klas można się wybić. Nie wolno się zadowalać byle czym. Kiedy znalazłem się w Heko Czermno, na trzecim poziomie rozgrywkowym, uwierzyłem, że to, co najlepsze dopiero przede mną. W żadnym momencie swojej przygody z futbolem nie przestałem czerpać z tego przyjemności. Piłka nożna stała się moją pracą, ale niezmiennie traktowałem ją jak doskonałą zabawę. Oczywiście najwięcej radochy dawały gole.



Co pomyślałeś, gdy zdobyłeś bramkę w meczu Polska – Estonia w listopadzie 2005 roku w Ostrowcu Świętokrzyskim?
Byłem w takim amoku, że szybko zapomniałem, kto pierwszy podleciał z gratulacjami. Sebek Mila, Mariusz Lewandowski, Marcin Wasilewski, Damian Gorawski cieszyli się razem ze mną. Ktoś powiedział, że mogę już kończyć przygodę z piłką, ja też tak poczułem. Nic nie daje sportowcowi większej radości niż bronienie barw narodowych. Chłopak z Kraśnicy pokonał bramkarza zaprawionego w bojach w angielskiej Premier League. Mart Poom był bez szans. To wszystko było jak sen, który się spełniał.

>>>ZOBACZ GOLA GRZEGORZA PIECHNY Z MECZU Z ESTONIĄ<<<

Nie denerwowały cię głosy, że taki drewniak jak Piechna został królem strzelców ekstraklasy?
Raczej śmieszyły, bo wiedziałem że tacy ludzie, głównie hejterzy, nie mają zielonego pojęcia o piłce. Wielu z nich chciałoby być takimi „drewniakami”. Grzegorz Lato, Włodzimierz Lubański, Kazimierz Kmiecik zostawali królami strzelców ekstraklasy, ja też znalazłem się w elitarnym gronie, do którego potem dołączył Robert Lewandowski. Trafiłem w reprezentacji Polski, pograłem w piłkę za granicą. Nie zamierzam leczyć z kompleksów anonimowych krytyków. A jak się komuś nie podobał mój styl gry, to trudno. U napastników jest najłatwiej, bo o ich klasie świadczą liczby i suche fakty.



Po zdobyciu korony króla strzelców w barwach Korony Kielce i debiucie w kadrze, wyjechałeś do rosyjskiego Torpedo Moskwa. Gra na Łużnikach musiała być sporym wydarzeniem.
Nie tylko jadłem tam posiłki, ale i trenowałem, a nawet grałem. Torpedo korzystało wtedy ze słynnego obiektu, jednego z najlepszych w Europie. Mieliśmy fajny zespół, występował w nim Igor Smolnikow, który był w kadrze Rosji na mundial 2018 i gwiazda EURO 2008, Konstantin Żyrianow. Od Żyrianowa dostawałem bardzo dobre podania, miałem obiecujący początek w Torpedo. Po zmianie szkoleniowca poszedłem w odstawkę, lecz czasu spędzonego w Moskwie nie uważam za stracony. Gdybym dostał więcej szans, mój dorobek byłby znacznie okazalszy. Na pewno przyjemnie było występować w tak silnej lidze, mierzyć się z klasowymi przeciwnikami i nie zraziłem się do wyjazdów. Potem spróbowałem sił w trzeciej lidze greckiej i spędziłem tam fantastyczny czas. Miejscowi kibice mnie doceniali, cieszyli się, że przyjechał do nich król strzelców polskiej ekstraklasie. Już w debiucie w Doxa Kranoulas, na niesamowitym błocie, mogłem strzelić efektownego gola głową, ale bramkarz popisał się spektakularną interwencją. Potem trafiałem i z żalem opuszczałem Grecję, gdzie w niższych klasach wprowadzono limity dla obcokrajowców.



Wspominałeś kiedyś, że po zakończeniu kariery chciałbyś zostać trenerem.
Może bym chciał, może nie, sam nie wiem. Czas za bardzo na to nie pozwala. Nadal rozwożę węgiel. Każdego dnia wstaję wcześnie rano i biorę się za pracę. W wolnych chwilach oczywiście oglądam mecze i śledzę jak sobie radzą moi kumple z boiska. Cieszę się z ich każdego sukcesu. Byłem dumny, gdy Paweł Golański powstrzymywał Cristiano Ronaldo w meczu Polski z Portugalią w 2006 roku. Śledzę poczynania Arka Bilskiego, Darka Kozubka, Krzysia Treli w roli szkoleniowców w czwartej lidze. Przemek Cichoń cały czas gra w GKS Nowiny i jeszcze jest prezesem klubu. Jak się skończy koronawirus, biorę się za turnieje i wyszukiwanie młodych, utalentowanych zawodników. Może któryś z nich zagra jak ja w reprezentacji Polski i będzie mógł przeżyć piękne chwile. W życiu człowiek poświęca się właśnie dla takich cudownych momentów.

Rozmawiał Jaromir Kruk

FOT: 400mm.pl

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności